6 czerwca 1944 roku ponad 130 000 żołnierzy brytyjskich, amerykańskich i kanadyjskich wylądowało na normandzkich plażach. Nim to nastąpiło tysiące agentów, żołnierzy sił specjalnych i… magików robiło wszystko, aby wprowadzić Niemców w błąd.
Więcej o tajnych działaniach przed lądowaniem w Normandii dowiesz się z programu "Szpiedzy Wojny", który zostanie wyemitowany 7 kwietnia o 22:00 na antenie Polsat Dokudomena publiczna
Chociaż była to wówczas największa operacja desantowa w historii, Niemcy nie zdawali sobie sprawy z jej wielkości, celu, a miejsce desantu było uznawane za fałszywe. Naziści byli przekonani, że ofensywa w Normandii była jedynie dywersyjnym manewrem aliantów przed faktycznym lądowaniem w rejonie Pas-de-Calais.
Większość niemieckich żołnierzy została rozmieszczona daleko od linii frontu, w rejonie Paryża. Alianci robili wszystko, aby wszystkie zgrupowania, które mogłyby zagrozić lądującym wojskom, pozostały jak najdalej od plaż.
Gra wywiadów i polityków rozpoczęła się jeszcze w 1943 roku. W lipcu tego roku rozpoczęto operację Bodyguard - było to plan, który miał zmylić niemieckie dowództwo co do czasu i miejsca inwazji. Projekt strategii, zwany Jael, został przedstawiony naczelnemu dowództwu państw sprzymierzonych na konferencji w Teheranie pod koniec listopada i zatwierdzony 6 grudnia.
Celem tego planu było doprowadzenie Niemców do przekonania, że inwazja na północno-zachodnią Europę nastąpi później, niż planowano, a uderzenia należy spodziewać się w innych miejscach, w tym w Pas-de-Calais, na Bałkanach, w południowej Francji i Norwegii. W ramach operacji Bodyguard powstały dwa najważniejsze plany dotyczące Europy północno-zachodniej: Fortitude North, która miała sugerować, że alianci wylądują w Norwegii i Fortitude South, której celem było przekonanie Niemców, że sojusznicy wylądują w Pas-de-Calais.
Barki desantowe ze sklejki i płótna były rozrzucone po południowo-wschodniej Anglii, aby przekonać Niemców, że desant nastąpi w Pas-de-Calaisedomena publiczna
Wielka gra
Fortitude South była największą operacją tego typu podczas II wojny światowej. W jej ramach zatrudniono m.in. magika, Jaspera Maskelyne’a, który przed wojną zasłynął sztuczkami związanymi ze znikaniem i połykaniem ostrych przedmiotów. Jak żaden inny poddany króla znał się na maskowaniu i złudzeniach optycznych. Po wybuchu wojny wstąpił do Królewskiego Korpusu Inżynierów, uważając, że jego umiejętności mogą zostać wykorzystane w szkoleniu. Niestety, zawiódł się srodze.
Dopiero po czasie Maskelyne przekonał do siebie oficerów Camouflage Development and Training Centre dopiero wówczas, kiedy za pomocą luster i modelu stworzył iluzję niemieckiego okrętu płynącego Tamizą. Zrobił to tak skutecznie, że zainteresował się nim pierwszy brytyjski komandos - Dudley Clarke, ówczesny szef "A Force".
Trafił do Afryki, gdzie zasłynął ukryciem portu w Aleksandrii i ukryciem miejsca uderzenia pod El-Alamein. Rozwiązał to bardzo łatwo.
Za dnia nieliczne brytyjskie czołgi bardzo powoli jechały na południe, jednak po zmroku skręcały na drogę prowadzącą na północny-zachód, a liście palmowe ciągnięte przez wielbłądy zacierały ślady gąsienic. Wraz ze wschodem słońca na czołgi czekały makiety ciężarówek, pod którymi się ukrywały, a w miejscu, gdzie poprzednio stały, ustawiono makiety czołgów z płótna żaglowego.
"Budowano" również rurociąg prowadzący na południe, który w rzeczywistości był jedynie iluzją i powstał z zasypywanych i odkopywanych beczek po paliwie. Na zdjęciach lotniczych wszystko wyglądało bardzo realistycznie...
Dzięki temu fortelowi Brytyjczykom udało się ukryć tysiące ton zaopatrzenia, kilkaset czołgów, kilka tysięcy żołnierzy i - co najważniejsze - zmylić kierunek uderzenia. Jego umiejętności postanowiono wykorzystać przed lądowaniem w Normandii.
Operacja "Neptune" - desant w Normandii
Podczas operacji „Neptun” składającej się z dwóch faz i kilku wydzielonych mniejszych działań, zrzucono blisko 24 tysiące spadochroniarzy i żołnierzy piechoty szybowcowej, a także wysadzono na brzeg około 133 tysięcy żołnierzy piechoty i sił specjalnych. W sumie podczas pierwszego dnia inwazji przerzucono około 156 tysięcy alianckich żołnierzy. W operacji „Neptune” brało udział 1213 okrętów pod dowództwem adm. Ramsey’a, w tym pięć polskich: krążownik „Dragon”, niszczyciele „Błyskawica” i „Piorun” oraz niszczyciele eskortowe „Krakowiak” i „Ślązak”. Ponadto do Francji zmierzało 4126 okrętów desantowych różnych typów i 1600 statków transportowych, w tym 10 polskich: liniowce MS „Batory” i MS „Sobieski”, dostosowane do roli transportowca desantowego transportowały żołnierzy alianckich. Masowiec SS „Poznań” transportował broń i sprzęt, a SS „Kmicic”, SS „Kordecki”, SS „Chorzów”, SS „Narew”, SS „Wilno”, SS „Katowice” i SS „Kraków” transportowały w kolejnych dniach zaopatrzenie dla walczących stron do sztucznego portu Mulberry B przy plaży Gold w Arromanches gdzie jako falochron został użyty „Modlin”.
Po zdobyciu plaż, alianci mogli swobodnie wysadzić posiłkiGetty Images
Flota desantowa zmierza do NormandiiGetty Images
Bombowiec B-26 nad strefą desantuGetty Images
Obraz przedstawiący walki na plaży "Omaha"Getty Images
Amerykanie zabierają swych poległych na plaży "Omaha"Getty Images
Amerykanie w drodze na plażę "Omaha"Getty Images
Brytyjscy żołnierze lądują na plaży "Sword", którą osłaniały także polskie okrętyGetty Images
Dmuchana armia
Pod okiem Maskelyne’a powstały całe widmowe dywizje. Zostały wyposażone w dmuchane, gumowe czołgi, tekturowe ciężarówki, pod którymi ukryte zostały zapasy, drewniane armaty i samoloty zbudowane ze sklejki i płótna. W portach południowo-wschodniej Anglii stało 250 płóciennych barek desantowych.
Jedyne, co było prawdziwe to radiostacje, które wymieniały się "meldunkami", a radiooperatorzy dowcipkowali sobie o gorących Francuzkach i winie. Do akcji ruszyli także podwójni agenci - Hiszpan Juan Pujol, Serb Dusan Popov i Polak Roman Czerniawski. Ten ostatni przekazywał Niemcom fałszywe informacje, które uwiarygadniane były przez radiooperatorów.
Dmuchany sprzęt bardzo dobrze wyglądał na zdjęciach lotniczych wykonanych przez samoloty rozpoznawcze Luftwaffe.
Brakowało jedynie medialnego dowódcy, który przyciągnie uwagę przeciwnika. Dowódcą fikcyjnej 1 Grupy Armii Stanów Zjednoczonych został gen. George Patton, powszechnie uważany przez Niemców za najlepszego alianckiego oficera. Patton podróżował po całej Anglii, spotykał się z mieszkańcami popełniając kolejne "gafy", które "przypadkiem" wyciekały do prasy. Oczywiście za wszystkim stali oficerowie wywiadu, którzy robili wszystko, aby przekonać Niemców, że Patton poprowadzi wojska do lądowania w Pas-de-Calais.
Alianci stworzyli fikcyjne dywizje, których oficerowie i żołnierze przechadzali się ostentacyjnie po ulicach Londynu, pokazując wszędzie naszywki z godłami amerykańskich 18. Dywizji Powietrznodesantowej, 22. Dywizji Piechoty czy 141. Dywizji Piechoty. Oczywiście żadna z tych jednostek nie istniała. Ich skład ograniczał się do kilku radiotelegrafistów i kilkunastu żołnierzy, którzy mieli "rzucać się w oczy". W sumie powstało piętnaście takich dywizji.
Operacja Market-Garden. Brytyjczycy oskarżyli Polaków o klęskę
Operacja Market – desant spadochronowy była największą tego typu operacją w historii. W ciągu czterech dni zrzucono 34,6 tysiąca spadochroniarzy i żołnierzy piechoty szybowcowej. Stracono 12 tysięcy spadochroniarzy. Była to największa klęska aliantów na froncie zachodnim. Co ciekawe, główną winą za to niepowodzenie Brytyjczycy oskarżyli... Polaków.
Mimo wsparcia generałów Urquharta i Gavina los Sosabowskiego został przesądzony. Został wezwany do szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, gen. Stanisława Kopańskiego. Ten nawet nie próbował wysłuchać oficera, ani nie próbował go bronić przed aliantami. Zakomunikował mu, że zgodnie z życzeniem Brytyjczyków zdejmuje go z dowództwa brygady. W tym samym czasie Kopański napisał wniosek o odznaczenie Browninga orderem Polonia Restituta a Montgomery’ego, Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari, który został wręczony 25 listopada 1944 roku. Kopański wyznaczył Sosabowskiego na inspektora Jednostek Etapowych i Wartowniczych. De facto odstawiono go na boczny tor. Został zdemobilizowany w 1948 roku. Polskie władze pozbawiły go świadczeń. Rozpoczął więc jako robotnik magazynowy w fabryce silników elektrycznych, gdzie pracował przez 17 lat. Zmarł na zawał serca 25 września 1967 roku. Jego prochy zostały przewiezione do Polski i pochowane z honorami na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Na zdjęciu gen. Sosabowski pod Driel. Sławek Zagórski
Brytyjczycy wykorzystali to, że jeszcze podczas przygotowań do operacji Sosabowski krytykował brytyjskie dowództwo. Krytyka wzmogła się, kiedy z winy nieudolnego planowania stracił 23 procent stanu jednostki. Brytyjczycy w osobie Montgomery’ego uznali, że jest to niedopuszczalna krytyka brytyjskiego marszałka i generałów. Browning napisał raport, w którym napisał, że brygada nie wykonała swojego zadania, walczyła źle a Sosabowski sabotował rozkazy. Na zdjęciu gen. Sosabowski z gen. Browningiem
Choć według Montgomery’ego operacja się udała, to rozpoczęto szukanie kozła ofiarnego. Nie musiano go szukać za długo. Monty nie odważył się uderzyć w krytykujących go amerykańskich dowódców dywizji powietrznodesantowych. O klęskę oskarżył gen. Sosabowskiego. Podobnie postąpił Browning, choć to przez jego rozkazy walczyła w rozproszeniu i bez wsparcia własnej artylerii. Na zdjęciu Montgomery z oficerami sztabu XXX Korpusu w Holandii
Nie uchwycono najważniejszych przyczółków i stracono jedną trzecią desantowanych sił. W sumie alianci stracili około 17 tysięcy żołnierzy, przy niemieckich stratach szacowanych na 3 do 8 tysięcy. Mimo całkowitej klęski Montgomery nie tracił rezonu, twierdząc, że operacja była udana w 90 procentach. Patton podsumował to mówiąc, że mogła się udać tylko pod warunkiem, że całością dowodziłby amerykański generał. Był to nie tylko prztyczek wobec Montgomery’ego, ale także Browninga, który odpowiadał za planowanie operacji.
Widząc, że operacja jest przegrana i nie ma możliwości rozszerzenia przyczółka na wschodnim brzegu Renu, Montgomery zarządził odwrót na zachodni brzeg Renu. Operacja miała mieć kryptonim Berlin. Odwrót Brytyjczyków osłaniali Polacy. Dla niektórych z nich zabrakło miejsca w łodziach. Około 80 z nich dostało się do niemieckiej niewoli. W sumie polskie straty wyniosły 93 zabitych i 249 rannych. Amerykańskie straty wyniosły straciły 5847 żołnierzy zabitych, rannych i wziętych do niewoli.
Polska brygada, przy wsparciu 43. Dywizji Piechoty "Wessex", której udało się dotrzeć w pobliże Driel, przy dużych stratach zdołała przeprawić przez Ren jedynie 300 żołnierzy. Brytyjczykom udało się przerzucić kolejnych 350 piechurów z batalionu "Dorset". Na nic się to jednak zdało. Otoczona i atakowana przez oddziały pancerne Waffen SS, 1 Dywizja praktycznie przestała istnieć. Z 10 005 spadochroniarzy stracono 7578 – około 1300 zginęło, pozostali dostali się do niewoli.
W końcu 21 września udało się zrzucić polską brygadę. Jednak nie została zrzucona w okolice Oosterbeek, a gen. Browning zdecydował przenieść miejsce desantu w okolice Driel. Tym samym brygada miała walczyć w znacznym rozproszeniu. Zrzut nie poszedł zbyt dobrze. Ze 114 samolotów, tylko 72 wykonały zadanie. Wylądowało zaledwie 991 żołnierzy z 1549 planowanych. Nie dotarł prawie cały 1 batalion. W dodatku, jak się okazało, prom, którym mieli przeprawić się przez Ren został zniszczony. Znów zawiodło brytyjskie rozpoznanie i proces decyzyjny w sztabie Armii. Polscy i brytyjscy spadochroniarze mieli zaledwie dwu- i czteroosobowe gumowe łodzie. Generała Urquhart, dowódca 1 Dywizji Powietrznodesantowej, błagał zarówno dowództwo Armii, jak i gen. Sosabowskiego o pomoc. Na zdjęciu desant amerykańskich żołnierzy 82 Dywizji Powietrznodesantowej.
20 września prowadząca uderzenie XXX Korpusu brytyjska Dywizja Pancerna Gwardii zdobyła wraz z amerykańskimi spadochroniarzami Nijmegen i ruszyła w stronę Arnhem. Nastąpiło to, czego obawiali się na etapie planowania generałowie Sosabowski, Gavin i dowodzący XXX Korpusem, gen. Brian Horrocks – oba miasta łączyła tylko jedna wąska droga, prowadząca przez wysoką, odsłoniętą groblę, otoczoną podmokłym terenem, który uniemożliwiał osłonę kolumny czołgów przez piechotę spadochronową. Wkrótce brytyjski korpus stanął rozstrzeliwany przez niemiecką broń przeciwpancerną. Tymczasem w Arnhem pozostał jedynie batalion płk. Frosta. Zdziesiątkowane brygady 1 Dywizji Powietrznodesantowej wycofały się do Oosterbeek.
Drugiego dnia operacji toczyły się zacięte walki miejskie w Arnhem. 2 batalion płk. Frosta zażarcie bronił przyczółka, jednak brakowało mu broni przeciwpancernej, podobnie jak pozostałym batalionom 1 Brygady Spadochronowej, które próbowały się przebić do miasta. Nie inaczej było w Nijmegen, gdzie Amerykanie utknęli pod ogniem dział pancernych i czołgów. XXX Korpus wraz ze 101 Dywizją utknął pod Son, gdzie budowano most pontonowy. Tego dnia jednak w końcu miała pojawić się broń przeciwpancerna. Do boju mieli trafić Polacy. Z Wielkiej Brytanii na holu samolotów wystartowało 10 szybowców przewożących baterię przeciwpancerną, ciężki sprzęt saperski i część dowództwa brygady. W sumie 31 żołnierzy i 7 dział przeciwpancernych, które rozlokowano wokół hotelu Hartenstein pod Oosterbeek. I na tym skończyło się wsparcie. Przynajmniej na razie. Zepsuła się pogoda i żaden samolot nie mógł wystartować. Tym samym nie doszedł do skutku planowany na 19 września desant całości sił Samodzielnej Brygady Spadochronowej pod Arnhem. Wylądował jedynie II rzut szybowcowy, który dostał się pod silny ogień moździerzowy i stracił pięć z ośmiu dział przeciwpancernych, a z 87 lądujących Polaków pięciu zginęło i 11 zostało rannych.
Operacja rozpoczęła się 17 września 1944 roku. Od razu ujawnił się niedostatek środków transportowych, a także brak odpowiedniego rozpoznania. Wszystkie lądujące oddziały napotkały znaczny opór przeciwnika. Amerykańska 101 Dywizja Powietrznodesantowa nie zdołała opanować mostu na Kanale Wilhelminy w Son, który Niemcy na widok spadochroniarzy, wysadzili w powietrze i kiedy dotarły czołgi XXX Korpus gen. Briana Horrocksa, musiano budować most pontonowy. W Nimegen żołnierze 82 Dywizji nie opanowali mostu na Waal. Najgodziej trafili jednak Brytyjczycy z 1 Dywizji Powietrznodesantowej. Spadli oni praktycznie na głowy czołgistów II Korpusu Pancernego SS i utknęli w walkach w Arnhem, obsadzając tylko jednym batalionem północny przyczółek mostu. Wszystkim lądującym pierwszego dnia oddziałom brakowało broni przeciwpancernej, która, jak zdecydował Browning miała dotrzeć dopiero drugiego dnia.
Od początku plan operacji nie podobał się dowódcy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, gen. bryg. Stanisławowi Sosabowskiemu i gen. Jamesowi Gavinowi, dowódcy amerykańskiej 82 Dywizji Powietrzodesantowej. Krytykowali zbytni optymizm Montgomery’ego i gen. Fredericka Browninga, dowódcy I Korpusu Powietrznego i zastępcy, gen. Lewisa Breretona, dowódcy 1 Alianckiej Armii Powietrznodesantowej brak należytego rozpoznania, ignorowanie doniesień wywiadu o pojawieniu się jednostek pancernych przeciwnika i zbyt optymistyczny harmonogram zrzutów, oraz brak odpowiedniej liczby samolotów oraz szybowców. Sosabowski zapytał Browninga wprost, czy w swoich planach kiedykolwiek wziął pod uwagę przeciwdziałanie przeciwnika. Browning długo mu tego nie zapomniał.
Operacja wejścia do na terytorium III Rzeszy przez została podzielona na dwie części – lądową o kryptonimie Garden i powietrzodesantową o kryptonimie Market. Główną siłą uderzeniową na lądzie miały być dywizje pancerne brytyjskiej 2 Armii generała Milesa Dempsey’a. Z powietrza miały uderzyć amerykańskie, brytyjskie i polskie oddziały powietrznodesantowe, tworzące 1 Aliancką Armię Powietrznodesantową.
Bernard L. Montgomery, najdelikatniej mówiąc, nie był dobrym strategiem, ani taktykiem. Nawet jego najsłynniejsze zwycięstwo pod El Alamein, okupione zostały nieproporcjonalnie wysokimi stratami. Podobnie, jak dowodzone przez niego operacje Goodwood, gdzie stracił 4000 żołnierzy i 253–400 czołgów. Wobec niemieckich strat na poziomie 2000 – 2500 żołnierzy i 75–100 czołgów, oraz Totalize, gdzie jego wojska, w tym 1 Polska Dywizja Pancerna straciły około 150 czołgów, wobec zniszczonych 45 niemieckich. W obu przypadkach winna była taktyka, obrana przez Montgomery’ego, która nijak nie przystawała do współczesnego pola walki.
Latem 1944 roku o względy głównodowodzącego Dwighta Eisenhowera oraz o zapasy zgromadzone w brytyjskich i francuskich portach walczyło dwóch oficerów - marszałek Bernard L. Montgomery i generał George Patton. Obaj obiecywali, że dzięki nim i ich wojskom wojna skończy się jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Eisenhower uwierzył brytyjskiemu marszałkowi. Jak się okazało był to zły wybór.
Najdłuższy dzień
Aliantom skutecznie udało się zmylić Niemców. Podczas operacji "Neptun" składającej się z dwóch faz i kilku wydzielonych mniejszych działań, zrzucono blisko 24 tysiące spadochroniarzy i żołnierzy piechoty szybowcowej, a także wysadzono na brzeg około 133 tysięcy żołnierzy piechoty i sił specjalnych. W sumie podczas pierwszego dnia inwazji przerzucono około 156 tysięcy alianckich żołnierzy.
W operacji brało udział także około 11 tysięcy samolotów. W tym myśliwce polskiego 131 Skrzydła Myśliwskiego, dowodzonego przez W/Cdr Stefana Janusa oraz 133 Skrzydła Myśliwskiego, którym dowodził W/Cdr Stanisław Skalski. 305 dywizjon bombowy bezpośrednio wspierał lądujące oddziały, a 304 dywizjon obrony wybrzeża i 307 dywizjon myśliwski nocny operowały nad Zatoką Biskajską, prowadząc patrole przeciw niemieckiej żegludze. W noc przed dniem D załogi 300 dywizjonu bombowego bombardowały niemieckie węzły komunikacyjne na zapleczu frontu.
Dzięki sztuczkom wywiadu i sił specjalnych siły te bezpiecznie wylądowały we Francji, a Niemcy przez siedem tygodni czekali na uderzenie w rejonie Pas-de-Calaise.
Więcej o tajnych działaniach przed lądowaniem w Normandii dowiesz się z programu "Szpiedzy Wojny", który zostanie wyemitowany 7 kwietnia o 22:00 na antenie Polsat Doku.
Alianci robili wszystko, aby przekonać Niemców, że desant będzie miał miejsce w okolicy Pas-de-Calaisedomena publiczna
Stanisław Skalski. Najskuteczniejszy polski pilot
Stanisław Skalski był najskuteczniejszym polskim pilotem myśliwskim podczas II wojny światowej. Jako jeden z trzech Polaków dowodził brytyjskim dywizjonem. Po wojnie Brytyjczycy proponowali mu obywatelstwo i pracę. Postanowił jednak wrócić do Polski. Nowe władze potraktowały go niezwykle brutalnie.
We wrześniu 1939 roku oficjalnie zaliczono mu 4 i ¼ zestrzelenia. 1 września brał udział w grupowym zestrzeleniu rozpoznawczego Henschela Hs-126, który ostatecznie został zaliczony na konto por. pil. Mariana Pisarka. Skalski wylądował na polu obok wraku samolotu, opatrzył załogę i, chroniąc ją przed linczem, odesłał do szpitala. Następnego dnia zestrzelił dwa bombowe dorniery Do-17. Wówczas zauważył, że nawet na jednym silniku niemiecki bombowiec jest szybszy od przestarzałych P.11c. Mimo tego do końca pierwszego tygodnia wojny zestrzelił jeszcze dwa samoloty samodzielnie i jeden na spółkę z trzema innymi pilotami. Po 9 września polskie lotnictwo w zasadzie przestało istnieć – brakowało części zamiennych, paliwa i amunicji. Wykonywano wyłącznie niezbędne loty i wycofywano się. W drugiej połowie września został przydzielony do grupy kpt. Tadeusza Rolskiego, która w Rumunii miała odebrać samoloty z Francji i Wielkiej Brytanii. Jednak nim te dotarły, wojna była przegrana. Skalski, wraz z całą grupą, przekroczył granicę 17 września. East News
Po odejściu z wojska skupił się na pracy społecznej. Był członkiem Zarządu Głównego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, a także Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Jeszcze w 1968 został sekretarzem generalnym Aeroklubu PRL. W latach 80. związał się z nacjonalistycznym Zjednoczeniem Patriotycznym "Grunwald". W 1988 roku rada państwa awansowała go na stopień generała brygady. Po upadku PRL bez powodzenia zajął się działalnością polityczną. Był kandydatem na posła z list Chrześcijańskiej Demokracji. W 1992 roku współzakładał z Andrzejem Lepperem Samoobronę i aktywnie uczestniczył w organizowanych przez nią protestach. W wyborach prezydenckich w 2000 roku został członkiem komitetu wyborczego gen. Tadeusza Wileckiego. Po nich wycofał się z życia politycznego. East News
Wiosną 1943 roku zgłosił się na ochotnika do tworzonego Polskiego Zespołu Myśliwskiego, który miał zostać wysłany do Afryki, aby tam polscy piloci nabrali doświadczenia we współpracy z wojskami lądowymi. Do zespołu trafili wyróżniający się oficerowie i podoficerowie, którzy w przyszłości mieli objąć dowództwa skrzydeł, dywizjonów i eskadr, podczas zbliżającej się inwazji. Eskadra okazała się najlepszą jednostką w Afryce Północnej. W 539 lotach bojowych 15 pilotów zestrzeliło 25 samolotów na pewno, trzy prawdopodobnie, a dziewięć zostało uszkodzonych. Najskuteczniejszym okazał się por. pil. Eugeniusz Horbaczewski, który zestrzelił pięć maszyn przeciwnika. Skalski w 41 lotach bojowych zestrzelił trzy samoloty i uszkodził jeden. Po zwycięstwie w Afryce, Brytyjczycy zaproponowali Skalskiemu dowództwo 601 londyńskiego dywizjonu myśliwskiego. Dowodził nim podczas walk na Sycylii i we Włoszech. Po skończonej turze bojowej powrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie w grudniu 1943 roku objął dowództwo nad 131 Polskim Skrzydłem Myśliwskim. Był już wówczas w stopniu polskiego majora i brytyjskiego podpułkownika. East News
Z Rumunii przedostał się do Francji, a stamtąd otrzymał skierowanie do Wielkiej Brytanii, gdzie przeszedł przeszkolenie na myśliwcach Hawker Hurricane. 30 sierpnia 1940 roku zameldował się w 501 dywizjonie RAF i już pierwszego dnia zestrzelił bombowego heinkla. Do 2 września zestrzelił trzy messerschmitty Bf-109. Tego dnia został pierwszy raz zestrzelony. Udało mu się awaryjnie wylądować na brzuchu. Nie miał tyle szczęścia 5 września. Jego hurricane zapalił się, a Skalskiemu ledwie udało się wyskoczyć. Był poparzony, podczas lądowania uszkodził nogi. Niemal dwa miesiące spędził w szpitalu. W brytyjskim dywizjonie pozostał do lutego 1941 roku, kiedy otrzymał przeniesienie do polskiego 306 toruńskiego dywizjonu myśliwskiego. W lipcu otrzymał awans i dowództwo eskadry B. Do końca swojej tury bojowej we wrześniu, zestrzelił nad Francją pięć niemieckich myśliwców. Po powrocie do latania został przydzielony jako dowódca eskadry w 316 warszawskim dywizjonie myśliwskim. Zabawił tam niespełna dwa miesiące. Po śmierci kpt. pil. Piotra Ozyry, otrzymał awans i przejął dowództwo 317 wileńskiego dywizjonu myśliwskiego, z którym walczył podczas operacji desantowej pod Dieppe. Do listopada 1942 roku wylatał kolejną turę bojową i został odesłany na odpoczynek, który spędził jako instruktor w 58. Jednostce Szkolenia Operacyjnego. East News
Po skończonej kolejnej turze bojowej został wysłany na studia do wyższej szkoły wojennej w Fort Leavenworth w Stanach Zjednoczonych. Po ich ukończeniu prowadził wykłady z taktyki dla oficerów amerykańskiej 3 Armii Powietrznej, która stanowiła głównie zaplecze dla pozostałych armii. Podczas pobytu w USA próbował dostać się na staż do amerykańskich jednostek na Dalekim Wschodzie, podobnie jak zrobił to Urbanowicz, lecz został odwołany do Europy, gdzie otrzymał przydział do sztabu 11 Grupy Myśliwskiej. Po zakończeniu pracy w sztabie od marca 1945 roku do lutego 1946 ponownie służył w 133 Polskim Skrzydle Myśliwskim, wchodzącym w skład Alianckich Sił Okupacyjnych. Po rozwiązaniu Polskich Sił Powietrznych, Brytyjczycy zaproponowali mu obywatelstwo i stanowisko wykładowcy w Wyższej Szkole Królewskich Sił Powietrznych. Postanowił jednak wracać do Polski. East News
Młody podchorąży był bardzo niepokornym studentem. Latał w bardzo ryzykowny sposób, buntował się przeciw regułom panującym w wojsku. W jego kartotece zachowały się wpisy o trzech karach aresztu. Najpierw otrzymał 14 dni za obrazę przełożonego, następnie 7 dni za celowe, zbyt późne otwarciu spadochronu, aż w końcu 3 dni za plany zgłoszenia się na ochotnika po stronie Chin w wojnie przeciwko Japonii. Mimo tych problemów, był jednym z lepszych pilotów na roku. Dostał się do Wyższej Szkoły Pilotażu w Grudziądzu, po ukończeniu której został mianowany podporucznikiem z 67 lokatą na roku. Dostał przydział do 142 eskadry w III dywizjonie 4 pułku lotniczego w Toruniu. Dał się tam poznać jako świetny pilot i strzelec, który jednak latał na granicy bezpieczeństwa. Dwa razy podczas ćwiczeń poligonowych uszkodził samolot, stając za to do raportu przed dowódcą pułku, płk. Bolesławem Stachoniem. East News
W ostatnich latach życia bardzo podupadł na zdrowiu. Potrzebował pomocy. Zamiast wsparcia, został okradziony przez opiekunów, którzy w nie do końca uczciwy sposób przejęli jego mieszkanie i oszczędności. Ostatnie miesiące życia spędził zapomniany i opuszczony w domu pomocy społecznej. Zmarł 12 listopada 2004 roku. Sławek Zagórski East News
Skrzydłem latającym na spitfire dowodził do kwietnia 1944 roku. Wówczas przeniesiono go na stanowisko dowódcy 133 Polskiego Skrzydła Myśliwskiego. Przeniesienie było związane z obecnością w polskim skrzydle brytyjskiego 129 dywizjonu i niedostateczną znajomością języka angielskiego przez mjr. Juliana Kowalskiego. Ponadto Kowalski wolał latać na myśliwcach spitfire niż mustang. Oficerowie więc zamienili się dowodzonymi jednostkami. Skalski dowodził skrzydłem do września 1944 roku. W tym czasie odniósł ostatnie dwa zwycięstwa. 24 czerwca dwa zaatakowane przez niego nad Francją myśliwce Me-109 zderzyły się ze sobą próbując uniknąć ognia czterech karabinów maszynowych. East News
W 1947 roku wrócił do Polski i został przyjęty do lotnictwa jako inspektor ds. techniki pilotażu. Rok później został aresztowany i pod zarzutem szpiegostwa, skazany na karę śmierci. W 1951 roku Bierut, na prośbę matki Skalskiego, złagodził wyrok do dożywocia. Po trzech latach prokuratura na wniosek adwokata rozpoczęła weryfikację procesu. Wskutek rewizji został zwolniony w 1956 roku i otrzymał odszkodowanie w wysokości 79 tys. zł. Wrócił do wojska jako major, a wkrótce podpułkownik. Przeszedł przeszkolenie na samolotach odrzutowych w Oficerskiej Szkole Lotniczej w Radomiu, jednak nie otrzymał żadnego stanowiska liniowego. Aż do 1972 roku pracował w sztabach Wojsk Lotniczych i Obrony Kraju. W tym roku odszedł na własną prośbę do rezerwy w stopniu pułkownika. East News
Skalski urodził się w 1915 roku w Kodymie koło Odessy. Jego rodzice w 1918 roku powrócili do Polski. Skończył gimnazjum w Dubnie i rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej. Niezbyt mu odpowiadały – dość szybko zrezygnował. Już wówczas bywał na Lotnisku Mokotowskim, gdzie w zamian za możliwość popatrzenia na loty sprzątał hangary. Coraz bardziej ciągnęło go do lotnictwa. Zrezygnował z kolejnych studiów, tym razem z politologii, i, po skończeniu szkoły szybowcowej, wstąpił do wojska. Jak każdy kandydat na lotnika, najpierw ukończył unitarkę w Szkole Podchorążych Rezerwy Piechoty w Zambrowie. W 1936 roku dostał się do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. East News