Zmienne Polaków związki

Czy możliwy jest koniec monogamii? Autorytety przekonują, że nie, podkreślając jednocześnie, że związki między dwojgiem ludzi ewoluują. Co zatem kryje się pod coraz popularniejszymi skrótami LAT czy DINKS?

Dla wielu ludzi taka relacja może być nie do przyjęcia
Dla wielu ludzi taka relacja może być nie do przyjęcia© Panthermedia

- Życie nie w małżeństwie, ale na kocią łapę to taka moda. Teraz młodym dziewczynom nie wypada powiedzieć, że chcą ślubu, męża. Dla mojego pokolenia to było normalne, że się chciało żyć jako żona - mówi pani Maria, pracująca w jednym z niewielkich sklepów krakowskiej dzielnicy Nowa Huta. - Ja to widzę w swojej rodzinie. Pytam siostrzenicę, kiedy planuje ślub, skoro mieszka z chłopakiem. A ona na to, że jestem staromodna. Ja tak nie myślę, ja się cieszę, że znalazłam dobrego męża.

Moda na wolność?

- Myślę, że jeśli mamy spojrzeć na zagadnienie neutralnie, to nie możemy mówić ani o modzie, ani o buncie, ponieważ oba te słowa mają wydźwięk pejoratywny - mówi Daniel Jabłoński, psycholog i terapeuta. - Moda zakłada tymczasowość, dużą zmienność, zaś bunt kojarzy się z brakiem dojrzałości. Używanie takich sformułowań w odniesieniu do wyboru formy związku spłyca rzeczywiste motywacje.

Innego zdania jest dr Wojciech Pawnik, socjolog z Akademii Górniczo- Hutniczej: - Życie w związkach nieformalnych nie jest kwestią mody, ale konsekwencją lewackiej, pseudonaukowej ofensywy rozpoczętej w latach 60. XX wieku. Ta ofensywa polega na tym, że nie opisuje się świata takim, jaki jest, ale obowiązuje narzucany przez niegdysiejszych wielbicieli Mao przekaz dotyczący życia społecznego i wyobrażenia, czym jest kultura. Powiększająca się liczba nieformalnych związków jest skutkiem gloryfikowanego, ale nieostrego pojęcia "samorealizacji", czego konsekwencją jest brak poczucia odpowiedzialności. Brak poczucia odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i za innych, w tym osoby najbliższe.

"Ludzie decydują się na taki wybór, ponieważ poprzednia ich relacja się rozpadła, albo ponieważ nie chcą powodować napięć między dziećmi i nowym partnerem" - wyjaśniała Roseneil wyniki raportu w wywiadzie dla "The Sunday Times".

Inne powody decydowania się na życie w nietradycyjnych związkach podaje Jabłoński:

Marcin i Ania są ze sobą od drugiej klasy liceum, czyli 11 lat. W tym czasie dwukrotnie się rozstawali. Najdłużej na 6 miesięcy. Zaznaczają, że rozstania nie były spowodowane zdradą.

- Powiem szczerze: sam ślub mi nie przeszkadza, proszę bardzo. Ale zupełnie nie widzę siebie w małżeństwie. Nawet nie o to chodzi, że zakładam, że zostawię Anię, bo to "nie ta" - mówi Marcin. - To jak najbardziej dla mnie ta! Ale nie chcę obiecywać publicznie, przed tyloma ludźmi, że jej nie opuszczę, dowodzić ojcu, matce, koleżankom ze studiów i z czasów przedszkolnych, że ją kocham. A poza tym ślub nic nie zmienia, wszystkie te tak zwane "benefity" można sobie jakoś naokoło zdobyć. A poza tym, może to trochę racja, no bo na dobrą sprawę skąd ja mam wiedzieć, że do końca życia będę z Anią?

- Deklaracja "skąd ja mam wiedzieć, że do końca życia będę z ..." stanowi doskonałą ilustrację życia w świecie pozbawionym poczucia odpowiedzialności - komentuje dr Wojciech Pawnik. - W końcu instytucja rozwodu istnieje, więc obawa przed jego kosztami w przyszłości jest wyrazem braku odpowiedzialności. Innymi słowy: obecnie w życiu ma być łatwo, lekko i miło. To dość nieskomplikowana lewacka pseudofilozofia.

- Panujące powszechnie przekonanie, że małżeństwo oznacza związek do końca życia, sprawia, że niektórzy boją się podejmowania pochopnych zobowiązań. Wszyscy obserwujemy, że od kilkudziesięciu lat wzrasta liczba rozwodów. Świadomość, że i nam może się on przytrafić, uatrakcyjnia związek nieformalny.

Z wypowiedzi specjalisty wynika, że poszukiwanie nowych form realizowania się w związku nie ma nic wspólnego z buntem. Okazuje się jednak, że nie do końca.

Ze zdaniem Jabłońskiego zgadza się 28-letnia Anka, zawodowo zajmująca się fotografią.

- Moja mama uważa, że powinnam wziąć ślub dla bezpieczeństwa, dla pozorów, dla rodziny, a ja sama dodaję jeszcze, że dla jej świętego spokoju - mówi Anka. - Ale ja się uparłam, żeby jeszcze pozwolili mi samej dojrzeć do tej decyzji. Pod wpływem nacisków jeszcze bardziej upewniłam się w przekonaniu, że to nie dla mnie. Chociaż mój chłopak nie zgadza się ze mną i co jakiś czas próbuje mi się oświadczać...

Z obserwacji terapeuty wynika, że ludzie, którzy decydują się na życie w "wolnym związku", czasem zmieniają zdanie, kiedy na świecie pojawia się dziecko. Z tą opinią zgadza się pani Teresa, 69-latka, zagadnięta podczas oczekiwania w kolejce do lekarza. Pani Teresa zaczęła opowieść od dumnego stwierdzenia, że "akurat jest równiutkie 40 lat po ślubie":

- Przyjdzie kryska na Matyska! Zna pani takie powiedzenie? Ja pani powiem tak: młodzi żyją w wolnych związkach, a nawet umawiają się z innymi i mówią, że nie chcą ograniczeń, że wolność, że nie chcą się spowiadać drugiemu, co robią i z kim. Ale potem trzeba gdzieś na stałe mieszkać, potem dziecko w drodze. I zaraz leci jeden z drugim po, jak to mówią, papierek do urzędu. Zaraz! Wtedy kończy się to całe gadanie o miłości bez zobowiązań, a zaczyna życie rodzinne - powiedziała pani Teresa.

Wolne związki, traktowane często jako możliwość "sprawdzenia się" dwojga ludzi przed podjęciem decyzji o ślubie, są potępianie przez Kościół katolicki. O przyczyny zapytałam ks. Jacka Prusaka, jezuitę, psychoterapeutę i publicystę.

- Takie sprawdzenie się przed ślubem niewiele wyjaśnia - zaczyna duchowny. - Dysponujemy nawet badaniami empirycznymi dotyczącymi wolnych związków praktykowanych w Europie i USA. Okazuje się, że osoby, które żyją, bądź żyły w takich związkach, często nie potrafią wejść w nowy związek, taki, jakiego szukają. Stale jeszcze pokutuje u nas mit "dopasowywania się", a przecież liczba rozwodów pokazuje, że takie "sprawdzanie się" nic nie daje.

- Kościół nie mówi przecież o tym, żeby przed ślubem wcale się nie poznawać. Przeciwnie - przekonuje ks. Prusak. - Przez lata istniała idea narzeczeństwa, czasu, kiedy poznawali się i przyszli małżonkowie, i ich rodziny. Bo też nie można zapomnieć o tym, że w Kościele małżeństwo nie było wyłącznie związkiem dwojga ludzi, ale i rodzin, które tworzyły wspólnotę wiernych. To nie były "samotne wyspy". Romantyczne małżeństwo dwójki ludzi, którzy żyją sami dla siebie, może ma rację bytu w harlequinach, ale nie w rzeczywistości. Bez wsparcia małżeństwa się rozsypują. Oczywiście, te z jego nadmiarem również, ale to już nie jest wsparcie tylko kontrola.

Ważne nie tylko geny

- Obecnie rodziny, związki, pełnią inne funkcje niż dawniej - twierdzi specjalista. - Kiedyś zadania rodziny były dość jasne - małżonkowie mieli płodzić dzieci i opiekować się nimi do czasu, kiedy potomkowie będą samodzielni. Był to oczywiście paradygmat biologiczny, zabezpieczający gatunek, przetrwanie genów. Związki nie rozpadały się łatwo, ponieważ groziło to zaburzeniem stabilności i trwałości całej złożonej struktury. Nie bez znaczenia były także kwestie dziedziczenia. Kiedyś ta funkcja zabezpieczająca była bardzo ważna.

- Od wieków trwały związek dwojga ludzi był gwarancją stabilności i poczucia bezpieczeństwa nie tylko w wymiarze indywidualnej egzystencji, ale i życia zbiorowego. Zapewniał trwanie wspólnoty i międzypokoleniową transmisję wartości, symboli i norm - dodaje dr Wojciech Pawnik.

- Dopiero wiek XX przyniósł przekonanie, że w związkach ludzie powinni się kochać - kontynuuje dr Furgał. - Nie tak dawno temu ludzie uznaliby rozmowy o nowych formach związków, w których ludzie mogą się realizować, za niedorzeczne, bo nikt nie zakładał, że w małżeństwie muszą być romantyczne uczucia.

- Oczywiście, związki oparte na uczuciu i pożądaniu zawsze istniały, jednak te pozamałżeńskie stanowiły tabu, nie mówiono o nich - mówi dr Furgał. - Sam miałem kiedyś pacjentkę, która "nakryła" męża na romansie. Ojciec tej pani, starszy człowiek, chciał umówić córkę na wizytę i podczas rozmowy ze mną bardzo ubolewał nad tym, że dziś o romansach ludzie mówią z większą otwartością, że się nie krygują, nie powstrzymują przed rozmowami o tym, co nie powinno być jawne.

Przyczyn popularności nowych typów związków upatruje Furgał w przemianach społecznych związanych z poczuciem bezpieczeństwa, które dziś zapewniają rozmaite instytucje państwowe (niegdyś jedynym gwarantem przetrwania była rodzina), oraz naciskiem na nieustanny samorozwój jednostki.

- Owszem, funkcjonuje wiele instytucji, które mogą być namiastką dużej rodziny, ale trzeba widzieć też przyszłość. Czy u schyłku życia osób "wybierających wolność" będzie to samotność w domu opieki społecznej lub ekskluzywnym domu starców z 24-godzinną opieką medyczną? Jest to łatwy do przewidzenia scenariusz, ale w świecie" tu i teraz" , świecie "konstruowanych tożsamości" trudny do wyobrażenia - komentuje dr Pawnik.

Jakie mogą być konsekwencje odrzucenia tradycji i życia w "otwartym związku"?

- Nie mam negatywnego stosunku do poszukiwań, do nowych sposobów realizowania się w związkach - zaznacza Mariusz Furgał. - Jednak warto pamiętać, że obok korzyści, do których niewątpliwie należy większa tolerancja różnorodności i indywidualnych wyborów, są też koszty. - Wystarczy zobaczyć raporty WHO dotyczące depresji. Dzisiejsi trzydziestolatkowie mają za sobą więcej jej epizodów niż sześćdziesięciolatkowie. Prognozy mówią, że w ciągu życia co trzeci człowiek będzie miał przynajmniej jeden epizod depresji, którą można uznać za kliniczną.

- Dlaczego tak mało się mówi o ciemnej stronie życia np. gejów i lesbijek czy też singli, z charakterystycznym dla tej ostatniej grupy poczuciem samotności oraz impulsywnego angażowania się w krótkotrwałe epizody seksualne? - pyta dr Wojciech Pawnik.

Kupująca, którą zastałam w sklepie pani Marii, dodaje: - Tak, właśnie. Kiedyś było wiadomo - mam męża, on mi w razie kłopotu pomoże, z nim mam gdzie jechać na wczasy, on się dzieckiem zajmie. A dziś taka dziewczyna bez ślubu co ma? Nawet i po 10 latach życia chłopak jej może powiedzieć w razie kłopotu: "Wybacz, skończyło się dobre, odchodzę". I co, ona go już nijak nie uprosi, nie przekona do pomocy...

O korzyściach płynących z życia poza małżeństwem sporo powiedział Daniel Jabłoński. Dr Furgał również zauważył, że takie związki mają swoje dobre strony: - Nie ma już tak silnej społecznej kontroli zachowań seksualnych. Rodzina nie miesza się tak często w indywidualne wybory. Mówienie o seksualności przestało być tabu.

Poliamoria to prawo do kochania i bycia w związku z co najmniej dwiema osobami.
© Panthermedia

- Środowiska określające się mianem poliamorystów (...) zwracają uwagę nie tylko na to, by cieszyć się swobodą do kontaktów seksualnych z dwiema bądź większą liczbą osób, ale raczej na to, by relacje z tymi wszystkimi osobami były bliższe, nacechowane zaangażowaniem emocjonalnym, poczuciem więzi czy wreszcie miłością.

- Dlatego też można powiedzieć, że poliamoria to prawo do kochania i bycia w związku z co najmniej dwiema osobami w tym samym czasie. W tym sensie takie związki mogą przypominać poligamiczne, z tą różnicą, że w kulturze zachodniej nie mogą za sprawą obecnego prawodawstwa przybrać formy małżeństwa - dodaje Daniel Jabłoński.

W Polsce o poliamorii nie mówi się wiele, choć w internecie od kilku lat działa forum Tomka Kuleszy, na którym można znaleźć tłumaczenia kultowych dla zainteresowanych poliamorią tekstów. Niedawno na specjalnej tablicy znalazły się prośby do osób, które żyją w związku z kilkoma partnerami, by zgodziły się opowiedzieć o swoich związkach - na potrzeby filmu dokumentalnego i książki. Czy zatem potwierdzą się opinie, na które natrafiłam podczas lektury anglojęzycznego forum poliamorystów, mówiące o tym, że "monogamia to już przeżytek"?

- Utworzenie liczebniejszego związku wymaga konsensusu większej liczby osób, większej liczby reguł ustalających wspólne bycie - kontynuuje terapeuta. - Dlatego monogamia zawsze będzie w tym sensie łatwiejsza i atrakcyjna. Tak więc ci, którzy mówią o przeżytku, odchodzeniu monogamii w przeszłość, przesadzają. Być może chcą przez to powiedzieć, że przeżytkiem jest myślenie, że monogamia jest dla wszystkich najlepszym rozwiązaniem małżeńskim i najwartościowszym zarazem. I to jest zasadne. Myślenie o monogamii w kategoriach przeżytku jest błędem, ale równie poważnym błędem jest mówienie, że monogamia jest jedyną wartościową formą związku.

Co na to Kościół?

- W chrześcijaństwie poligamia była od zawsze zabroniona, mimo że rzeczywiście pojawia się w Starym Testamencie. My naukę o małżeństwie opieramy na słowach Chrystusa, który potępił i poligamię, i rozwody. We współczesnym judaizmie także zabrania się poligamii - tłumaczy duchowny.

- Nieco inaczej przedstawia się sytuacja chrześcijan z niektórych krajów Afryki, szczególnie tych, których struktury rodzinne oparte są na związkach poligamicznych - dodaje ks. Prusak. - Jeżeli tam znajdzie się ktoś, kto chce nawrócić się na chrześcijaństwo, potrzeba rozwiązań chroniących kobiety i dzieci, które pozostaną same. Nie możemy nikogo przyjmować do Kościoła, każąc mu oddalić wszystkie żony, jakie do tej pory utrzymywał. Owszem, może żyć z jedną, ale pozostałe nie mogą zostać bez środków do życia. Ale, jak powiedziałem, to sytuacja wyjątkowa, która nie zmienia nauczania Kościoła na temat małżeństwa, a stara się uściślić kryteria neokatechumanatu.

- Odpowiem nie wprost. Jeżeli ktoś kocha przede wszystkim siebie, może "kochać" wiele osób. Musimy jeszcze zdefiniować, czym jest miłość? - wyjaśnia specjalista. - Może być miłość partnerska i rodzicielska. Jeżeli te dwie się pomylą, mamy zachowania kazirodcze, zakazane przez prawo i traktowane jako tabu. Więc co to znaczy: kochać parę osób jednocześnie? Czy to odczuwanie bliskości, czerpanie z niej satysfakcji? Czy chęć bycia samemu, ale obcowania z drugim człowiekiem, kiedy poczujemy, że samotność ciąży za bardzo?

Zdanie zainteresowanych

- Warto posłuchać argumentów samych poliamorystów. Wskazują oni na to, że kiedy parze rodzi się drugie dziecko, rodzice nie obawiają się, że przestaną kochać pierwsze, gdyż nie mają w sobie dość potencjału do obdarzania miłością wszystkich dzieci - wyjaśnia Jabłoński.

- Jeżeli ktoś poznaje osobę, która może stać się przyjacielem, nie jest przejęty lękiem, że nie podoła kilku przyjaźniom i nie zrywa relacji z dotychczasowymi przyjaciółmi. W miłości między dorosłymi ludźmi może być podobnie. Poliamoryści twierdzą, że przestrzeni psychicznej i emocjonalnej jest w człowieku tak dużo, że może on/ona kochać więcej niż jedną osobę.

Katarzyna Pruszkowska

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas