Retromania, duchologia, hauntologia: Kiedy upragniona przyszłość nie chce nadejść
"Kiedyś to było" piszą w facebookowych komentarzach coraz młodsi. Tęsknotę za PRL-em i latami 80. powoli zastępują wspominki o czasach potransformacyjnych i początku XXI w. O tym, że na nostalgię nie ma mocnych i o tym, co naprawdę oznaczają memy z serii "małpa Polak" rozmawiam z kulturoznawcą Rafałem Sowińskim.
"Polski serial science-fiction o niebieskiej latającej kulce" - byłem pewien, że wpisując to hasło w Google przypomnę sobie nazwę produkcji, którą namiętnie oglądałem w dzieciństwie. Nic z tego, wszechwiedząca wyszukiwarka milczała jak grób. Nie poddałem się i poszukiwania przeniosłem na Facebooka. Odpowiedź znalazłem na grupie "Jak będzie w Polonii 1? - sekcja retromanii, duchologii i nostalgii". Jej członkowie od razu zidentyfikowali poszukiwane przeze mnie dzieło. Chodziło o polsko-niemieckie "WOW" z - jeszcze - młodym Malajkatem i bardzo młodym Damięckim.
Nie byłem jedyny, który trafił do tej części internetu poprzez zagwozdkę z przeszłości. Zostałem, bo otworzyła się przede mną brama fascynującego świata retromanii i duchologii, po którym oprowadził mnie Rafał Sowiński, administrator społeczności "Jak będzie w Polonii 1".
Michał Ostasz, interia.pl: W sieci można natknąć się na kilka terminów: retromania, duchologia, hauntologia. Skąd wynika ta mnogość i czym różnią się one od zwykłej nostalgii?
Rafał Sowiński: Nie da się ukryć, że humanistyką poniekąd rządzą mody. Jeśli jakiś termin opisuje lepiej niż poprzednie pewien fragment naszej rzeczywistości, to ma spore szanse stać się modnym. Tak właśnie jest z tymi pojęciami - każde z nich jest ma coś wspólnego z nostalgią, ale dotyczy czegoś trochę innego. Retromania to pomysł brytyjskiego krytyka muzycznego, Simona Reynoldsa. Zauważa on, że spora część naszej współczesnej popkultury - muzyki, filmów i tak dalej - jest uzależniona od tego, co już kiedyś było. Stąd w kinach tak wiele remake’ów czy sequeli, stąd popularność motywów rodem z lat 80. i coraz częściej 90. Właśnie ta współczesna kondycja kultury, która skazuje nas na nieustanne powtarzanie, nazywana jest retromanią.
- Z hauntologią sprawa jest bardziej skomplikowana. Termin ten, który w Polsce bywa też tłumaczony jako widmontologia, wprowadził francuski filozof, Jacques Derrida. Próbował on w ten sposób określić stan, w którym nawiedza nas widmo przeszłości, a konkretniej komunizmu.
- Z czasem hauntologia została przeniesiona na grunt rozważań o kulturze popularnej i w tym znaczeniu najogólniej dotyczy on naszych różnych, często niejasnych i niepokojących, wspomnień z dzieciństwa. Muzyka, którą słyszeliśmy z pokoju rodziców zza ściany, dziwne programy telewizyjne, jakiś obrazek z książki, który utkwił nam w pamięci - wszystko to może być hauntologią. Inni z kolei nazywają tak wizje przyszłości, które nigdy się nie dokonały - stąd hauntologia miałaby być "nostalgią za utraconą przyszłością".
- Duchologia to natomiast jedno ze spolszczeń tego terminu, ale o jeszcze węższym znaczeniu - w ujęciu Olgi Drendy, polskiej antropolożki kulturowej, dotyczy on specyficznej estetyki okresu transformacji ustrojowej. Duchologią więc byłoby wszystko to, co kojarzy się z tamtym okresem i czasem jeszcze "straszy" na ulicach naszych miast. Warto jednak pamiętać, że wiele osób używa terminów duchologia i hauntologia naprzemiennie.
Duchologia to zatem bardziej zjawisko czy coś, co można już nazwać pełnoprawną dziedziną nauki?
- Nie nazwałbym jej dziedziną nauki. To raczej pewna przestrzeń, w której spotykają się zainteresowania kulturoznawców, psychologów, socjologów, filozofów i artystów. Warto też pamiętać, że ta przestrzeń nie musi mieć nic wspólnego z aktywnością akademicką, o czym świadczą na przykład liczne amatorskie Facebookowe strony poruszające ten temat.
Czym jednak różni się takie uświadomione, w twoim przypadku wręcz akademickie, podejście do wspomnień od zwykłych, nie tylko internetowych rozważań o przeszłości?
- Myślę, że te dwa podejścia tak naprawdę nie są jasno rozgraniczone - nie wierzę w naukę, która zamyka się w murach uniwersytetu i nie interesuje ją, co ludzie mają do powiedzenia, co czują i co robią. Gdybym miał jednak wyróżnić jedną podstawową różnicę, to jest nią to, że akademickie podejście bardziej skupia się na samym procesie wspominania niż tym, co jest wspominane. Nie da się tego jednak od siebie oddzielić - bo czy dałoby się badać, na przykład, wspomnienia o transformacji ustrojowej w Polsce bez wzięcia pod uwagę kontekstu tych wydarzeń? Czy można pisać o roli dobranocek w osobistych hauntologiach i zignorować to, jakie to były dobranocki?
- No i nie da się zapomnieć o tym, że akademicki punkt widzenia przejawia skłonność do wpisywania różnych zjawisk odnoszących się do przeszłości we wspomniane wcześniej modele retromanii, nostalgii i hauntologii. A to na pewno nie jedyny sposób, na jaki można o przeszłości mówić i jak ją badać, tym bardziej, że studia nad pamięcią to poważna część współczesnej humanistyki.
- Tak naprawdę każda osoba ma jakąś swoją hauntologię - jakieś fragmentaryczne wspomnienia, czasem mieszające fakty z wyobrażeniami, często trochę straszne. W pewnym zakresie te hauntologie czy duchologie są nie tylko osobiste, ale też pokoleniowe. Inny zestaw tego typu wspomnień mają osoby z roczników wczesnych lat 80., inny - "dzieci neo".
Czyli miejską legendę o porywającej dzieci czarnej wołdze możemy śmiało traktować jako zbiorową hauntologię? Moją, z racji wieku, jest raczej postać Buki z rysunkowych Muminków. Na jakie przykłady strasznych bądź niepokojących hauntologii natknąłeś się w czasie swoich “badań"?
- Legendy miejskie i hauntologia mają dużo wspólnego i czarna wołga jest tego dobrym przykładem. Tych legend było zresztą znacznie więcej - sam w dzieciństwie często słyszałem opowieści o tym, że zmywalne tatuaże mogą zawierać narkotyki. A "Muminki" to również moja osobista hauntologia, choć bardziej niż Buka niepokoili mnie Hatifnatowie - byli oni bardzo dziwni i w ogóle nie wiadomo, o co im chodziło.
-W prowadzonej przeze mnie Facebookowej grupie, "Jak będzie w Polonii 1?", członkowie często wyciągają z pamięci takie wspomnienia. Okazuje się, że te dziecięce strachy odnajdziemy w takich rzeczach, jak chociażby teledysk do utworu "Cichosza" Grzegorza Turnaua, programy z Zulu Gulą czy nawet piosenki Fasolek. Bardzo często takie wspomnienie to jakiś drobny fragment, jedna krótka scena, której pochodzenia nawet nie jesteśmy w stanie sobie przypomnieć.
Kilka lat temu furorę na polskim YouTube zrobiła seria Kraina Grzybów, która żywcem przypominała programy dla dzieci z polskiej telewizji lat 80. i 90., ale w bardziej “demonicznym" wydaniu. Co sądzisz o takim “objawie" hauntologii?
- Kraina Grzybów w momencie swojego powstawania była projektem, który wprowadził hauntologię do polskiego mainstreamu, choć warto zaznaczyć, że prawdopodobnie większość odbiorców tej serii, a były ich przecież miliony, nigdy z pojęciem hauntologii się nie spotkała. Można powiedzieć, że Kraina Grzybów weszła wręcz do potocznego słownika jako intuicyjny sposób na określenie zjawisk z pogranicza hauntologii. Sukces tego projektu wynikał, moim zdaniem, z przynajmniej dwóch powodów.
- Pierwszym z nich była wyrazistość konwencji - właściwie od początku było wiadomo, że mamy tu do czynienia z daleką idąco stylizacją, ale jednak taką, która w przerysowany sposób odwoływała się do naszych zamglonych wspomnień z dzieciństwa: dziwnych programów z telewizji regionalnych czy niskobudżetowych filmów dystrybuowanych tylko na kasetach VHS. Drugim źródłem sukcesu było wciągnięcie odbiorców w grę odgadywania znaczeń, zaangażowanie ich w próbę odszyfrowania "przekazu" z Krainy. Dodatkowo to wszystko było podszyte niepokojem, wręcz lekko demonicznym dreszczykiem. To wszystko razem robiło wrażenie.
Czyli tęsknimy za tym, czego się baliśmy? Myślisz, że to bardziej kwestia pokoleniowa czy narodowa?
- Nie wiem, czy to do końca tęsknota. Może raczej chęć ponownego skonfrontowania się z tym strachem? Wtedy możliwości są dwie: albo okaże się, że po latach to coś przestaje na nas robić jakiekolwiek wrażenie, albo wciąż będziemy czuć podskórny niepokój. W każdym wypadku odnalezienie takiego frapującego fragmentu z przeszłości na pewno sprawia jakąś przyjemność, jest jak podrapanie swędzącego mózgu.
- Nie wnikałbym tu za bardzo w wątek narodowościowy, bo każdy naród ma swoją hauntologię. Nasza jest może specyficzna z racji nie tak odległej transformacji ustrojowej, ale bardzo podobne zjawiska odnajdziemy w innych krajach ze wschodniej strony dawnej żelaznej kurtyny. W Niemczech mamy na przykład ostalgię - nostalgię za NRD. Czy ostalgia jest hauntologiczna? Pewnie tak, bo z jednej strony zawiera w sobie tęsknotę za nigdy nieukończonym projektem socjalistycznego społeczeństwa, z drugiej z pewnością nie brak w niej niepokojących wątków.
Osoby urodzone w czasach głębokiego PRL-u bardzo często przejawiają w internecie postawę, którą ironicznie określa się jako "kiedyś to było", czyli bardzo pozytywnie i jednocześnie trochę bezrefleksyjnie wspominają elementy ich dawnej rzeczywistości
- Z tymi pokoleniami coś jednak na rzeczy. Na pewno nie jest tak, że przynależnością do danego pokolenia można wytłumaczyć wszystko - często od urodzenia w danym roku ważniejsze są różnice klasowe, czyli mówiąc wprost: w jakim domu się urodziliśmy. Wydaje się jednak, że przedstawiciele różnych pokoleń wspominają swoje dzieciństwo przez pryzmat innych spraw. Osoby urodzone w czasach głębokiego PRL-u bardzo często przejawiają w internecie postawę, którą ironicznie określa się jako "kiedyś to było", czyli bardzo pozytywnie i jednocześnie trochę bezrefleksyjnie wspominają takie elementy ich dawnej rzeczywistości, jak na przykład zabawa na placach budowy.
- Z kolei ludzie urodzeni w latach 80. i 90. raczej spoglądają na swoją przeszłość w kontekście zglobalizowanej konsumpcji i popkultury: tego, co leciało w telewizji czy żetonów dodawanych do paczek czipsów. Bardzo ciekawa w tym wszystkim jest rola internetu - traktujemy je jak gigantyczne archiwum, gdzie ostatecznie ląduje prawie wszystko, nawet kulturowe "śmieci": bloki reklamowe sprzed lat, zapomniane audycje radiowe, skany starych sklepowych katalogów. Przeszłość się rozrasta, a ta upragniona przyszłość jakby nie chciała nadejść. Nic dziwnego, że łatwiej nam spoglądać za siebie.
Pogdybajmy - jaka byłaby wymarzona duchologiczna przyszłość Polski? Czy przypominałaby ona Polskę A.D 2003 bez upadku “komuny", którą widzieliśmy w netfliksowym serialu “1983"?
- Nie sądzę, byśmy zbiorowo tęsknili za wszechobecnymi służbami, które widzieliśmy w serialu Holland. Chodzi raczej o proste udogodnienia, które nie przetrwały w warunkach rynkowej rzeczywistości. Mam tu na myśli chociażby gabinety dentystyczne w szkołach, wczasy pracownicze czy bloki mieszkalne, między którymi jest na tyle dużo przestrzeni, że mogą tam rosnąć drzewa. Ten ostatni wątek jest zresztą chyba najczęściej poruszany: w dobie drapieżnych deweloperów tęsknimy za próbami "stworzenia architektury skierowanej na dobrostan człowieka", jak określił to jeden z użytkowników mojej grupy.
- Wymarzoną duchologiczną przyszłością Polski byłaby więc jakaś forma państwa opiekuńczego. Z drugiej strony, opowieść rodem z czasów transformacji, o nieskończonych możliwościach przedsiębiorczości w gospodarce wolnorynkowej, dziś też jawi się jako hauntologia. Polska wczesnych lat 90. obrosła mitem miejsca, w którym wystarczało trochę sprytu, odwagi i być może cwaniactwa, by osiągać wielkie rzeczy. Teraz trochę brakuje nam jakiejś wielkiej opowieści o przyszłości - jako Polki i Polacy nie odnajdujemy jej ani w projekcie państwa opiekuńczego, ani w wizji wolnego rynku wielkich możliwości. Te emocje związane z przyszłością wydają się być zagospodarowane przez dwie możliwości - albo narodowe "wstawanie z kolan", albo wiarę w projekt europejski. Warto pamiętać, że statystycznie jesteśmy jednymi z najgorętszych zwolenników integracji w całej Unii Europejskiej.
Myślisz, że to właśnie przez pryzmat “wielkich opowieści" okres PRL-u wspomina się nad Wisłą tak ciepło? Czy też zauważyłeś, że w sieci nie brakuje głosów wyrażających tęsknotę za minionym ustrojem, tyle że... wyrażonych przez osoby, które go w ogóle nie pamiętają?
- Współczesne narracje o okresie PRL są zróżnicowane. Jedną z dominujących opowieści na ten temat kształtuje szkoła, gdzie Polska Ludowa przedstawiana jest jednoznacznie negatywnie. Po raz pierwszy w trakcie swojej formalnej edukacji bardziej wyważone rozważania, biorące pod uwagę tak rozliczne winy, jak i osiągnięcia tego okresu, usłyszałem dopiero na studiach - i to tylko dlatego, że na kulturoznawstwie mieliśmy kurs poświęcony historii Polski. Edukacja w szkole oraz oficjalna polityka historyczna zaowocowała chociażby popularnością mitu żołnierzy wyklętych, swego rodzaju "antykomunistycznego rycerstwa", ale to raczej temat na inną rozmowę.
- Co jednak z tym sentymentem wobec PRL, który można zaobserwować u części młodych osób? Po pierwsze, często jest to tylko sentyment estetyczny, taka Reynoldsowska retromania - a co jak co, ale dokonania designu tamtej epoki mogą się podobać. Po drugie - w dobie tak zwanych elastycznych form zatrudnienia i ogólnie pojętej niepewności, tak w skali Polski, jak i całego świata, wizja pewnego bezpieczeństwa i zapewnionego minimum może być bardzo kusząca. Tęsknimy za stabilnością, nie dostrzegamy jej w przyszłości.
- Mimo to sądzę, że odsetek młodzieży spoglądającej z tęsknotą na PRL jest stosunkowo niewielki. Mnóstwo osób lokuje za to swój "złoty wiek" w latach 90., często już zresztą pamiętanych dosyć mgliście, kiedy może i było biedniej, ale za to wszystko było prostsze.
Masz coś za czym osobiście tęsknisz najbardziej? Pytam zarówno o perspektywę “dziecka lat 90.", jak i “duchologa" z prawdziwego zdarzenia.
- To może trochę zabawna deklaracja w wypadku osoby, która nostalgią próbuje się zajmować, ale osobiście niespecjalnie tęsknię za przeszłością. Biorąc pod uwagę różne konteksty - ekonomiczne czy społeczne - znajdujemy się dziś w znacznie lepszej sytuacji. Z drugiej strony muszę przyznać, że z pewnym rozrzewnieniem wspominam pionierski okres informatyzacji. Pionierski z mojej perspektywy, bo nigdy nie załapałem się na popularność Commodore czy Amigi. Mam tu raczej na myśli kopiowanie od kolegi skrótu do gry na dyskietkę i zdziwienie, że "u mnie nie działa", odkładanie niemałych pieniędzy na nagrywarkę CD czy wreszcie tani, stały internet trafiający pod strzechy wraz z Neostradą. Było to wszystko bardzo przaśne, ale miało swój urok przecierania nowych szlaków.
Wcześniej wspomniałeś, że internet pełni rolę duchologicznego archiwum. Zaśmieconego i nieuporządkowanego, ale jednak archiwum. Czego o Polakach, możemy dowiedzieć się analizując dwie dekady internetu w kraju nad Wisłą?
- Nie sądzę, bym mógł stawiać tak rozciągnięte w czasie diagnozy, ale z pewnością mogę wysnuć pewną tezę dotyczącą Polaków w internecie teraz. Obecnie sieć łączy obecnie przedstawicieli wszystkich pokoleń - tyle że nie zawsze "łączy", bo coraz częściej raczej uwypukla poważne różnice: w wrażliwości czy w sposobach komunikacji. Te pokoleniowe konfrontacje są szczególnie dobrze widoczne, jeśli dochodzi do dyskusji o pamięci i przeszłości. Podziały doskonale odzwierciedla folklor internetu - memy o Polakach-nosaczach mają przecież charakter nie tylko etniczny czy klasowy; są również swego rodzaju oskarżeniem wobec pokolenia naszych rodziców.
- Z drugiej strony starsze osoby wręcz rytualnie narzekają w sieci na te "bezstresowo wychowane", z których "wojsko zrobiłoby mężczyzn". Narzekania na młodsze pokolenia są stare jak świat, ale to właśnie internet jako pierwsze medium w historii pozwala nam tak głęboko zanurzyć się w tym oceanie prywatnych opinii. Ponadto warto odnotować, że wspominanie przeszłości w internecie często przekształca się w bezrefleksyjną wyliczankę "a pamiętacie...", choć mam wrażenie, że ta tendencja nie jest zależna od wieku i dotyczy tak dzieci PRL-u, jak i lat 90.
Czy jest jakaś cezura, według której możemy określić czy coś jest “duchologiczne", czy jeszcze na to miano nie zasługuje? Gadu-Gadu, Elastomania na lekcjach informatyki i skrzynki mailowe ze śmiesznymi domenami już się do tego kwalifikują?
- To pytanie uwidacznia, że rzeczywiście mamy pewien chaos pojęciowy w tej dziedzinie. W ujęciu Olgi Drendy "okres duchologiczny" to czas transformacji ustrojowej, tak mniej więcej do 1994 roku. Jeśli tak zdefiniujemy duchologię, to osoby urodzone w latach 90. właściwie żadnych duchologicznych wspomnień nie mają, przynajmniej nie bezpośrednio.
- Należy jednak pamiętać, że wiele osób używa określenia duchologia jako zamiennik hauntologii, a hauntologiczne przeżycie nie jest bezpośrednio związane z jakąś konkretną epoką. Prawie wszystko to, co dzisiaj jest naszą codziennością, kiedyś - dla osób, które są teraz dziećmi - będzie hauntologiczne. Nocki zarwane na rozmowach na Gadu-Gadu czy rozgrywki w Icy Tower na lekcjach informatyki przeżywałem już dosyć świadomie, więc to raczej nie jest moja hauntologia - bo ona charakteryzuje się niedosłownością wspomnień, pewnym zamazaniem wspominanych obrazów, dźwięków i uczuć. Dla mnie hauntologiczne są na przykład odpusty organizowane pod kościołami czy "Domowe przedszkole".
- Do tych wszystkich rzeczy, które wymieniłeś, dobrze pasuje wspomniane wcześniej określenie "dzieci neo". Niegdyś było ono obraźliwe - bo dotyczyło tych, którzy w internecie nie potrafią się zachować. A jednak wzięliśmy je sobie na pokoleniowe sztandary, bo świetnie oddaje ono pewien zestaw doświadczeń: wybuch dostępności komputerów i internetu, uczestnictwo w pierwszych serwisach społecznościowych, wszechobecne piractwo. Jako dzieci neo nie możemy pamiętać transformacji ustrojowej, ale wiele z nas doświadczało potransformacyjnych niedoborów lub, mówiąc wprost, biedy. Sprzęt elektroniczny - komputery, ale też odtwarzacze mp3 czy telefony komórkowe - stanowił wyznacznik statusu społecznego, a zarazem obszar, w którym goniliśmy pewne cywilizacyjne standardy.
Jako "dzieci neo" nie możemy pamiętać transformacji ustrojowej, ale wiele z nas doświadczało potransformacyjnych niedoborów lub, mówiąc wprost, biedy
- Często goniliśmy je "na przełaj" - kopiując cracki do pirackich gier czy ściągając całe strony internetowe, by móc je przeglądać offline. A jednak cały ten czas - z bardzo niewspółczesnymi już dziś rozwiązaniami - często wspominamy z pewnym rozrzewnieniem. Oczywiście łatwo popaść w pewne kombatanctwo na zasadzie: "wy macie Spotify, my ściągaliśmy jeden album przez kilka godzin". Nie uważam, że "kiedyś to było", za nic nie wróciłbym się do tamtych czasów i związanych z nimi konieczności, a jednak wspominam je bardzo miło. Może dlatego, że wówczas czułem, że łapiemy przyszłość za nogi?
Kilka dni temu na Facebooku poruszyłeś kwestię wczesnej cyfryzacji Polski. Twoim zdaniem nie zadbaliśmy o dobre uwiecznienie tego przełomowego momentu w dziejach kraju. Podałeś przykład kafejek internetowych - miejsc, które wyrastały jak grzyby po deszczu i właściwie już bezpowrotnie zniknęły. Czy to jedyne, co przepadło? Czy już powinniśmy myśleć o tym, co “zachować" z lat 2010-2020?
- Problem polega na tym, że strasznie ciężko przewidzieć, co warto archiwizować. Nie archiwizuje się przecież tego, co oczywiste, a później, nie wiedzieć kiedy, ta oczywistość znika nam z pola widzenia. Estetyka kawiarenek internetowych to dobry przykład czegoś utraconego. Takie ciche utraty właściwie odbywają się nieustannie - przykład pierwszy z brzegu: strony z kolorowych czasopism wypełnione reklamami tapet i aplikacji na komórkę. Technologia się zmieniła i takie reklamy przestały mieć rację bytu. Utraciliśmy, wprawdzie czysto komercyjny i bardzo przaśny, element naszej wizualnej rzeczywistości.
- Naprawdę ciężko wskazać, co z naszego "tu i teraz" warto byłoby zarchiwizować. Może estetykę wnętrz pubów z piwami kraftowymi? Może ostatnie zachowane kioski z prasą? To tylko strzały, bo nikt nie jest prorokiem we własnych czasach.
- Wydawałoby się, że problem archiwizacji rozwiązuje internet - chociażby z racji gigantycznej liczby fotografii, jaką umieszczamy codziennie w mediach społecznościowych. Nie pokładałbym w internecie jednak aż tak wielkiej nadziei. Wiele osób cenzuruje swoje profile i po latach usuwa stare fotografie, które często wywołują w nas poczucie obciachu. Poza tym traktujemy internet tak, jak każdą inną przestrzeń i po prostu sprzątamy ją z tego, co uznajemy za śmieci. Wraz z usunięciem tych "śmieci" coś nam umyka, a przeszłość się kurczy.
- Z drugiej strony to właśnie internet zapewnił nam rozrost przeszłości - nagranie zachowane cudem na jednej kasecie może trafić do milionów odbiorców na całym świecie dzięki YouTube. To zresztą zabawny paradoks: w internecie chętniej archiwizujemy to, co powstało na użytek innych mediów, np. winyle, programy telewizyjne itp., niż to, co powstało w łonie samego internetu.
Czyli katalog na dysku twardym z najśmieszniejszymi dziś memami i hitami YouTube’a pokroju kultowych “Ale urwał", “Kaskadera z Kauflandu" i remiksami przemówienia Zbigniewa Stonogi nie jest takim głupim pomysłem?
- Popuśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, jak desperacko wyglądałyby próby odzyskania fragmentów kultury internetu po jakiejś gigantycznej awarii! A mówiąc poważniej: kwestia materialnych nośników pamięci, w dosłownym tego słowa znaczeniu, to poważny problem. Ile z tych zdjęć, które zrobiliśmy sobie i swoim bliskim, a które trzymamy na dyskach twardych lub jakichś serwerach, zobaczą nasze prawnuki?
- Tak naprawdę znajdujemy się we wciąż nowej sytuacji dziejowej, w której to nie papier stanowi główny sposób archiwizowania rzeczywistości. Dla wielu nieco starszych osób z mojego otoczenia cyfrowe zdjęcie nie przedstawia żadnej wartości - nabiera jej dopiero wtedy, jeśli się je wydrukuje. I kto wie, być może mają rację.
Uczucia wywołane różnymi “formami" nostalgii wywołują przyjemne mrowienie. Na początku wspomniałeś o retromanii, która poprzez “odgrzewanie" dzieł kultury próbuje przekuć tęsknotę za przeszłością w zysk. Czy zjawiska, o których mówimy da się wykorzystać również do realizacji innych celów?
- Można się zastanawiać nad tym, jakie jest polityczne znaczenie nostalgii - i to po wszystkich stronach politycznych barykad. Po lewej stronie wciąż żywa jest dyskusja, na ile i czy w ogóle powinno się rekonstruować lewicową estetykę sprzed kilkudziesięciu lat, która często bywa oskarżana o niewspółczesność i zniechęcanie potencjalnych wyborców. Nostalgia częściej jest chyba jednak kojarzona z prawicą - chociażby z racji konserwatywnej tęsknoty za minionym porządkiem rzeczy. Niektórzy upatrują źródło sukcesu wyborczego Donalda Trumpa w jego wizerunku wyciągniętym wprost z lat osiemdziesiątych.
Wszyscy jesteśmy inżynierami Mamoniami z "Rejsu" - podoba nam się to, co już gdzieś widzieliśmy
- Abstrahując jednak od polityki - skąd w kulturze taka skłonność do powtarzania pewnych motywów? Umberto Eco pisał o "przyjemności powtórzeń" jako jednej z głównej radości, jaką dostarcza nam popkultura. Dziś napędza ona potężną część przemysłu popkulturowego - superbohaterskie uniwersa, wielosezonowe seriale czy wszelakie rebooty, remaki i sequele. Wszyscy jesteśmy inżynierami Mamoniami z "Rejsu" - podoba nam się to, co już gdzieś widzieliśmy. Rozpoznanie nawiązania do poprzedniej części jakiejś serii sprawia nam frajdę, wręcz łaskocze po mózgach. I takie łaskotki po prostu dobrze się sprzedają. Jak widać, w rozmowie o popkulturze nie da się uciec od mówienia o kapitalizmie i zyskach.
To kiedy nostalgia przekracza Rubikon i staje się niebezpieczna?
- Odpowiem krótko i bardzo osobiście: wtedy, kiedy staje się programem politycznym, nakazującym ludziom, by żyli "jak dawniej" wbrew własnym przekonaniom i potrzebom.