Za wszystko trzeba płacić

Sprawa przybiera niebezpieczny obrót. Przecież pacjenci umierają jeden po drugim, osiemnaście osób w ciągu pół roku. I żadnego punktu zaczepienia. Mamy szczęście, że krewni nie podnieśli rabanu, ale szczęście też się kiedyś skończy. Boję się ryzykować...

Upał, który panował w Moskwie przez całą pierwszą połowę czerwca, nagle ustąpił chłodnej, deszczowej pogodzie. Okna w pokoju były szeroko otwarte, a jednostajne strugi deszczu co chwilę gwałtownie wyrzucały z siebie grube krople, które bębniąc, opadały na szeroki parapet, zastawiony kwiatami w doniczkach. Michaił Władimirowicz Szorinow lubił deszcz. Taka pogoda przynosiła mu ukojenie i cichą radość.

Mądra i niewymagająca

Olga wiedziała, że Szorinowa najlepiej odwiedzać w sobotę wieczorem. To była najspokojniejsza pora. W pozostałe dni telefon się urywał, co przeszkadzało w rozmowie, nie pozwalało się skoncentrować i psuło nastrój. Z tego samego powodu nigdy nie odwiedzała go w biurze. Tylko w domu i tylko w sobotę, kiedy jego żona z dziećmi wyjeżdżała na daczę. Telefony w sprawach biznesowych Szorinow przekładał przeważnie na niedzielę, bliżej poniedziałku, żeby nie zatarły się w pamięci.

Dziewczyna ostrożnie zdjęła mokry płaszcz, zrzuciła pantofle i boso poszła do pokoju. Miała ładne stopy, eleganckie, zadbane, ze starannym pedikiurem, i nigdy nie przepuszczała okazji, żeby je zademonstrować. Szorinow z satysfakcją obejrzał jej nogi, które dość śmiało odsłaniała krótka spódniczka od skromnego kostiumu. Kiedyś byli z Olgą kochankami, co prawda niedługo, ale Szorinow zachował ciepłe wspomnienia. Olga była mądra i niewymagająca, pełna temperamentu i nienatarczywa.

Reklama

Zażądała tyle, że sam tego nie udźwignę

Odkąd wyszła za mąż za swego genialnego psychiatrę, ich intymna zażyłość skończyła się, a wzajemne kontakty dotyczyły wyłącznie interesów.

- Jak tam nasze sprawy? - zainteresowała się Olga, siadając na miękkiej sofie koło okna i wyciągając nogi.

- W porządku. Znaleźliśmy ją. Okazało się jednak, że niezły z niej numer - odparł z uśmiechem Szorinow. -Zażądała tyle, że sam tego nie udźwignę. Trzeba szukać sponsora, który wyłoży dolę.

- Cholera! - Olga z niezadowoleniem uderzyła pięścią w poduszkę na sofie. - Czyżby ta idiotka wiedziała, jaką wartość przedstawia archiwum? Przecież całe jej wykształcenie to dwie klasy na krzyż i cudze łóżka. Może ktoś jej doradza?

- Wykluczone. - Szorinow pokręcił głową. - Mój człowiek się jej przyjrzał i uważa, że kieruje nią chciwość.

Może i jest idiotką, ale wykombinowała, że jeśli ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby ją znaleźć, to cena archiwum jej męża nieboszczyka nie wynosi dwa pięćdziesiąt. Krótko mówiąc, jestem teraz zajęty szukaniem pieniędzy. Baba chce milion dolarów w gotówce.

- Milion! - jęknęła Olga. - Chyba zwariowała!

- Nawet gdyby, to i tak nic nie zmienia.

Umierają jeden po drugim

Szorinow wstał i podszedł do okna. Olga spoglądała na jego szerokie, lekko przygarbione plecy i czuła, że właśnie rozstrzyga się jej los. Michaił od samego początku wierzył w całe przedsięwzięcie i w to, że przyniesie ono olbrzymie zyski, ale oczywiście nie spodziewał się, że potrzebne będą tak ogromne nakłady. Milion dolarów! Przecież takich pieniędzy nie da się przewieźć przez granicę. A jeśli Szorinow się wycofa i zostawi wszystko w pół drogi?

- Co słychać u twojego męża? - zapytał głucho. - Jest jakaś nadzieja, że poradzimy sobie sami?

- Żadnej - twardo odparła Olga. - On co prawda uważa, że da sobie radę, myśli, że nie jest głupszy od Lebiediewa. Ale ja w to nie wierzę. A zresztą sprawa przybiera niebezpieczny obrót. Przecież pacjenci umierają jeden po drugim, osiemnaście osób w ciągu pół roku. I żadnego punktu zaczepienia. Mamy szczęście, że krewni nie podnieśli rabanu, ale szczęście też się kiedyś skończy. Boję się ryzykować.

- To znaczy, że trzeba szukać osoby, która wyłoży gotówkę tam, na miejscu. Z Rosji tyle się nie wywiezie, nawet gdyby udało mi się zdobyć taką sumę. Zrozum mnie dobrze, Olu, zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale muszę mieć pewność, że to nie blef ani żadne gruszki na wierzbie. Moje ryzyko to moja sprawa, wpakowałem się w ten interes dobrowolnie i byłem gotów zaryzykować własne pieniądze. Ale tylko własne. Ponieważ jednak muszę się zwrócić do osób trzecich, zainwestuję ich pieniądze. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, będę musiał zwrócić im dług. Rozumiesz, jakiego sobie nawarzę piwa? Pomyśl więc jeszcze raz i powiedz mi: czy wiesz na pewno, że w archiwum Lebiediewa jest to, czego potrzebujecie? Wiesz na pewno, że pracował właśnie nad tym preparatem, o którym mówimy? A nie nad jakimś lekarstwem na biegunkę?

Coś mi muszisz obiecać...

- Misza, niepotrzebnie się boisz. Jesteśmy przecież na dobrej drodze. Mamy już lakreol, preparat stymulujący potencjał twórczy i aktywność intelektualną. Preparat jest niezwykle skuteczny, sam doskonale wiesz, w końcu czytasz gazety. We wszystkich nekrologach było napisane: "Odszedł w rozkwicie sił twórczych, dosłownie dzień przed niespodziewaną śmiercią ukończył swój najlepszy utwór...". To nie są moje wymysły, to ocena specjalistów. Ale pacjenci umierają, Misza, i nic na to nie potrafimy poradzić. Dlatego właśnie potrzebujemy archiwum Lebiediewa.

On coś wymyślił, coś sprytnego, w jego grupie eksperymentalnej nie było ani jednego zejścia letalnego.

- Dobrze. Szorinow odwrócił się i uważnie popatrzył na Rieszynę, po czym zrobił kilka kroków i stanął tuż przed nią. Teraz górował nad Olgą. Zastygł, zasłaniając padające z okna światło. Przez krótką chwilę dziewczynę ogarnął strach, poczuła się słaba i bezradna.

- Znajdę pieniądze, żeby wykupić archiwum od wdowy po Lebiediewie. Ale musisz mi obiecać...

- Wszystko, co chcesz - odrzekła prędko.

- Nie spiesz się, Olu. A zatem, ponieważ w grę wchodzą bardzo duże pieniądze, zawsze możliwe są komplikacje i nieprzyjemności. Niewykluczone, że trzeba będzie umieścić kogoś u was na oddziale. Rozumiesz, co mam na myśli?

- Tak - ledwie dosłyszalnie wyszeptała Olga, nie spuszczając oczu z twarzy Szorinowa.

- W jaki sposób oszukasz męża, czy będziesz leczyła wskazaną przeze mnie osobę w klinice, czy przyniesiesz mi preparat, to mnie teraz nie interesuje. Może będę potrzebował twojej pomocy i będziesz musiała mi jej udzielić. Staniesz się wspólniczką. A może nawet sprawczynią. Teraz pomyśl jeszcze raz. Zgadzasz się? Czy gra jest tego warta?

- Tak - ochryple i cicho odpowiedziała Olga, po czym odkaszlnęła, wzięła głęboki oddech i powtórzyła głośno i wyraźnie: - Tak. Zgadzam się.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Aleksandry Marinina "Za wszystko trzeba płacić", która ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Tytuł oryginału: За всё надо платить
Copyright © A.Marinina, 1996
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2012 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2012 Wydanie I Warszawa 2012
Przekład: Aleksandra Stronka

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Publikację poleca portal INTERIA.PL. Weź udział w konkursie i wygraj egzemplarz "Za wszystko trzeba płacić"!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Moskwa | nie żyje | dolar
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy