Broń chemiczna - niewidzialny zabójca

Ten niewidzialny zabójca tylko podczas I wojny światowej pochłonął prawie 500 tys. istnień. Dziś stanowi oręż terrorystów i dyktatorów, którzy nie boją się wykorzystać jej przeciwko ludności cywilnej. Wszyscy mamy w pamięci niedawne użycie sarinu w Syrii, po którym i w Polsce pytano, czy możemy czuć się bezpieczni? Czy możemy w jakikolwiek sposób ochronić się przed atakiem chemicznym?

Broń chemiczna to wykorzystywane podczas konfliktów zbrojnych substancje chemiczne. Często określa się je mianem gazy bojowe, bo pod tą postacią najczęściej występują. Istnieją dziesiątki rodzajów broni chemicznej, ale te najbardziej znane to: sarin, soman i gaz musztardowy, o których najgłośniej w mediach.

Gazy bojowe używane były już przez Chińczyków w IV w. p.n.e., czy przez starożytnych Greków. Jednak na większą skalę zastosowano je dopiero podczas I wojny światowej. Jako pierwsi możliwość uzyskania w ten sposób przewagi nad przeciwnikiem wykorzystali Niemcy, którzy 17 października 1914 r. ostrzelali Francuzów granatami z gazem łzawiącym.

Reklama

Oczywiście, gaz łzawiący nie wpłynął znacząco na losy bitwy, dlatego Niemcy sięgnęli po płynny chlor. Wypuszczany wprost z beczek i niesiony siłą wiatru po raz pierwszy został wykorzystany 22 kwietnia 1915 r. pod Ypres w Belgii. Datę tę uznaje się za początek tzw. wojny gazowej. Co ciekawe, Ypres możemy uznać za poligon doświadczalny I wojny światowej, gdyż również tam został użyty po raz pierwszy gaz musztardowy - znany nam odtąd jako iperyt.

Wojna gazowa w latach 1914-1918 przyniosła śmierć 430 tysiącom żołnierzom. Rannych zostało ponad 500 tys. Opinia publiczna, organizacje humanitarne i wielu przywódców państw domagało się opracowania zasad, które zabronią lub ograniczą używania broni chemicznej.

W wyniku dyskusji, 17 czerwca 1925 r. podpisano protokół genewski, który zakazywał używania na wojnie gazów duszących, trujących lub podobnych, oraz środków bakteriologicznych. Warto jednak podkreślić, że protokół nie zakazywał produkcji bojowych środków trujących (BST)! Nietrudno się domyślić, że w dwudziestoleciu międzywojennym nadal mieliśmy więc do czynienia z przypadkami używania gazów bojowych. Tak zdarzyło się choćby podczas konfliktów w Chinach i Etiopii.

Minęło niewiele ponad dwadzieścia lat, a świat znów pogrążył się w globalnym konflikcie. Wojnie, w której nie liczyła się jednostka. Wciąż jednak nie są jasne powody, dla których żadna ze stron nie zdecydowała się na użycie broni chemicznej podczas II wojny światowej.

Historycy tłumaczą to z jednej strony osobistymi doświadczeniami Adolfa Hitlera, który na własnej skórze przekonał się, czym jest atak chemiczny, a z drugiej strony obawą o rozpętanie światowej wojny chemicznej, w której mogły ucierpieć niemieckie miasta znajdujące się w zasięgu samolotów RAF-u.

Warto jednak odnotować, że od 1941 r. Niemcy rozpoczęli używanie cyklonu-B do masowej eksterminacji w obozie zagłady KL Auschwitz, zabijając w ten sposób prawie milion ludzi.

Po II wojnie światowej

Po tragicznych doświadczeniach I i II wojny światowej ludzkość dążyła do wyeliminowania BST z wojskowych arsenałów. Wojna nie zna jednak kompromisu i kiedy generałowie uznają, że takie środki pomogą im zwyciężyć, nie wahają się ich użyć... Oto kilka przykładów.

W trakcie wietnamskiego konfliktu Amerykanie zmagali się z bujną roślinnością - naturalną kryjówką dla sił Wietkongu. By pozbyć się gęstej flory, a tym samym odkryć pozycje wroga, zrzucali z samolotów środek o nazwie Agent Orange. Okazało się, że był on zanieczyszczony groźną dioksyną, która u osób mających z nią kontakt powodowała charakterystyczne zmiany wyglądu twarzy, a także większą podatność na choroby nowotworowe.

W ostatnich dwóch dekadach XX w. na kartach niechlubnej historii chemicznych środków bojowych zapisał się szczególnie Saddam Husajn. Podczas wywołanego przez tego dyktatora konfliktu iracko-irańskiego orężem mającym przechylić szalę zwycięstwa na jego korzyść miała być broń chemiczna. Pomimo ogólnego potępienia zastosowania BST, Saddam Husajn - przy wsparciu Stanów Zjednoczonych, ZSRR i krajów arabskich - mógł czuć się bezkarny, wykorzystując wszelkie dostępne środki prowadzące do zwycięstwa.

Sytuacja zmieniła się o 180°, gdy zrzucił na kurdyjską Halabdżę bomby z mieszanką sarinu, tabunu i gazu musztardowego. Wydarzenie to kilkanaście lat później stało się jednym z pretekstów do interwencji amerykańskiej w Iraku i obalenia Saddama Husajna.

Współczesne zagrożenia

Powtarzające się przypadki używania broni chemicznej zmusiły świat do podejmowania prób całkowitego zakazu jej produkcji. W 1993 r. w Paryżu podpisano konwencję o zakazie broni chemicznej. Nad przestrzeganiem traktatu czuwa powstała w 1997 r. Organizacja ds. Zakazu Broni Chemicznej. Obecnie postanowienia traktatu wiążą 182 państwa.

Świat jednak nie uwalnia się od BST, które pozostają w rękach dyktatorskich reżimów i terrorystów. Wszystkim dobrze znany jest przykład Syrii - bliskowschodniego państwa leżącego między odwiedzanymi tłumnie także przez naszych rodaków Turcją i Izraelem.

Podczas trwającej w tym kraju wojny domowej władze zadecydowały o użyciu sarinu, który w drugiej połowie sierpnia 2013 zabił prawie 1,5 tysiąca osób i trzykrotnie więcej ranił, powodując u nich poważne trudności z oddychaniem. Świat był w szoku. Wywiady wielu państw od dawna ostrzegały o takiej możliwości, gazety rozpisywały się w możliwych scenariuszach przyszłych wydarzeń, ale dopóki nie stały się to faktem, niektórzy nawet nie do końca zdawali sobie sprawę, gdzie właściwie leży Syria...

Nagle zagrożenie stało się realne! Okazało się, że w obliczu rozproszonego wroga i konfliktów asymetrycznych każdy może przypuścić atak chemiczny - w dowolnym miejscu na świecie.

By wyprodukować sarin, nie trzeba specjalistycznej wiedzy ani zaawansowanego laboratorium. To środek, który potrafi stworzyć każdy student trzeciego roku chemii. Nic więc dziwnego, że Pokojową Nagrodę Nobla w 2013 r. przyznano wspomnianej wcześniej Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej. Norweski Komitet Noblowski wysłał w ten sposób jasny sygnał, że problem broni chemicznej musi zostać ostatecznie rozwiązany w skali globalnej.

Polska odpowiedź - detektor skażeń PRS-1W

W tym samym czasie w Polsce, jak co roku, przygotowno w Kielcach targi przemysłu obronnego. WB Electronics i WIChiR szykowały się do zaprezentowania swojego nowego wspólnego "dziecka" - Przyrządu Rozpoznania Skażeń PRS-1W. W pierwszych dniach września 2013 r. efekt rocznej pracy inżynierów chemików, elektroników i mechaników eksponowany był z dumą wszystkim potencjalnym klientom: zarówno tym w mundurach z gwiazdkami i wężykiem na pagonach, jak i tym w garniturach i krawatach.

Ale nie tylko wojskowi i politycy odpowiedzialni za wyposażenie polskiej armii zatrzymywali się przy stoisku - były tam też osoby cywilne, spoza świata polityki i obronności, mieszkańcy Kielc, Warszawy, innych miast Polski, którzy przyjechali tu zainteresowani nowinkami mogącymi zadomowić się w naszej armii. Zgrabny ciemnozielony prostopadłościan ze świecącą się jasnozieloną diodą przyciągał wzrok i skłaniał do zadania pytań, w tym tego najważniejszego: "Czy w Syrii to by się sprawdziło?" Odpowiedź może być tylko twierdząca...

Urządzenie to efekt końcowy prac  rozpoczętych przez naukowców w Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii, którzy opracowali nowatorską metodę detekcji, opartą na tzw. różnicowej spektrometrii jonów, skojarzonej z klasyczną spektrometrią.

Wspólny wysiłek, z inżynierami z prywatnych spółek specjalizujących się w produkcji bardzo zaawansowanej technologicznie elektroniki o wojskowym przeznaczeniu, doprowadził do powstania produktu, który ma niespotykane właściwości detekcyjne. Potrafi wykryć i poinformować o obecności w powietrzu nawet niewielkich ilości groźnych substancji, a jednocześnie odróżnia te naprawdę groźne od takich, które jedynie przypominają budową chemiczną te pierwsze.

Jak łatwo się domyślić, zdiagnozowanie użycia niebezpiecznej substancji już w niewielkim stężeniu pozwoli szybciej zabezpieczyć się przed skutkami jej działania, a tym samym zmniejszy liczbę ofiar. Także dlatego, że uniknięcie fałszywego alarmu spowodowanego błędnym rozpoznaniem zapobiegnie niepotrzebnej panice i - w konsekwencji - także możliwym ofiarom.

Takie urządzenie sprawdziłoby się w każdym miejscu w Syrii, gdzie tamtejsza armia dokonała chemicznego ataku na obywateli, na stanowiskach zajętych przez przeciwników dyktatury. Dzięki niemu służby cywilne mogłyby również ostrzec obywateli o ataku. Mieszkańcy zostaliby zaalarmowani niemal w tej samej sekundzie, w której sarin z wystrzelonych rakiet został uwolniony do atmosfery.

Warto wiedzieć, że polskie urządzenie nie musi być wykorzystywane jedynie przez wojsko, chociaż zostało zaprojektowane przede wszystkim z myślą o naszych żołnierzach użytkujących popularne "Rosomaki". Może być przydatne także innym służbom dbającym o porządek i bezpieczeństwo ludności. Znalazłoby zastosowanie choćby do ochrony metra. W warszawskiej podziemnej kolejce kilkakrotnie zdarzyły się już fałszywe alarmy bombowe, a odczyty z detektora skażeń już  początkowej fazie akcji zabezpieczającej powiedziałyby, z jakiego rodzaju zagrożeniem mamy (lub nie) do czynienia - ochroniłyby podróżnych i służby spieszące z pomocą.

PRS-1W mógłby być przydatny w fabrykach i zakładach przemysłowych, w których do procesów produkcyjnych stosuje się toksyczne substancje przemysłowe (TSP), gdzie zawsze istnieje niebezpieczeństwo jakiegoś zdarzenia,  które narazi życie lub zdrowie pracowników.

Przyrząd ochroni parlament, ministerstwa, urzędy i lotniska przed atakiem demonstrantów lub terrorystów. Może być też wykorzystany podczas monitorowania przebiegu wszelkich imprez masowych i zapobiec ewentualnemu wybuchowi paniki podczas aktów terroru. Ale to nie wszystkie zastosowania PRS-a. Jego zdolności to nie tylko wykrywanie użycia tak zwanych BST i TSP.

W świecie współczesnym, mimo zakazu użycia broni atomowej, do listy jej posiadaczy dołączają coraz to nowe mocarstwa, które skutecznie ją wytwarzają i - ze względu na nieprzewidywalność zachowań - stanowią ogromne zagrożenie dla światowego bezpieczeństwa. PRS-1W potrafi wykryć zbliżającą się falę uderzeniową powstałą z zastosowania wspomnianej broni.

Na razie pomaga chronić  załogi "Rosomaków" - odcinając mikroświat wnętrza pojazdu od śmiercionośnego otoczenia poza jego burtami. Jednak z równym powodzeniem można go przystosować do użycia w schronach czy innych przestrzeniach, mających zapewnić bezpieczny azyl, jak choćby wspomniane już wcześniej metro.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama