ZEW Się Budzi: Jedyny taki festiwal w Polsce!
W porównaniu do pojawiających się ostatnio w ilościach hurtowych mniejszych i większych festiwali ZEW Się Budzi jest naprawdę wyjątkowy. Dlaczego? Przede wszystkim przez miejsce: Bieszczady. To też jedyny festiwal muzyczny startujący o brzasku i jedyna impreza, gdzie na scenę artyści dojeżdżają... koparką.
Dzikość, energia i dobra zabawa. Już po raz drugi na początku maja południowo - wschodnia cześć Podkarpacia rozbrzmiała potężną dawką muzyki. Przez dwa dni ci, którzy przybyli do Cisnej na festiwal ZEW Się Budzi mogli usłyszeć na żywo zespoły z czołówki polskiej ligi rockowej. Wszystko to w malowniczym otoczeniu bieszczadzkich lasów.
Cisna: Majowa stolica muzyki
Poprzednia edycja festiwalu odbyła się w Lesku. Urocze podkarpackie miasteczko okazało się bardzo przyjemnym miejscem na tego typu imprezę.
Tym razem jednak organizatorzy chcieli, żeby "Zew" zagrał jeszcze głębiej w sercu zielonych gór. Wybór padł na jedną z bieszczadzkich pereł - Cisną. Wybór, warto dodać, całkiem trafny, bo
- Chcieliśmy, żeby było jeszcze bardziej dziko, niż poprzednio - tłumaczyli. - Jednym z kluczowych momentów festiwalu jest jego start wraz z pierwszymi promieniami słońca. Wyobraziliśmy sobie, jak pięknie będzie to wyglądać właśnie tutaj.
I wyglądało.
Dzień I: Świt nad Bieszczadami
Jak już zostało to wspomniane, Zew Się Budzi to jedyny festiwal, który zaczyna się o świcie. Kiedy tylko słońce wychyliło się zza gór, ze sceny popłynęły siarczyste riffy Nocnego Kochanka i charakterystyczny wokal Krzysztofa Sokołowskiego. Mocniejszej pobudki nie można sobie wyobrazić.
Potem na skąpanej w porannym słońcu scenie zagrały zespoły biorące udział w konkursie Odkrycia ZEW. Niestety, był to koniec pięknej pogody. Choć dopiero początek wspaniałej zabawy, której, jak się okazało, nie przeszkodził nawet deszcz.
Dzień I: Disco Metal i Moje Bieszczady
Po południu niebo zapłakało nad Cisną. Ale pomimo tego, że pogoda próbowała uprzykrzyć życie festiwalowiczom, ci tłumnie stawili się na pierwszy koncert tego wieczoru czyli występ bieszczadzkiej legendy KSU.
Obsługa techniczna ostatecznie dokonała rzeczy, wydawać by się mogło, niemożliwej i pokonała wilgoć. Chociaż przyszło nam chwilę czekać, to dzięki temu ich tytaniczemu wysiłkowi KSU mogło w końcu uraczyć zebranych swoim repertuarem. Ze względu na miejsce nie mogło zabraknąć utworu "Moje Bieszczady".
Po nich na scenie pojawili się kolejno: Sosnowski, Tomek Lipiński oraz Coma. Pierwszy dzień festiwalu zamknął energicznym show Krzysztof Zalewski. Jak sam przyznał miał nadzieję zabawić publiczność "rytmami z klimatu disco metal".
Dzień II: Ostre rżnięcie brody
Zarówno pierwszego jak i drugiego dnia, przed wieczornymi koncertami organizatorzy zapewnili uczestnikom festiwalu atrakcje w postaci spotkań z blogerką podróżniczą Moniką Masaj, Piotrem Metzem opowiadającym o 50-leciu festiwalu Woodstock oraz pokazy z udziałem barbera.
Te ostatnie zaprezentowała drużyna Barberowozu - mobilnego salonu fryzjerskiego dla facetów, zasilanego przez ZEW for men.
Dzień II: Lech, Kochanek i Baranek
Wydawało się, że deszcz będzie towarzyszył nam już do końca zabawy. Otwierający koncert zespołu Cztery Szmery, serwującego klasyki australijskich gigantów z AC/DC, upłynął w towarzystwie siekących bezlitośnie kropel.
W nieprzyjemnej aurze musieli grać także Łona i Webber. Jednak kiedy na scenę wchodził nieśmiertelny Lech Janerka, wreszcie przestało siąpić.
Jak przystało na żywą legendę, Lech Janerka rozbujał coraz liczniejszą publikę. Następne w kolejce Lao Che dostosowało się do panującej aury skupiając się na spokojniejszej części swojego materiału.
W tym momencie, po dwóch dniach festiwalu drogę od głównej bramy pod scenę można było przebyć tylko w gumofilcach albo w butach owiniętych grubymi workami foliowymi (pomysłowość festiwalowiczów nie zna granic!).
Chłopaki z Nocnego Kochanka nie mieli ani jednego, ani drugiego, więc na występ dotarli... koparką, która wyrównywała teren imprezy.
Po tak mocnym wejściu nie mieli innej możliwości, jak zafundować fanom solidną porcję heavy metalu, co z nieukrywaną radością uczynili.
Główną gwiazdą wieczoru był Kult.
ZEW Się Budzi: Potężny ryk w strugach deszczu
Sprawcą całego zamieszania była ekipa odpowiedzialna za markę kosmetyków ZEW for men. Na co dzień ich specjalnością są naturalne kosmetyki i akcesoria dla mężczyzn. Jednak przez te kilka dni w roku stają za sterami tej szalonej imprezy.
Trzeba przyznać, wyszło im to świetnie.
Pogoda co rusz płatała figle, ale to akurat rzecz kompletnie niezależna od organizatorów. Natomiast wszystko, co od nich zależało - od programu po organizację - stało na wysokim poziomie.