​Kiedyś to było! [felieton]

Koncert w Jarocinie. Okazuje się, że nie do podrobienia po latach jest nie tylko atmosfera... /Piotr Liszkiewicz/East News /East News
Reklama

Natknąłem się niedawno na pewien mem. Druga połowa lat 80-tych, pod wielkim znakiem z napisem "Warszawa" stoi czterech młodych, niepozornych chłopaków. Metallica. I dopisek: w roku 1987 najdroższy bilet na taki koncert kosztował 1800 zł. Przy średniej krajowej 20000 zł daje to 11 biletów. Dziś najdroższy bilet kosztuje 600 zł przy (realnej) średniej krajowej 2500 zł, co daje 4 sztuki. Kiedy było lepiej?

Nie znam daty publikacji tego memu, nie interesuje mnie również realna wartość średniej krajowej. Chodzi mi o sam fakt rozpamiętywania. Sam - owszem - rozpamiętuję. Bardzo często przyłapuję się na myśleniu, że kiedyś z różnych powodów było lepiej. Ostatnio podczas oglądania streamu z "Męskiego Grania", które niczym szczególnym mnie nie zachwyciło. "To już nie to" - myślę. Nie Kim Nowak, nie Deriglasoff, nie Maleńczuk, nie KNŻ, nie OSTR, nie Molesta... 

To już nie idea a pewien brand, nie radość z planowania i uczestnictwa a dwuminutowy szał nabywania wirtualnych biletów, który skutkuje przeciążeniem serwera. Pomijam w tym miejscu zupełnie rozważania nad jakością współczesnej muzyki (niektórzy starają się niemal naukowo udowodnić tezę, że w porównaniu z wczorajszą ta dzisiejsza to kupa śmieci).

Reklama

Myślałem kiedyś, że mam naturę melancholika. Kiedy jednak przeczytałem, że osoby o tym temperamencie mają silne skłonności do perfekcjonizmu, doszedłem do wniosku, że nie jestem żadnym melancholikiem a po prostu flegmatycznym, mentalnie starym, skapcaniałym zrzędą. Sformułowanie "stary mentalnie" ma tu znaczenie kluczowe, jako że zrzędzenie zwykle przypisywane jest osobom w wieku zaawansowanym. Tyle że... statystycznie niespecjalnie trzyma się to kupy. 

Po pierwsze, badania przeprowadzone na generacji Y (a więc na tych urodzonych w latach 80-tych i 90-tych) sugerują, że to właśnie te kohorty, umówmy się, stosunkowo młode - a nie pokolenie ich rodziców - przejawiają zwiększoną ochotę na zrzędzenie i egzystencjalne rozkminy po kilku drinkach. Z kolei ich rodzice, osoby niekiedy już po 60-ce wykazują się większą pogodą ducha i na pytanie o rozpamiętywanie często przyznają, że w sumie nie bardzo rozumieją o co chodzi (i nie są to skutki wczesnej demencji).

Psycholog Susan Nolen-Hoeksema z Uniwersytetu Yale udało się potwierdzić, że wśród badanych powyżej 65 roku życia jedynie co piąty będzie typowym starym dziadem. Z kolei wśród tzw. młodych dorosłych mentalne stare dziady to aż 3 osoby na 4! Nolen-Hoeksema popełniła zresztą wcale ciekawą książkę poświęconą zgodnie z tytułem "Kobietom, które myślą za dużo" (choć osobiście akurat uważam, że myślimy za mało, tak panie, jak i panowie). 

Mimo to zaryzykowałbym tezę, że przypadłość ta (ale czy ostatecznie jest to przypadłość?) dotyka również mężczyzn. O ile według autorki kobiety zadręczają się myślami o związkach i życiowych decyzjach, o tyle faceci - to już moja teza - wspominają z nostalgią wspaniałe czasy młodości, beztroski, wakacji, imprez, ale idą dalej: ku dzieciństwu, ku karabinom z kijów, rowerowym rajdom po osiedlu.

No bo jak tłumaczyć wysyp internetowych memów opiewających uroki minionych dekad, zabaw na świeżym powietrzu, braku internetu i śmieciowego żarcia, braku iPhonów. I stąd pewnie hasło zbierające do jednego wora wszystkie te tęsknoty: "gimby nie pamiętajo". Faktycznie, "gimby nie pamiętajo" wielu rzeczy, nie tylko świata bez Google'a, ba, bez telefonu. Nie rozumieją, że kiedyś gdy rozmawiało się z kolegą, kolega po prostu stał obok. Że sytuacji, gdy gadamy a jego fizycznie nie ma - po prostu nie było. 

Nie wiedzą, że jeśli nie umówiłeś się w szkole na spotkanie po lekcjach to mogłeś potem iść przez pół miasta do kumpla tylko po to, żeby pocałować klamkę. Co ja gadam, przecież "gimbaza" nie pamięta nawet polskiego papieża. (W ich odczuciu Wojtyła stoi pewnie w jednym rzędzie z Piłsudskim, Mickiewiczem i Bolesławem Chrobrym). Ale czy znaczy to od razu, że mając lepiej - mają gorzej?

Ostrożnie zaryzykowałbym twierdzenie, że jednak tak. Z pewnością potrzeba jest matką wynalazku, poczucie dojmującego braku, które zostaje zaspokojone, staje się źródłem zdrowej frajdy. I właśnie ów brak był nieusuwalnym elementem końca PRL-u. Brak fajnych zabawek. Brak fajnych strojów, notoryczny brak sprzętu. Brak gier, filmów, kanałów w telewizji. Kreatywność, umiejętność inspirowania się byle czym, skłonność do angażowania się "na całego" w zabawy, które dziś wydają się się bliskie społecznym warstwom biedoty - to ważne kompetencje, które stoją u podstaw odczuwania życiowej satysfakcji. 

Stąd też możemy założyć, że współczesny nadmiar rozleniwia, i młodych, i starych, i nie daje upragnionego szczęścia (co podejrzewało wielu, ale zawsze chciało się przekonać na własnej skórze). No to właśnie się przekonujemy - tęskniąc masowo za tym, co było a czego "młodsi już nie znajo i nie poznajo". Bieda z nadmiaru.

To, że coś wydaje się lepsze gdy wspomnienie zdążyło się już zestarzeć, jest znamieniem typowego procesu. Ludzie uwielbiają racjonalizować swoje decyzje z perspektywy czasu, ubarwiać tym sposobem życie. To całkiem logiczna strategia, która pozwala na podtrzymywanie swojej samooceny: jesteśmy fajni, zawsze byliśmy fajni, ale na wiele rzeczy nie mamy już wpływu. To nie nasza wina, że teraz jest niefajnie. W obliczu upływających dni, wejścia w smugę cienia takie rozumowanie może się nasilać. 

Aczkolwiek, jak pamiętamy, statystyka podpowiada, że humor zacznie się poprawiać koło 60-ki. Problem jednak w tym, że zrzędzić zaczynają coraz młodsi - w tym i moi studenci, o czym zdaje się już kiedyś pisałem. Dziedzictwo zepsutej rzeczywistości, wadliwa spuścizna po rodzicach. Polityczna, ekonomiczna i klimatyczna. "Nasi starzy mieli lepiej". Jeszcze dwadzieścia lat temu nikt tak nie mówił.

I ja się temu nie dziwię. W ostateczności jesteśmy zwierzętami, które zamiast biegać po afrykańskiej sawannie, do czego są najlepiej przystosowane, żyją w przyśpieszającej rzeczywistości utkanej z bitów, reklam i śmieci. Nasze środowisko naturalne zmienia się drastycznie. Atakują nas informacje o najróżniejszych kryzysach. Przetwarzamy ich każdego roku coraz więcej. Śpimy coraz mniej i coraz gorzej. Tyjemy. Mniej się ruszamy. Oddychamy coraz gorszym powietrzem. Jesteśmy coraz bardziej samotni. 

To akurat problemy, które można obiektywnie zmierzyć, a nie "zrzędzenie skapcaniałych staruszków". Czy to dziwne, że zwierzę przetrzymywane w coraz gorszych warunkach tęskni za czymś innym i w końcu stwierdza: "kiedyś to było..."? Warunki przez dłuższy czas raczej się nie zmienią. Pytanie, czy da się z tym cokolwiek zrobić?

Jeśli się nie da - zamartwianie nic nie pomoże. Jeśli da - to jeszcze wszystko do odrobienia. Może zacznijmy przewrotnie od myślenia o tym, co kiedyś było źle. Zobaczysz, że poczujesz się lepiej widząc, że dziś już część z tych problemów się rozwiązała. Zastanów się, czy za coś się obwiniasz - jeśli możesz coś naprawić, zrób to. Jeśli nie możesz - idź dalej, zamiast nawozić negatywne emocje. Ruszaj się i zacznij coś robić. 

Może to rada dość nietypowa, ale skuteczna. Z nudy bierze się mnóstwo smutnych osądów. Nie spotkałem człowieka, który byłby zadowolony i znudzony jednocześnie. Dzieciakom, z którymi prowadzę szkolenia z profilaktyki nudy mówię: "o czym myślą dorośli, gdy mają za dużo czasu?" Oni na to: "Martwią się". I mają rację. Idąc tym tropem, co dzieje się, gdy dorosły ma ekstremalnie dużo czasu? Istny urodzaj wolnego? Często wędruje pod budkę z piwem.

Może to i mało subtelna metafora. Ale nic nie poradzę, że gdy widzę ludzi zataczających się jeszcze przed południem, zawsze mam wrażenie, że to od nadmiaru rozpamiętywania... i od niedoboru robienia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kozłowski | kołczowisko | coaching
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy