Operacja Fortitude. Jak szpiedzy oszukali Niemców

6 czerwca 1944 roku ponad 130 000 żołnierzy brytyjskich, amerykańskich i kanadyjskich wylądowało na normandzkich plażach. Nim to nastąpiło tysiące agentów, żołnierzy sił specjalnych i… magików robiło wszystko, aby wprowadzić Niemców w błąd.

Więcej o tajnych działaniach przed lądowaniem w Normandii dowiesz się z programu "Szpiedzy Wojny", który zostanie wyemitowany 7 kwietnia o 22:00 na antenie Polsat Doku
Więcej o tajnych działaniach przed lądowaniem w Normandii dowiesz się z programu "Szpiedzy Wojny", który zostanie wyemitowany 7 kwietnia o 22:00 na antenie Polsat Dokudomena publiczna

Chociaż była to wówczas największa operacja desantowa w historii, Niemcy nie zdawali sobie sprawy z jej wielkości, celu, a miejsce desantu było uznawane za fałszywe. Naziści byli przekonani, że ofensywa w Normandii była jedynie dywersyjnym manewrem aliantów przed faktycznym lądowaniem w rejonie Pas-de-Calais.

Większość niemieckich żołnierzy została rozmieszczona daleko od linii frontu, w rejonie Paryża. Alianci robili wszystko, aby wszystkie zgrupowania, które mogłyby zagrozić lądującym wojskom, pozostały jak najdalej od plaż.

Gra wywiadów i polityków rozpoczęła się jeszcze w 1943 roku. W lipcu tego roku rozpoczęto operację Bodyguard - było to plan, który miał zmylić niemieckie dowództwo co do czasu i miejsca inwazji.  Projekt strategii, zwany Jael, został przedstawiony naczelnemu dowództwu państw sprzymierzonych na konferencji w Teheranie pod koniec listopada i zatwierdzony 6 grudnia.

Celem tego planu było doprowadzenie Niemców do przekonania, że inwazja na północno-zachodnią Europę nastąpi później, niż planowano, a uderzenia należy spodziewać się w innych miejscach, w tym w Pas-de-Calais, na Bałkanach, w południowej Francji i Norwegii. W ramach operacji Bodyguard powstały dwa najważniejsze plany dotyczące Europy północno-zachodniej: Fortitude North, która miała sugerować, że alianci wylądują w Norwegii i Fortitude South, której celem było przekonanie Niemców, że sojusznicy wylądują w Pas-de-Calais.

Barki desantowe ze sklejki i płótna były rozrzucone po południowo-wschodniej Anglii, aby przekonać Niemców, że desant nastąpi w Pas-de-Calaise
Barki desantowe ze sklejki i płótna były rozrzucone po południowo-wschodniej Anglii, aby przekonać Niemców, że desant nastąpi w Pas-de-Calaisedomena publiczna

Wielka gra

Fortitude South była największą operacją tego typu podczas II wojny światowej. W jej ramach zatrudniono m.in. magika, Jaspera Maskelyne’a, który przed wojną zasłynął sztuczkami związanymi ze znikaniem i połykaniem ostrych przedmiotów. Jak żaden inny poddany króla znał się na maskowaniu i złudzeniach optycznych. Po wybuchu wojny wstąpił  do Królewskiego Korpusu Inżynierów, uważając, że jego umiejętności mogą zostać wykorzystane w szkoleniu. Niestety, zawiódł się srodze.

Dopiero po czasie Maskelyne przekonał do siebie oficerów Camouflage Development and Training Centre dopiero wówczas, kiedy za pomocą luster i modelu stworzył iluzję niemieckiego okrętu płynącego Tamizą. Zrobił to tak skutecznie, że zainteresował się nim pierwszy brytyjski komandos - Dudley Clarke, ówczesny szef "A Force".

Trafił do Afryki, gdzie zasłynął ukryciem portu w Aleksandrii i ukryciem miejsca uderzenia pod El-Alamein. Rozwiązał to bardzo łatwo.

Za dnia nieliczne brytyjskie czołgi bardzo powoli jechały na południe, jednak po zmroku skręcały na drogę prowadzącą na północny-zachód, a liście palmowe ciągnięte przez wielbłądy zacierały ślady gąsienic. Wraz ze wschodem słońca na czołgi czekały makiety ciężarówek, pod którymi się ukrywały, a w miejscu, gdzie poprzednio stały, ustawiono makiety czołgów z płótna żaglowego.

"Budowano" również rurociąg prowadzący na południe, który w rzeczywistości był jedynie iluzją i powstał z zasypywanych i odkopywanych beczek po paliwie. Na zdjęciach lotniczych wszystko wyglądało bardzo realistycznie...

Dzięki temu fortelowi Brytyjczykom udało się ukryć tysiące ton zaopatrzenia, kilkaset czołgów, kilka tysięcy żołnierzy i - co najważniejsze - zmylić kierunek uderzenia. Jego umiejętności postanowiono wykorzystać przed lądowaniem w Normandii.

Po zdobyciu plaż, alianci mogli swobodnie wysadzić posiłki
Flota desantowa zmierza do Normandii
Bombowiec B-26 nad strefą desantu
Obraz przedstawiący walki na plaży "Omaha"
+3

Dmuchana armia

Pod okiem Maskelyne’a powstały całe widmowe dywizje. Zostały wyposażone w dmuchane, gumowe czołgi, tekturowe ciężarówki, pod którymi ukryte zostały zapasy, drewniane armaty i samoloty zbudowane ze sklejki i płótna. W portach południowo-wschodniej Anglii stało 250 płóciennych barek desantowych.

Jedyne, co było prawdziwe to radiostacje, które  wymieniały się "meldunkami", a radiooperatorzy dowcipkowali sobie o gorących Francuzkach i winie. Do akcji ruszyli także podwójni agenci - Hiszpan Juan Pujol, Serb Dusan Popov i Polak Roman Czerniawski. Ten ostatni przekazywał Niemcom fałszywe informacje, które uwiarygadniane były przez radiooperatorów.

Dmuchany sprzęt bardzo dobrze wyglądał na zdjęciach lotniczych wykonanych przez samoloty rozpoznawcze Luftwaffe.

Brakowało jedynie medialnego dowódcy, który przyciągnie uwagę przeciwnika. Dowódcą fikcyjnej 1 Grupy Armii Stanów Zjednoczonych został gen. George Patton, powszechnie uważany przez Niemców za najlepszego alianckiego oficera. Patton podróżował po całej Anglii, spotykał się z mieszkańcami popełniając kolejne "gafy", które "przypadkiem" wyciekały do prasy. Oczywiście za wszystkim stali oficerowie wywiadu, którzy robili wszystko, aby przekonać Niemców, że Patton poprowadzi wojska do lądowania w Pas-de-Calais.

Alianci stworzyli fikcyjne dywizje, których oficerowie i żołnierze przechadzali się ostentacyjnie po ulicach Londynu, pokazując wszędzie naszywki z godłami amerykańskich 18. Dywizji Powietrznodesantowej, 22. Dywizji Piechoty czy 141. Dywizji Piechoty. Oczywiście żadna z tych jednostek nie istniała. Ich skład ograniczał się do kilku radiotelegrafistów i kilkunastu żołnierzy, którzy mieli "rzucać się w oczy". W sumie powstało piętnaście takich dywizji.

Mimo wsparcia generałów Urquharta i Gavina los Sosabowskiego został przesądzony. Został wezwany do szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, gen. Stanisława Kopańskiego. Ten nawet nie próbował wysłuchać oficera, ani nie próbował go bronić przed aliantami. Zakomunikował mu, że zgodnie z życzeniem Brytyjczyków zdejmuje go z dowództwa brygady. W tym samym czasie Kopański napisał wniosek o odznaczenie Browninga orderem Polonia Restituta a Montgomery’ego, Krzyżem  Srebrnym Orderu Virtuti Militari, który został wręczony 25 listopada 1944 roku.  

Kopański wyznaczył Sosabowskiego na inspektora Jednostek Etapowych i Wartowniczych. De facto odstawiono go na boczny tor. Został zdemobilizowany w 1948 roku. Polskie władze pozbawiły go świadczeń. Rozpoczął więc jako robotnik magazynowy w fabryce silników elektrycznych, gdzie pracował przez 17 lat. Zmarł na zawał serca 25 września 1967 roku. Jego prochy zostały przewiezione do Polski i pochowane z honorami na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. 

Na zdjęciu gen. Sosabowski pod Driel.

Sławek Zagórski
Brytyjczycy wykorzystali to, że jeszcze podczas przygotowań do operacji Sosabowski krytykował brytyjskie dowództwo. Krytyka wzmogła się, kiedy z winy nieudolnego planowania stracił 23 procent stanu jednostki. Brytyjczycy w osobie Montgomery’ego uznali, że jest to niedopuszczalna krytyka brytyjskiego marszałka i generałów. Browning napisał raport, w którym napisał, że brygada nie wykonała swojego zadania, walczyła źle a Sosabowski sabotował rozkazy. 

Na zdjęciu gen. Sosabowski z gen. Browningiem
Choć według Montgomery’ego operacja się udała, to rozpoczęto szukanie kozła ofiarnego. Nie musiano go szukać za długo. Monty nie odważył się uderzyć w krytykujących go amerykańskich dowódców dywizji powietrznodesantowych. O klęskę oskarżył gen. Sosabowskiego. Podobnie postąpił Browning, choć to przez jego rozkazy walczyła w rozproszeniu i bez wsparcia własnej artylerii.  Na zdjęciu Montgomery z oficerami sztabu XXX Korpusu w Holandii
Nie uchwycono najważniejszych przyczółków i stracono jedną trzecią desantowanych sił. W sumie alianci stracili około 17 tysięcy żołnierzy, przy niemieckich stratach szacowanych na 3 do 8 tysięcy. Mimo całkowitej klęski Montgomery nie tracił rezonu, twierdząc, że operacja była udana w 90 procentach. Patton podsumował to mówiąc, że mogła się udać tylko pod warunkiem, że całością dowodziłby amerykański generał. Był to nie tylko prztyczek wobec Montgomery’ego, ale także Browninga, który odpowiadał za planowanie operacji.
+10

Najdłuższy dzień

Aliantom skutecznie udało się zmylić Niemców. Podczas operacji "Neptun" składającej się z dwóch faz i kilku wydzielonych mniejszych działań, zrzucono blisko 24 tysiące spadochroniarzy i żołnierzy piechoty szybowcowej, a także wysadzono na brzeg około 133 tysięcy żołnierzy piechoty i sił specjalnych. W sumie podczas pierwszego dnia inwazji przerzucono około 156 tysięcy alianckich żołnierzy.

W operacji brało udział także około 11 tysięcy samolotów. W tym myśliwce polskiego 131 Skrzydła Myśliwskiego, dowodzonego przez W/Cdr Stefana Janusa oraz 133 Skrzydła Myśliwskiego, którym dowodził W/Cdr Stanisław Skalski. 305 dywizjon bombowy bezpośrednio wspierał lądujące oddziały, a 304 dywizjon obrony wybrzeża i 307 dywizjon myśliwski nocny operowały nad Zatoką Biskajską, prowadząc patrole przeciw niemieckiej żegludze. W noc przed dniem D załogi 300 dywizjonu bombowego bombardowały niemieckie węzły komunikacyjne na zapleczu frontu.

Dzięki sztuczkom wywiadu i sił specjalnych siły te bezpiecznie wylądowały we Francji, a Niemcy przez siedem tygodni czekali na uderzenie w rejonie Pas-de-Calaise.

Więcej o tajnych działaniach przed lądowaniem w Normandii dowiesz się z programu "Szpiedzy Wojny", który zostanie wyemitowany 7 kwietnia o 22:00 na antenie Polsat Doku.

Alianci robili wszystko, aby przekonać Niemców, że desant będzie miał miejsce w okolicy Pas-de-Calaise
Alianci robili wszystko, aby przekonać Niemców, że desant będzie miał miejsce w okolicy Pas-de-Calaisedomena publiczna

We wrześniu 1939 roku oficjalnie zaliczono mu 4 i ¼ zestrzelenia. 1 września brał udział w grupowym zestrzeleniu rozpoznawczego Henschela Hs-126, który ostatecznie został zaliczony na konto por. pil. Mariana Pisarka. Skalski wylądował na polu obok wraku samolotu, opatrzył załogę i, chroniąc ją przed linczem, odesłał do szpitala. 

Następnego dnia zestrzelił dwa bombowe dorniery Do-17. Wówczas zauważył, że nawet na jednym silniku niemiecki bombowiec jest szybszy od przestarzałych P.11c. Mimo tego do końca pierwszego tygodnia wojny zestrzelił jeszcze dwa samoloty samodzielnie i jeden na spółkę z trzema innymi pilotami. Po 9 września polskie lotnictwo w zasadzie przestało istnieć – brakowało części zamiennych, paliwa i amunicji. Wykonywano wyłącznie niezbędne loty i wycofywano się.

W drugiej połowie września został przydzielony do grupy kpt. Tadeusza Rolskiego, która w Rumunii miała odebrać samoloty z Francji i Wielkiej Brytanii. Jednak nim te dotarły, wojna była przegrana. Skalski, wraz z całą grupą, przekroczył granicę 17 września.
Po odejściu z wojska skupił się na pracy społecznej. Był członkiem Zarządu Głównego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, a także Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Jeszcze w 1968 został sekretarzem generalnym Aeroklubu PRL. W latach 80. związał się z nacjonalistycznym Zjednoczeniem Patriotycznym "Grunwald". W 1988 roku rada państwa awansowała go na stopień generała brygady.

Po upadku PRL bez powodzenia zajął się działalnością polityczną. Był kandydatem na posła z list Chrześcijańskiej Demokracji. W 1992 roku współzakładał z Andrzejem Lepperem Samoobronę i aktywnie uczestniczył w organizowanych przez nią protestach. W wyborach prezydenckich w 2000 roku został członkiem komitetu wyborczego gen. Tadeusza Wileckiego. Po nich wycofał się z życia politycznego.
Wiosną 1943 roku zgłosił się na ochotnika do tworzonego Polskiego Zespołu Myśliwskiego, który miał zostać wysłany do Afryki, aby tam polscy piloci nabrali doświadczenia we współpracy z wojskami lądowymi. Do zespołu trafili wyróżniający się oficerowie i podoficerowie, którzy w przyszłości mieli objąć dowództwa skrzydeł, dywizjonów i eskadr, podczas zbliżającej się inwazji.

Eskadra okazała się najlepszą jednostką w Afryce Północnej. W 539 lotach bojowych 15 pilotów zestrzeliło 25 samolotów na pewno, trzy prawdopodobnie, a dziewięć zostało uszkodzonych. Najskuteczniejszym okazał się por. pil. Eugeniusz Horbaczewski, który zestrzelił pięć maszyn przeciwnika. Skalski w 41 lotach bojowych zestrzelił trzy samoloty i uszkodził jeden. 

Po zwycięstwie w Afryce, Brytyjczycy zaproponowali Skalskiemu dowództwo 601 londyńskiego dywizjonu myśliwskiego. Dowodził nim podczas walk na Sycylii i we Włoszech. Po skończonej turze bojowej powrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie w grudniu 1943 roku objął dowództwo nad 131 Polskim Skrzydłem Myśliwskim. Był już wówczas w stopniu polskiego majora i brytyjskiego podpułkownika.
Z Rumunii przedostał się do Francji, a stamtąd otrzymał skierowanie do Wielkiej Brytanii, gdzie przeszedł przeszkolenie na myśliwcach Hawker Hurricane. 30 sierpnia 1940 roku zameldował się w 501 dywizjonie RAF i już pierwszego dnia zestrzelił bombowego heinkla. Do 2 września zestrzelił trzy messerschmitty Bf-109. 

Tego dnia został pierwszy raz zestrzelony. Udało mu się awaryjnie wylądować na brzuchu. Nie miał tyle szczęścia 5 września. Jego hurricane zapalił się, a Skalskiemu ledwie udało się wyskoczyć. Był poparzony, podczas lądowania uszkodził nogi. Niemal dwa miesiące spędził w szpitalu. 

W brytyjskim dywizjonie pozostał do lutego 1941 roku, kiedy otrzymał przeniesienie do polskiego 306 toruńskiego dywizjonu myśliwskiego. W lipcu otrzymał awans i dowództwo eskadry B. Do końca swojej tury bojowej we wrześniu, zestrzelił nad Francją pięć niemieckich myśliwców. 

Po powrocie do latania został przydzielony jako dowódca eskadry w 316 warszawskim dywizjonie myśliwskim. Zabawił tam niespełna dwa miesiące. Po śmierci kpt. pil. Piotra Ozyry, otrzymał awans i przejął dowództwo 317 wileńskiego dywizjonu myśliwskiego, z którym walczył podczas operacji desantowej pod Dieppe. Do listopada 1942 roku wylatał kolejną turę bojową i został odesłany na odpoczynek, który spędził jako instruktor w 58. Jednostce Szkolenia Operacyjnego.
+6
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas