Najbardziej ekstremalne dania świata
Są na świecie potrawy, na widok których niejeden twardziel przegrał walkę z własnym żołądkiem. Istnieją też dania, które wyglądają smakowicie, rozpływają się w ustach, jednak lepiej nie wiedzieć, co przed chwilą nabiliśmy na widelec. Przekonajcie się, co ludzie potrafią zjeść.
Kuchnia Dalekiego Wschodu nie zna słowa przesada, o czym wspominaliśmy nie raz. Japończycy jedzą rybę fugu, która potrafi zemścić się z zaświatów zabijając smakosza. W Chinach bardzo popularna jest zupa z ptasich gniazd. A to dopiero początek tego, co potrafią ugotować kucharze po drugiej stronie globu.
Tak jak w Polsce domowym specjałem na wszelkie dolegliwości jest nalewka, tak medycyna Dalekiego Wschodu chełpi się ryżowym winem z dodatkiem małych, nowo narodzonych myszek. Małe myszki zanim otworzą oczy, wkładane są do butelek wina i tkwią w nim przez rok, zanim napój uzyska ostateczną formę.
Nie jest to specyfik, który można kupić na każdym kroku, jednak nadal uznaje się, że ma niepowtarzalne walory lecznicze. Nalewka z myszek pozytywnie wpływa na ogólny stan zdrowia, a przede wszystkim chwalona jest za zbawienny wpływ na stan wątroby.
Podobnie robi się też nalewkę ryżową z wężami i skorpionami. Po kilkunastu miesiącach w alkoholu jad jest neutralizowany i napój nadaje się do spożycia.
W Chinach, oprócz zupy z ptasich gniazd, można spotkać jeszcze jedną ciekawą zupę. W Państwie Środka żyje interesujący gatunek grzyba, który wrasta w żywe gąsienice, aż w końcu uśmierca je i mumifikuje. Grzyby takie można spożywać w suszonej formie, jednak bardziej popularna jest zupa grzybowa, która jest podawana razem z gąsienicą, która jest traktowana jak wkład mięsny.
W południowej Azji, na ulicach Filipin, Tajlandii czy Wietnamu można trafić na przekąskę, którą zajadał się Bear Grylls. W ulicznych budkach jest zwykle sprzedawana jako dodatek do piwa. Balut, bo o nim mowa, jest przygotowywany na kilka lub kilkanaście dni przed wykluciem pisklęcia. Ptasie embriony są gotowane w skorupkach w zalewie z przypraw octu, lub soku cytrynowego. W południowo-wschodniej Azji gotowane pisklaki są uznawane za największy afrodyzjak.
Pozostając jeszcze w tym rejonie świata możemy się skusić na zwierzęce penisy w każdej niemal postaci: od wędzonych po tatara z wołowego przyrodzenia. Podobnie jak penisy w kontynentalnej Azji, tak na Wyspach Japońskich wielkim uznaniem cieszy się marynowane oko tuńczyka. Smakuje nieco jak dobrze znana w Polsce galaretka z wieprzowych czy kurzych nóżek.
Wydawałoby się, że jedynie Azjaci są kulinarnie niespełna rozumu. Jednak prawda jest taka, że i Europejczycy nie ustępują pola. Na Sardynii można spróbować dość specyficzny wyrób mleczarski - ser Casu Marzu. Jest to ser z mleka owczego. Przez wiele lat ten włoski przysmak był nielegalny w Unii Europejskiej, ponieważ nie spełniał norm sanitarnych. Udało się uratować jego produkcję, gdyż został uznany za produkt regionalny.
Produkcja tego sera jest bardzo prosta: owczy ser zostawia się na zewnątrz budynku i czeka aż muchy z gatunku piophila casei złożą w nim swoje jaja. W jednym kawałku sera może znaleźć się kilkanaście tysięcy larw. I dopiero teraz zaczyna się prawdziwy proces produkcji. Czerwie żywią się serem, a dzięki ich kwasom trawiennym tłuszcz zawarty w serze rozkłada się. Daje to efekt bardzo delikatnego w smaku sera. Jednak jest jeden problem. Nie można zjeść tego sera inaczej, jak tylko z larwami muchy. W większości przypadków jeszcze żywymi.
Trafiając do którejkolwiek z Ameryk przede wszystkim możemy natrafić w restauracjach na wszelkiego rodzaju robactwo, od karaluchów po pająki w cieście.
W Meksyku możemy trafić na tacos z czymś, co wygląda na prażony ryż. Nic bardziej mylnego. Jest to escamoles - jaja niektórych gatunków bardzo dużych mrówek zamieszkujących tropikalne lasy. Są bardzo delikatne, mają maślano-orzechowy smak, a konsystencją przypominają twaróg.
Podobnie jak w obu Amerykach, larwy owadów i dorosłe okazy stanowiły ważną część diety rdzennych mieszkańców Australii. Od pewnego czasu tradycyjne dania stały się bardzo popularne. W metropoliach na Antypodach można skosztować prażonych larw ciem trocinkowatych. Ci, którzy próbowali witchetty grubs twierdzą, że konsystencja skórki przypomina skórę przypieczonego kurczaka, a smakują podobnie jak migdały.
Wracając do Ameryki Południowej nie można zapomnieć o lokalnym przysmaku, który i u nas można kupić. Różnica polega jedynie na przeznaczeniu. W Polsce świnka morska jest traktowana jako pupil i dziecięca maskotka. W Andach jest traktowana jako jeden z głównych dostarczycieli świeżego mięsa, na równi z kurczakiem. W Boliwii pieczoną świnkę morską można kupić na każdym rogu, niczym w polskich miastach kebaby.
Przy niektórych tradycyjnych daniach nawet dieta Beara Gryllsa nie jest niczym strasznym. Dla wielkiej części populacji Ziemi takie dania to codzienność, podobnie jak w Polsce ziemniaki, czy niedzielny rosół.