W jaki sposób zmieniłaby się dieta ludzi, jeśli w Ziemię uderzyłaby ogromna asteroida?
Fala głodu przetacza się po ocalałych z globalnej katastrofy. Rolnictwa nie ma, zwierząt hodowlanych również. Na Ziemi pozostała garstka ludzi. W jaki sposób przetrwają i co będą jedli w tych mrocznych czasach?
Około 66 mln lat temu w naszą planetę uderzyła asteroida. Jej siła była ponad 6 500 razy większa niż bomba jądrowa zrzucona przez USA na Hiroszimę. Jedno z największych uderzeń w historii naszej planety wyrzuciło olbrzymie masy materii do ziemskiej atmosfery. Powstałe chmury zablokowały dopływ światła i ciepła przez około dwa lata, co doprowadziło do zatrzymania fotosyntezy i śmierci roślin. Pociągnęło to całą lawinę, otóż, z powodu braku pokarmu umierały dinozaury roślinożerne, a za nimi mięsożerne.
Jak twierdzi dziennikarz naukowy i redaktor Vox Bryan Walsh, mając na uwadze wyżej wymienione skutki uderzenia asteroidy, to kluczowymi "produktami" dla przetrwania ludzi były... grzyby. Nasza dieta (dla tych, którzy by przetrwali potencjalny kataklizm) zmieniłaby się o 180 stopni. W swojej książce "End Times" Walsh próbuje przeanalizować skutki kolejnej ewentualnej katastrofy.
Tymi tragicznymi w konsekwencjach zdarzeniami mogłoby być uderzenie asteroidy, wojna nuklearna, lub wybuch superwulkanu. Trzy wydarzenia mają wspólny skutek, tj. blokada promieni słonecznych i śmierć roślin.
Jeśliby doszło do takiej katastrofy, to ocaleni musieliby zupełnie zmienić swoje podejście do rolnictwa i hodowli - w miejsce zbóż, ziemniaków, czy krów, pojawiłaby się hodowla grzybów, szczurów i owadów.
Katastrofa, która zmieni naszą dietę
Wybuch superwulkanu Toba, który miał miejsce około 74 000 lat temu, spowodował, że dwutlenek siarki i inna materia, która przedostała się do atmosfery, zmniejszyła poziom dochodzących do Ziemi promieni słonecznych nawet o 90 proc. Badacze na podstawie swoich analiz stwierdzili, że wydarzenie to mogło zredukować globalną populację ludzką do zaledwie... 3 000 osób.
W przypadku wojny nuklearnej doszłoby do wystrzelenia setek rakiet, co doprowadziłoby do powstania tzw. zimy nuklearnej. Wówczas jedynie 10 proc. promieni słonecznych docierałoby do Błękitnej Planety (może już wtedy Brązowej Planety), jednocześnie doszłoby do gwałtownego spadku średniej temperatury globalnej.
Głównym wnioskiem płynącym z tych rozważań jest to, że w przypadku kataklizmu tej rangi nasz system żywnościowy zostałby "złamany", a wręcz przestałby istnieć.
Szansę trzeba upatrywać w grzybach, szczurach i robakach?
W ostatnich tygodniach temat grzybów wdarł się do tzw. mainstreamu, za sprawą głośnego serialu Last of us, gdzie ludzkość zmaga się z apokalipsą grzybów, które zmieniają człowieka coś na kształt zombie. Jednakże w przypadku zasłonięcia Słońca przez "pokatastrofalne" chmury, to właśnie grzyby mogłyby utrzymać nas przy życiu.
Wskutek braku światła (lub niewielkich jego ilości) doszłoby do masowego wymierania wszelkiego rodzaju roślin, w tym drzew. Stworzyłoby to doskonałe siedliska dla grzybów, gdyż organizmy te nie wykorzystują fotosyntezy, a zatem nie potrzebują światła, by rosnąć - rozkładające się drewno jest doskonałym siedliskiem.
Według obliczeń Walsha 3-metrowa kłoda powinna "wyprodukować" około jednego kilograma grzybów w ciągu czterech lat. Może to nie jest imponująca liczba, lecz przy założeniu, że przetrwa nas zaledwie garstka i istnieniu setek tysięcy tego typu stanowisk, to ludzkość miałaby szansę. Przy odpowiednich zabiegach rolniczych, można byłoby zwiększyć produkcję grzybów.
Jak wskazuje Walsh szczury potrafią trawić celulozę oraz cukier, który stanowi 50 proc. drewna. Sugeruje, że to, co pozostawią po sobie grzyby, może być paszą dla szczurów. Dzięki temu człowiek będzie miał dostęp do świeżego mięsa.
Okazuje się, że w postapokaliptycznym świecie szybkość reprodukcji tych zwierząt mogłaby być dla nas największą korzyścią. Według obliczeń cała pozostała przy życiu ludzkość mogłaby spożywać szczury (z hodowlanych wersji) już po dwóch latach.
Kolejnym źródłem pożywienia będą również owady. W naszym kraju w ostatnich dniach rozgorzała dyskusja dotycząca wprowadzania owadów do różnego rodzaju produktów. Teraz taki zabieg jest ewentualnością, lecz w czasie globalnego kryzysu stanie się koniecznością. Owady dostarczają łatwo przyswajalnego białka, ponadto wiele z nich potrafi przetrwać bez słońca i z pewnością przetrwałoby potencjalną katastrofę.
Jak pisze Walsh w swojej książce: "Te same cechy, które sprawiają, że owady są tak obfite i tak trwałe, pozwoliłyby wielu gatunkom przetrwać nawet najbardziej rozległe, zmieniające klimat katastrofy egzystencjonalne. Chrząszcze mogą ucztować na martwym drewnie, a ludzie mogą ucztować na chrząszczach". Robaki już teraz są podstawowym źródłem pożywienia w wielu krajach na świecie.
Makabryczny sposób na przetrwanie - oby nie
Walsh w swojej książce obala kolejny pomysł wyżywienia ludzkości, którym jest... kanibalizm. Autor przytacza wyniki badań z 2017 roku, gdzie obliczono, jak długo byśmy przetrwali, gdybyśmy żywili się wyłącznie własnym gatunkiem. Ostatnia żyjąca osoba pozostałaby na Ziemi po 1 149 dniach, czyli po mniej więcej trzech latach. Zatem kanibalizm nie jest dobrym pomysłem na przetrwanie fali głodu wywołanej przez kataklizm.
Jednakże Walsh wskazuje, że stworzenie nowego systemu rolniczego wymagałoby bardzo dużego nakładu pracy i przede wszystkim współpracy. W książce pisze: "Mimo całego naszego strachu przed tym, co nastąpi później, dla wszystkich naszych ponurych historii, upadek i konflikt nie są dane po katastrofie. Ludzie pomagają sobie nawzajem, także w tych czasach, kiedy wydaje się, że nie leży to w ich interesie. Prawdopodobnie w ten sposób Homo sapiens przetrwał swoje najbliższe otarcie się o wyginięcie - supererupcję Toba - i jest to jedyny sposób, w jaki przetrwamy następną".
Miejmy nadzieję, że nie będzie "następnej" katastrofy i nie będziemy musieli mierzyć się z jedzeniem grzybów, szczurów i owadów. Jednakże trzeba pamiętać o wspomnianych wyjściach z kryzysowej sytuacji.