Wielki Firewall odcina Chińczyków od wiedzy o rosyjskiej inwazji

Słynna chińska zapora działa dokładnie tak, jak zaplanowali to jej pomysłodawcy, a mianowicie do obywateli docierają tylko informacje zgodne z narracją lokalnych władz, co w kontekście inwazji Rosji na Ukrainę oznacza, że... nie ma żadnej inwazji.

Słynna chińska zapora działa dokładnie tak, jak zaplanowali to jej pomysłodawcy, a mianowicie do obywateli docierają tylko informacje zgodne z narracją lokalnych władz, co w kontekście inwazji Rosji na Ukrainę oznacza, że... nie ma żadnej inwazji.
Chiny pilnują, by ich obywatele nie wiedzieli za dużo o inwazji Rosji na Ukrainę /123RF/PICSEL

Specjaliści śledzący działania chińskiej cenzury w sieci informują, że posty użytkowników Weibo dotyczące wojny w Ukrainie coraz częściej i szybciej znikają ze strony, co jest oczywiście efektem działania blokady. Ogień artyleryjski rozświetla niebo i łamie moje serce. Mam nadzieję, że moi rodacy w Ukrainie uważają na siebie i swoje rodziny - brzmiał jeden z nich, w którym nie padają nawet zakazane hasła, czyli wojna czy inwazja/agresja Rosji. 

Warto bowiem przypomnieć, że Chiny odmawiają określania działań rosyjskich w Ukrainie mianem wojny, inwazji czy agresji, wskazując jednocześnie, że Zachód powinien uszanować uzasadnione obawy Kremla w zakresie bezpieczeństwa. Jakby tego było mało, szef chińskiego MSZ, Wang Yi, nie dalej jak wczoraj deklarował oficjalnie, że przyjaźń chińsko-rosyjska jest twarda jak skała, więc nie należy spodziewać się jakichkolwiek zmian w tej narracji w najbliższym czasie.

Reklama

Chińscy cenzorzy odcinają obywateli od informacji o wojnie w Ukrainie

Jak widać zamiast tego możemy oczekiwać intensyfikacji działań cenzorskich w mediach społecznościowych, które są często jedynym sposobem dotarcia do użytkowników z przekazem innym niż w lokalnych mediach. W przypadku Chin jest to zaś podwójnie trudne, bo obywatele tego kraju nie mają dostępu do YouTube’a, Facebooka, Messengera, Instagrama, Twittera, WhatsAppa, Twitcha, Pinteresta i wielu innych mediów społecznościowych, którymi posługuje się obecnie cały świat, również do informowania o wydarzeniach z Ukrainy.

Jak tłumaczy Yuqi Na, specjalistka od mediów i komunikacji University of Westminster, działa to na bardzo prostej zasadzie - media społecznościowe dostają codziennie rządowe wytyczne dotyczące treści, które należy usuwać, bo są sprzeczne z oficjalnym stanowiskiem chińskich władz.

Jakie? Przykład mieliśmy na kilka dni przed oficjalną inwazją Rosji na Ukrainę, kiedy do sieci przypadkiem wyciekły instrukcje dla chińskich mediów, które brzmiały następująco: “Nie publikować nic nieprzychylnego Rosji i pro-zachodniego".

Przy okazji były też zalecenia monitorowania komentarzy i korzystania tylko z hashtagów używanych przez rządowe agencje - efekty tych wytycznych oglądamy do dziś, bo choć w chińskich serwisach społecznościowych pojawiają się komentarze odnośnie rosyjskiej agresji (część młodych Chińczyków próbuje obchodzić blokady, korzystając z VPN, by uzyskać dostęp do zachodnich technologii), to szybko są blokowane.

A jeśli dołożymy do tego ocenzurowany internet, bo Chińczycy mają dostęp tylko do tego, na co jest zgoda władz, blokadę dostępu do Google, agencji informacyjnych czy stron najpopularniejszych i najbardziej opiniotwórczych mediów, jak Reuters, The Washington Post, Bloomberg, TIME, NBC News, BBC, New York Times czy The Guardian, to w efekcie duża część obywateli Chin jest kompletnie odcięta od wiedzy na temat tego, co obecnie dzieje się w Ukrainie. Wydaje się, że nawet w Rosji sytuacja nie wyglądała tak źle jeszcze kilka dni temu...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna Ukraina-Rosja | Chiny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy