Jak oszukują konsumentów
Kiedyś, gdy szynkę kupowało się u rzeźnika, a chleb w piekarni, wiedziałeś, co jesz. Dziś już tak nie jest.
Czy jednak jesteś świadomy, co kupujesz? Czy w butelce soku malinowego jest sok malinowy, a czy masło jest istotnie masłem?
Niestety, w Polsce, podobnie jak na całym świecie, od dobra klienta ważniejsza jest wysokość sprzedaży. Dlatego wielu producentów żywności traktuje klientów jak idiotów, którzy albo nie potrafią czytać, albo - nawet jeśli potrafią - nie zadają sobie trudu przeczytania, co tak naprawdę kupują, sugerując się tym, co widzą na obrazku. Np. to, że na opakowaniu jest krowa, wcale nie świadczy o tym, że kostka, którą kupujesz, to masło - często nie ma w nim prawie wcale tłuszczu mlecznego, a jedynie roślinny.
Informacja, że 30 proc. dostajesz gratis, jest kpiną.
Bo gratis oznacza "za darmo", a ty musisz płacić. Chleb sprzedawany jako tradycyjny ma z tradycją tyle wspólnego, co Star Trek.... Zobacz, jakich sposobów imają się producenci żywności, żebyś kupił ich towar.
Fałszywe nazwy
Wielu producentów zupełnie bez żenady nazywa swoje produkty tak, żeby wprowadzić klienta w błąd. Sztandarowym przykładem jest tu słynny syrop z pięknymi malinami na opakowaniu i wielkim napisem "Malina" na etykiecie. Konia z rzędem temu, kto się domyśli, co jest głównym składnikiem tego syropu. A wystarczy odwrócić butelkę i przeczytać skład. Tam zaś niespodzianka: głównym składnikiem 'Maliny jest sok z aronii. Sok z malin też jest, ale w ilości mniejszej niż pół procenta.
Ten producent jest przynajmniej na tyle uczciwy, że podaje prawdziwy skład. Ale bywają i tacy, którzy składu podawać nie muszą.
Tu panuje wolna amerykanka. O co chodzi? Wchodzisz na stoisko mięsne. Za szybą leży "szynka ogniskowa". Masz więc prawo oczekiwać, że kupując ją, kupujesz szynkę. Jednak w rzeczywistości jest inaczej. Szynka studencka, Karola, książęca etc. wcale nie musi być szynką, tyko może być zwykłą mielonką. Skąd taka dowolność? Z bardzo nieprecyzyjnego prawa. Kiedyś było tak, że jak coś się nazywało szynką, czy, powiedzmy, kiełbasą śląską, to - czy kupowałeś to w Gdańsku, czy w Kielcach - mogłeś się spodziewać, że w smaku będzie bardzo podobne. Bo określone produkty miały swoje receptury, ujęte w polskich normach.
Niestety, od 2003 roku producenci nie muszą już stosować się do polskich norm. Obowiązuje coś takiego jak norma zakładowa. Czyli, że jeżeli producent stworzy recepturę na przywołaną już szynkę ogniskową, to pod ta nazwą może sprzedawać nawet parówki z makreli, byle skład produktu zgadzał się z deklaracją. Kłopot w tym, że kupując wędliny, zazwyczaj nie mamy okazji zapoznać się z etykietą. Dlatego gdy bierzesz wędliny na wagę, kupuj raczej te, których zawartość możesz ocenić gołym okiem. Innymi słowy - im mniej zmielone mięso, tym większa szansa, że będzie to naprawdę mięso.
Bardzo droga woda
Niestety, nawet kupując szynkę, która wygląda, pachnie i smakuje jak szynka, nie masz pewności, czy nie kupiłeś przypadkiem... wody. Od połowy lat 90. w Polsce upowszechniła się bowiem tzw. wysoko wydajna technologia produkcji wędlin. Na czym polega wysoka wydajność tej technologii?
W największym skrócie - na tym, że do mięsa wstrzykuje się w specjalnych urządzeniach ogromne ilości wody. Czasami nawet w stosunku 1:1, czyli do 100 kg szynki wstrzykuje się 100 litrów tzw. solanki, czyli wody nasyconej wielofosforanami. W ten sposób właściciel masarni ze 100 kg surowej szynki może wyprodukować nawet 160 kg szynki.
Cudowne rozmnożenie. Jak sobie z tym radzić? Nie dać się odstraszyć wysokim cenom na stoiskach z tradycyjnymi wędlinami. Owszem, ceny są tam często dwukrotnie wyższe, ale lepiej kupić wędliny mniej, a lepszej.
Po co masz płacić 20 zł za zwykłą wodę? Innym sposobem sprzedaży wody w cenie mięsa jest tzw. glazurowanie ryb. Proces glazurowania, czyli pokrywania ryb warstewką lodu, jest korzystny z punktu widzenia technologii przechowywania. Warstwa lodu blokuje dostęp tlenu i zapobiega odparowywaniu wody.
Niestety, niektórzy producenci przesadzają z grubością tej warstewki. Dlatego zawsze przed ważeniem poproś sprzedawcę, żeby otrząsnął rybę z lodu. W końcu płacisz za rybę, nie za lód.
Do ostatniej kropli
Wydajność, wydajność i jeszcze raz wydajność - to najważniejsze hasło dzisiejszych producentów. Dlatego nie tylko wstrzykują wodę do surowca, ale i bardzo niechętnie patrzą, gdy jakiś ułamek procenta surowca się marnuje. Na przykład, nie mogli patrzeć na te resztki mięsa, które zostawały na kościach kurczaków po obraniu ich z piersi i oddzieleniu udek i skrzydełek. Wobec tego wymyślili maszynę przeciskającą takie szkieleciki przez sita, przez które nie przechodzą większe kawałki kości, ale wszystko pozostałe - czyli ścięgna, chrząstki, tkanka łączna - już jak najbardziej. Owa masa nazywa się MOM, czyli mięso mechanicznie odkostnione.
Ma znacznie mniejszą trwałość niż normalne mięso i do połowy lat 90. nie wolno było tego sprowadzać do Polski. Niestety, dziś nauczyliśmy się to już robić sami. Zgodnie z prawem. I robimy z MOM parówki, pasztety, wątrobianki, a nawet dodajemy do kiełbasy. Wolno to sprzedawać, ale kupować już nie trzeba, prawda?
Dłużej
Ludzie od tysięcy lat muszą sobie radzić z przechowywaniem żywności. Dlatego ogórki się kisiło, mięso peklowało, a jesienią robiło słoiki z przetworami owocowymi.
Na wielką skalę jednak wydłużanie terminu przydatności do spożycia rozpoczęło się dopiero niedawno, kiedy wprowadzono sztuczne substancje konserwujące. Suma sumarum wychodzimy na tym lepiej, bo możemy kupować żywność taniej i np. nie jesteśmy już uzależnieni od sezonowości.Substancje konserwujące chronią żywność przed mikroorganizmami powodującymi psucie się jej.
Warto jednak, w miarę możliwości, ograniczać spożycie tych produktów, które są konserwowane sztucznie. Istnieje wiele badań sugerujących, że nadmiar sztucznych dodatków może mieć niekorzystny wpływ na zdrowie. Dlatego najlepiej stosować zasadę - jeśli masz wybór między produktem konserwowanym i bez konserwantów - wybierz ten drugi.
Smaczniej
Lepszy smak to większa sprzedaż. Dlatego do żywności dodaje się glutaminian sodu.Okazało się, że ta substancja ma zaskakującą właściwość - jest piątym smakiem. Dotychczas znaliśmy cztery smaki: słony, słodki, gorzki i kwaśny.
Smak umami, czyli smak glutaminianu sodowego, wymyka się opisowi, ale ludzie go bardzo lubią.
Lekarze podejrzewają go o powodowanie bólów głowy i tzw. syndrom chińskiej restauracji, ale Europejska Rada Informacji o Żywności twierdzi, że dodatek ten jest całkowicie bezpieczny. Warto jednak wiedzieć, co sprawia, że chińskie zupki tak bardzo ci smakują.
Bardziej kolorowo
To, czy coś nam się wydaje apetyczne, zależy też od koloru potrawy. Doskonale wiedzą o tym producenci, dlatego dodają sztuczne barwniki, które sprawiają, że serki z owoców leśnych są fioletowe, groszek bardziej zielony, a napój truskawkowy czerwony jak truskawka.
Barwniki spożywcze oficjalnie są nieszkodliwe, chociaż brytyjscy uczeni podejrzewają barwniki o wywoływanie ADHD u dzieci.
Problem w tym, że wybierając produkty zabarwione sztucznie, teoretycznie dajemy się manipulować. Bo w naturze to przecież właśnie po kolorze odróżniasz jabłko dojrzałe od niedojrzałego, marchewkę świeżą od starej, etc. Argumentacja producentów za stosowaniem barwników spożywczych poraża nieortodoksyjnym podejściem do logiki.
Oto cytat ze strony Polskiej Federacji Producentów Żywności:
"Barwniki żywności są stosowane w celu zwiększenia atrakcyjności produktów. Nie wpływają one na bezpieczeństwo żywności czy na jej teksturę, ale zapewniają konsumentowi możliwość wyboru produktu, który wyda mu się bardziej zachęcający i wprowadzi do jego diety urozmaicenie kolorystyczne".
Jest nadzieja
Na szczęście, od tego roku nasza sytuacja w tej cichej wojnie z producentami mocno się poprawi. Służby kontrolujące jakość żywności dostały bowiem w końcu do ręki broń na nierzetelnych producentów.
Dotychczas mogły karać producentów mandatami tak niskimi, że aż śmiesznymi. Maksymalna kara wynosiła... 500 złotych. Teraz mandaty zaczynają się od 1000 złotych, a kończą na 10 proc. przychodów. Może w końcu szynka znowu będzie szynką, a masło - masłem.
Piotr Pflegel