I ty jesteś sofistą. Oto jak rosyjska propaganda może cię wykorzystać
Od momentu wybuchu wojny na Ukrainie, rosyjska propaganda zalewa nas ze wszystkich możliwych stron. Największym zagrożeniem jest szczególnie w internecie i mediach społecznościowych, gdzie często nie zdajemy sobie sprawy z jej skali. Dziś bowiem nie tylko łatwo jest nam konsumować narrację Kremla, co być trybikiem w jej ogromnej machinie.
Ukraińscy żołnierze zabijają jeńców, aby wycinać im organy i sprzedawać na czarnym rynku. Mieszkańcy okupowanych przez Rosjan miast żyją w dobrobycie, gdzie półki sklepowe uginają się pod różnymi towarami. Nigdy żaden rosyjski pocisk nie spadł na obiekt cywilny na Ukrainie. Te kłamstwa rosyjskiej propagandy, mimo że brzmią jak wyjęte z Russia Today, są często powielane na Zachodzie. Jak to możliwe?
Dziś zdajemy sobie sprawę, że przekaz z oficjalnych rosyjskich agencji informacyjnych czy stacji telewizyjnych to zwykła dezinformacja, jednak umyka nam ogromna skala rosyjskiej propagandy w mediach społecznościowych. Przemyka pod płaszczykiem "niezależnych newsów", nawet przy tematach, które na pierwszy rzut oka nie dotyczą Ukrainy. Pokazujemy, jak działa rosyjska propaganda tak, że sami zaczynamy ją powielać.
Spis treści:
- Wojna na social mediach
- Sofiści i "niezależność" rosyjskiej propagandy
- Z jednej dezinformacji na drugą
- W świecie rosyjskich "półprawd", czyli tak działa rosyjska propaganda
- Półprawda numer jeden: "Przejęty" czołg Leopard 2
- Półprawda numer dwa: "Hawaje, a nie Ukraina"
- Półprawda numer trzy: "Zaaranżowany" atak na Odessę
- Jak bronić się przed internetową propagandą o wojnie w Ukrainie?
Wojna na social mediach
Aby uzmysłowić sobie jak niebezpieczna jest rosyjska narracja w mediach społecznościowych, wystarczy zobaczyć, że dla wielu ludzi są one głównym źródłem informacji nt. wojny na Ukrainie. I nie ma co się dziwić, bo w social mediach informacje o konflikcie są podawane bardzo szybko w niezwykle przystępnej formie, często z materiałami prosto z frontu. Same mainstreamowe media sięgają po treści z Facebooka, X czy YouTube, jako źródła do materiałów nt. Ukrainy.
Naturalnie z tej atrakcyjności w relacjonowaniu konfliktu na Ukrainie korzystają rosyjskie władze, dla których social media są teraz głównym kanałem rozprowadzania propagandy. Mimo upływu wojny i ciągłego zwracania uwagi na dezinformacje rosyjskich służb, propaganda Moskwy w sieci nie tylko nie słabnie, ale rośnie w siłę.
Według badań przeprowadzonych przez firmę Reset i opublikowanych przez Komisję Europejską pod koniec sierpnia, zaangażowanie w rozprzestrzenianie zasięgu prokremlowskich kont na platformach społecznościowych zwiększyło się aż o 22 % w okresie od stycznia do maja 2023. Na samym Twitterze, przemianowanym na X to aż 36%. Można sobie zadać pytanie, dlaczego tak się dzieje?
Sofiści i "niezależność" rosyjskiej propagandy
Siłą rosyjskiej propagandy w sieci jest to, że obecnie wielu nie zdaje sobie sprawy, co jest jej bronią. Dziś wobec wojny na Ukrainie to nie tylko tzw. "trolle z Petersburga", czyli konta prowadzone przez wyszkolone osoby, bezpośrednio związane z rosyjskim systemem operacji dezinformacyjnych. Siła rosyjskiej propagandy w internecie nie znajduje się w Rosji... lecz w Polsce, Niemczech, USA i ogólnie na całej zagranicy.
Największym pożytkiem dla rosyjskiej propagandy są zwykli ludzie w zagranicznych społeczeństwach. Nazywani sofistami to osoby, które często mijamy na ulicy bądź nawet czołowi publicyści czy osoby publiczne. Najczęściej nie są związani bezpośrednio z żadnymi służbami i nawet mogą nie zdawać sobie sprawy, że rozpowszechniają rosyjską narrację. Mają jednak cechy, które łatwo wykorzystują prokremlowskie konta.
Sofiści to osoby mające mniejsze zaufanie do mainstreamowego przekazu. Wraz z rozwojem konfliktu wzrosło u nich poczucie nie tyle zmęczenia co poczucia nieprawdy np. ze strony narracji ukraińskiej, która też stosuje dezinformacje jako element wojny informacyjnej. Tworzy to potrzebę poszukiwania innych źródeł informacji, w domyśle bardziej obiektywnych. Ten słuszny cel wykorzystuje niestety rosyjska propaganda, która skutecznie wmawia ludziom, że sama jest "obiektywna", będąc "niezależna".
Kreowanie się na "niezależne" źródło informacji to główny kamuflaż rosyjskiej dezinformacji. Prokremlowskie konta potrafią wmówić, że to właśnie one są wyważone w swoim przekazie, tropiąc przykłady dezinformacji ukraińskiej, jako "walka o prawdę". Może to dawać poczucie faktycznie obiektywnego medium. Jednak obok tego przemycają rosyjską narrację, sprawiając, że traktowana jest jako prawda, którą warto rozpowszechniać. Tak właśnie działają i powstają sofiści.
Zobaczmy, jak to działa w praktyce na podstawie jednego kanału na platformie X. W teorii prezentuje się jako wiarygodny, ma nawet znaczek weryfikacji platformy (który dziś i tak można kupić). Co najważniejsze w swoim opisie prezentuje się jako "niezależne źródło", sprzeciwiające się fake newsom.
Bycie przeciw fake newsom nie zatrzymało jednak właściciela konta przed zapostowaniem nagrania z konta jednej z rosyjskich propagandystek pod internetowym pseudonimem Valeriia Bratsa, która była aktywna szczególnie w pierwszych miesiącach konfliktu. Postanowił nawet rozpowszechnić film jeszcze z lipca zeszłego roku, gdzie użytkowniczka powielała rosyjską propagandę nt. ataku rakietowego na centrum handlowe w Krzemieńczuku, według której w obiekcie znajdowała się amerykańska broń i fabryka wojenna, czyniąc z niego cel militarny.
Ta rosyjska narracja została już obalona i dowiedziono, i jak wskazał Bellingcat, wzięła się z jednego raportu o tym, że raz w 2014 roku w pobliżu centrum handlowego był tymczasowy warsztat, gdzie naprawiano pojazdy wojskowe. Mimo to konto niemal rok po obaleniu tej rosyjskiej narracji, dalej ją rozprzestrzenia.
Z jednej dezinformacji na drugą
Tworzenie sofistów zawsze polegało na uderzaniu w odpowiednie nastroje, wśród podatnych osób. Nie powinno więc dziwić, że dużą bazę Rosjanie mieli wśród osób już wcześniej rozpowszechniających niezweryfikowane informacje czy poszukiwaczy teorii spiskowych.
Widać to po tym, że wiele kont, które wcześniej postowały dezinformacje np. o COVID-19 szybko przeszły na rozpowszechnianie dezinformacji o wojnie. Przy tym poruszały wręcz dokładnie te same mechanizmy kreowania narracji, łącząc na początku wojny te tematy.
- Polscy weryfikatorzy faktów z Demagoga zauważyli, że nakładanie się COVID-19 i prorosyjskiej dezinformacji nie kończy się na źródłach, ale ma również tendencję do recyklingu tych samych mechanizmów wykorzystywanych do kształtowania i rozpowszechniania mistyfikacji. Na przykład wielu teoretyków spiskowych twierdzi, że pandemia została zainscenizowana, a ludzie w szpitalach byli tylko aktorami. Ta sama teoria została teraz zaadaptowana w odniesieniu do konfliktu na Ukrainie, który również byłby dziełem fikcji. Aby wesprzeć ten ewidentnie bezpodstawny pomysł, teoretycy spiskowi wykorzystali wyrwane z kontekstu filmy przedstawiające aktorów w makijażu, aby wyglądali na rannych, lub przedstawili prawdziwe obrazy opustoszałych ulic Kijowa, aby pokazać, że sytuacja faktycznie będzie spokojna - fragment analizy Europejskiego Obserwatorium Mediów Cyfrowych pt. How Covid-19 conspiracy theorists pivoted to pro-Russian hoaxes z 30 marca 2022 roku.
Obok wzbudzania zaufania u ludzi, którzy są nieufni wobec mainstreamowego przekazu, naturalnie rosyjska propaganda powiela także m.in. nastroje antyukraińskie, bądź odwołuje do bardzo nacjonalistycznej retoryki. Przez to wiele istotnych tematów, które wymagają rozwiązania jak spór o politykę historyczną Wołynia czy o tranzyt ukraińskiego zboża, stało się elementem gry rosyjskich propagandystów, niestety także w wyniku działań samej Ukrainy.
W świecie rosyjskich "półprawd", czyli tak działa rosyjska propaganda
Poznaliśmy już największą siłę rosyjskiej propagandy, jednak należy się także przyjrzeć jakimi narzędziami się posługuje. W 2016 roku amerykański think-thank Rand Corporation współpracujący z US Army stworzył specjalny raport, który scharakteryzował modele działania rosyjskiej dezinformacji. U podstaw wyróżnił nachalność, szybkość i powtarzalność, brak konsekwencji oraz luźne traktowanie prawdy. I ten ostatni stanowi clue rosyjskiej propagandy w internecie, będącej światem, gdzie fałsz miesza się z prawdą w taki sposób, aby łatwo dało się w nią uwierzyć.
Rosyjska narracja tworzy takie "półprawdy" na różne sposoby, jednak warto się skupić na jednej metodzie, Deceptive Imagery (pol. Zwodnicze obrazy). To pojęcie wywodzące się z marketingu w prostych słowach oznacza połączenie obrazu i tekstu w taki sposób, aby stworzyć zakłamaną narrację, która wydaje się prawdziwa, zwłaszcza dla osób z tylko podstawową wiedzą w danej dziedzinie.
W internecie gdzie króluje obraz, mając przed sobą film czy zdjęcie, łatwiej bierzemy za pewnik jego opis. Wiedzą to rosyjskie służby, które zaczynają rozpowszechniać w ten sposób dezinformacje i jaką później jest podchwycą sofiści.
Ten model działania potrafi nakłonić zwykłych ludzi, którzy naturalnie nie muszą mieć specjalistycznej wiedzy nt. zagadnień dotyczących wojny na Ukrainie. Na to jednak potrafią się złapać nawet eksperci. Aby pokazać jak łatwo tego dokonać, przedstawiamy trzy dokładne przykłady działania rosyjskiej propagandy w internecie.
Półprawda numer jeden: "Przejęty" czołg Leopard 2
Leopardy 2 to niemieckie czołgi, które przekazano Ukrainie przed obecną kontrofensywą. Jeszcze zanim trafiły do Kijowa, na początku br. stały się symbolem tego, że Zachód nie tylko chce utrzymać wsparcie dla Ukrainy, ale także rozszerza je o coraz cięższy sprzęt.
Naturalnie Rosjanie rozpoczęli swoją propagandę. Nie tylko umniejszali ewentualną skuteczność nowych czołgów na Ukrainie, ale także tworzyli absurdalne historie o ich zniszczeniu, zanim te w ogóle trafiły na front. Pojawiały się różne dziwne zdjęcia i filmy mające to udowadniać, gdzie chyba najbardziej absurdalnym był film, ze zniszczenia Leoparda... który okazał się traktorem. Był to przykład niezwykle tępej propagandy, jednak pokazywał, że osią w jej rozpowszechnianiu jest kwestia zniszczenia bądź zdobycia zachodniego superczołgu.
No i przyszła kontrofensywa, gdzie Leopardy faktycznie zostały rzucone do walki. Sławna była sprawa jednej kolumny w obwodzie zaporoskim, gdzie po wpadnięciu pod rosyjski ostrzał Ukraińcy porzucili parę Leopardów na ziemi niczyjej. Rosjanie oczywiście podchwycili temat, pokazując tę jedną kolumnę, jakby miała dowodzić kompletnemu załamaniu ofensywy. I w pewnym momencie wypuścili ten film.
Oto rosyjskie kanały za ministerstwem obrony ogłosiły, że wojska rosyjskie przechwyciły mitycznego Leoparda 2. Nagłówki niektórych mediów jak nawet specjalistycznego The War Zone mówiły wprost, że Rosjanie zdobyli cenne trofeum wojenne. Nagranie rosyjskich żołnierzy przy Leopardzie łatwo było potraktować jako dowód. W tamtym momencie, przy wielu porzuconych czołgach istniało przeświadczenie, że któryś musiał zostać przechwycony.
No ale właśnie, nagranie pokazywało tylko żołnierzy szwendających się przy porzuconym sprzęcie, a nie jego przenoszenie. Sam porzucony Leopard znajdował się w miejscu, które nie było pod kontrolą ani Ukraińców, ani Rosjan i jego przerzucenie na tyły jednej ze stron wymagało odpowiedniego sprzętu, którego nie widać na filmie. Gdyby Rosjanom naprawdę udało się wtedy przechwycić Leoparda, pojawiłyby się kolejne zdjęcia czy nagrania, nawet z państwowych mediów.
Do dziś nic takiego nie miało miejsca. Półprawda polegała tu na tym, że sam film nie zaprzeczał, iż Rosjanie mogli przechwycić czołg. Zakładanie od razu, że im to się udało, było jednak nadinterpretacją. Był to idealny przykład złudnego obrazu rosyjskiej propagandy
Półprawda numer dwa: "Hawaje, a nie Ukraina"
Aby zrozumieć efektywność dezinformacji wojennej w internecie, warto sobie uświadomić, że potrafi ona działać w połączeniu z wydarzeniami, które na pierwszy rzut oka nie mają nic wspólnego z wojną. Tak było w przypadku potwornych pożarów na Hawajach w sierpniu.
Rosyjska propaganda postanowiła wykorzystać to wydarzenie, aby rozpowszechnić antyukraińskie nastroje w Ameryce. Kreowała pogląd, że akcja ratunkowa na Hawajach była nieefektywna przez to, że Waszyngton skupił się na organizowaniu pomocy dla Ukrainy. W ten sposób tworzono poczucie, że poszkodowani Amerykanie zostali zdradzeni przez swój rząd, który wolał troszczyć się o Ukraińców.
Specjalistka ds. dezinformacji dr Caroline Orr Bueno wskazuje, że rosyjskie konta stworzyły przy tym wydarzeniu całą kampanię, którą łączyło hasło "Hawaii, not Ukrainie" (pol. Hawaje, a nie Ukraina). Wykazała, że hasło to pojawiło się w mediach społecznościowych najpierw poprzez aktywność rosyjskich botów. Rozpędu nabrało, jednak gdy przygarnęli je sofiści m.in. konto podające się za republikańskiego kandydata na prokuratora generalnego Arizony.
Bueno zauważyła, że większość kont rozpowszechniających to hasło stosowała także to samo nagranie, a wiele kont postowało kolejne wpisy w dokładnych odstępach czasowych. Ich zachowanie sugerowało działalność botów, które także podawały wzajemnie swoje posty. Coś, co charakteryzuje specjalne kampanie influencerskie.
Kilka dni po rozprzestrzenieniu się hasła w mediach społecznościowych, rosyjskie państwowe media zaczęły tworzyć treści, głoszące, że amerykański rząd zaniedbuje swoich obywateli kosztem Ukrainy. Przy tym pojawiały się fałszywe informacje, jakoby Rosja sama chciała pomóc, wysyłając nawet specjalny statek ewakuacyjny na Hawaje. Mimo że było to czyste kłamstwo, tworząc półprawdę na bazie niezadowolenia ze sposobu prowadzenia ewakuacji na Hawajach, wielu uwierzyło tym zapewnieniom. Pokazuje to, że rosyjska propaganda wcale nie musi poruszać się wokół wojny na Ukrainie, aby tworzyć skuteczną narrację na jej temat.
Półprawda numer trzy: "Zaaranżowany" atak na Odessę
23 lipca Rosjanie przeprowadzili atak rakietowy na Odessę, który odbił się szerokim echem. Obok śmierci co najmniej dwóch osób i zranieniu 22, nalot uszkodził zabytkową prawosławną katedrę, która jest drugim co do wielkości kościołem na Ukrainie. Rosyjska narracja przyjęła jednak taktykę, aby wmówić... że atak nie był tak brutalny albo że nawet nie miał miejsca.
Propagowano tym ideę "inscenizowanej wojny", gdzie pokazywane w mediach zniszczenia miały być tylko sprytnym spektaklem, aby zwiększyć wsparcie dla Ukraińców. Dowodem było nagranie w kiepskiej jakości, które miało przedstawiać, jak jedna wolontariuszka sprzątająca katedrę, nosi duże kawałki na pierwszy rzut oka przypominające beton. Sugerowano przy tym użycie rekwizytów.
Okazało się jednak, że nie były to rekwizyty, a zwykły styropian, co potwierdziła Odeska diecezja Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego, przypominając, że podczas restauracji katedry w latach 2002-2010, użyto nowoczesnych materiałów. - W szczególności lekkie elementy dekoracyjne wykonane ze styropianu, polistyrenu ekstrudowanego, które mają niską wagę i niezbędną moc konstrukcyjną. Kobiety na filmie niosą jeden z takich elementów - wyjaśniła diecezja w rozmowie dla Reuters z 4 sierpnia.
Jak bronić się przed internetową propagandą o wojnie w Ukrainie?
O samych przykładach propagandy i dezinformacji względem wojny można pisać pracę habilitacyjną. Niemniej problem nie jest tylko teoretyczny, ale ma wymierny wpływ na postrzeganie konfliktu za naszą granicą, który wykorzystują wrogie służby. Powstaje więc pytanie, co z tym zrobić.
Podstawą jest umiejętne identyfikowanie prokremlowskich narracji. Dla dobra zarówno dyskursu, jak i swojego poinformowania naprawdę warto zatrzymać się nad wiadomością i zadać sobie takie pytania, kto jeszcze o tym pisze, bądź czy to, co jest przedstawiane, nie wygląda na coś, co ma wywołać u mnie konkretnych reakcji czy emocji. Warto np. wejść w komentarze, gdzie często inni użytkownicy mogli już podać dodatkowe informacje, czy perspektywę, których nie podał autor.
Dobrą praktyką jest także szukanie źródła danej informacji. Wiele postów np. na platformie X o wojnie na Ukrainie daje linki do źródła np. z innych mediów jak Telegram, które nawet w opisach mają widoczne powiązania z którąś ze stron.
Przy tym warto mieć swoje już sprawdzone kanały, o których wiemy, że są warte zaufania. Znajdując zupełnie nową informację z niespotykanego wcześniej źródła, będziemy mogli sprawdzić, czy warto je brać pod uwagę. Inaczej na temat skuteczności ukraińskiej ofensywy wypowie się konto np. należące do organizacji upubliczniającej fachowe raporty o jego przebiegu, a inaczej przypadkowe prywatne konto, które wyrzuca posty z prędkością karabinu maszynowego, z których ostatnie okazało się fejkiem.
Zanim zaczniemy poważnie traktować jakąś wiadomość od konta czy strony, której wcześniej nie kojarzyliśmy, zobaczmy parę ich ostatnich treści. Bardzo łatwo można zidentyfikować, że ktoś uprawia propagandę, patrząc na szerszy obraz ich działalności w sieci, a nie pojedynczy urywek. Jeżeli zauważymy rozpowszechnianie treści i posługiwanie się słownictwem wziętym wprost z rosyjskich mediów, powinna nam się zapalić czerwona flaga.
I pamiętajmy jeszcze o jednej rzeczy. Duża część osób rozpowszechniających rosyjską propagandę może nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, nie powinniśmy od razu rozpoczynać polowania na rosyjskie trolle, gdy tylko zidentyfikujemy prokremlowską dezinformację. Zbyt agresywne podejście może sprawić, że osoba zamknie się w przeświadczeniu, że to, co rozpowszechniła, to prawda.
Identyfikacja skrzętnie przemycanej propagandy jest niestety trudnym i żmudnym procesem. Łatwiej rozprzestrzeniać dezinformację niż ją korygować. Dlatego zawsze z tyłu głowy warto mieć zasadę, aby nie dawać wiary od razu temu, co widzimy i czytamy. Nie oznacza to kompletnej paranoi, gdzie nikomu nie wierzymy. Bezpieczniejsze będzie podejście, że wojna na Ukrainie to niezwykle emocjonalne wydarzenie, a im bardziej emocjonalne newsy, tym znacznie łatwiej wpłynąć na naszą opinię.
Poświęcony czas na identyfikację czy mamy do czynienia z propagandą, pozwoli nam nie tylko na lepsze zrozumienie sytuacji, która dzieje się za naszymi granicami, ale co ważniejsze, wytrąci Rosjanom broń z ręki. Pamiętajmy, że wojna informacyjna dzieje się przede wszystkim na zachód od Ukrainy i to my jesteśmy jej celem.