Czołg 10TP miał być polską chlubą. Powstał dzięki zdradzie
10TP stanowi jeden z najbardziej fascynujących i tajemniczych projektów wojskowych II RP. Jego konstrukcja nie wyszła jednak poza ramy prototypu. Co ciekawe za jego powstanie odpowiada pośrednio... oszukanie Polaków przez sławnego amerykańskiego inżyniera J.W. Christiego.
Spis treści:
10TP to jeden z najbardziej znanych projektów czołgu z międzywojennej Polski. Skonstruowany w drugiej połowie lat 30. XX wieku przez Biuro Badań Technicznych Broni Pancernych (BBT Br.Panc.) miał stanowić nowy rodzaj broni Wojska Polskiego - "czołg pościgowy/niszczycielski". Obok sławetnych 7TP, cięższy 10TP miał sprawdzać się idealnie we wschodnich rubieżach kraju, wykorzystując szybkość do walki na otwartych stepach. Pomyślany szczególnie do wojny z ZSRR, padł jednak ofiarą agresji we wrześniu 1939. Powstał tylko jego prototyp, którego losów tak naprawdę nie znamy.
Mimo że 10TP nigdy nie wszedł do produkcji, już sama historia jego tworzenia zaskakuje. Tak naprawdę nawet by nie powstał, gdyby Polaków nie oszukał jeden z najsławniejszych amerykańskich inżynierów.
Po co Polsce taki czołg jak 10TP?
Po I wojnie światowej każda nowoczesna armia chciała mieć czołgi. Jednak wojskowi dowódcy musieli odpowiedzieć sobie na pytania, do czego je tak naprawdę wykorzystać i jak wkomponować je w taktykę armii. Czy mają wspierać piechotę, czy działać jako osobne grupy, czy opierać się na szybkości, czy na pancerzu. A wraz z tymi pytaniami naturalnie pojawiały się różne pomysły kolejnych konstrukcji.
Takie wyzwanie stało także przed Wojskiem Polskim. Korpus pancerny młodej armii składał się z pierwszowojennych czołgów Renault FT-17, które przybyły do kraju jeszcze z Błękitną Armią generała Hallera. Już od lat 20. polskie dowództwo zaczęło opracowywać prace koncepcyjne nad rozwojem broni pancernej i pozyskaniem nowych modeli.
Jednym z zagadnień ich wykorzystania była obrona na wschodzie przed ZSRR. Walka w rejonach ze słabą infrastrukturą, błotnistym terenem i dużymi otwartymi polami wydawała się idealna dla czołgów szybkich, narzucających walkę manewrową. Zakładano, że takie czołgi byłyby bardzo dobrym uzupełnieniem kawalerii, dodając siłę ognia i ochronę. Stąd uwagę zwracano na różne konstrukcje, które odpowiadałyby klasyfikacji klasycznego czołgu, jednak o znacznie większych osiągach. I odpowiedź na to przyniósł jeden biznesmen-inżynier ze Stanów Zjednoczonych.
Zanim pojawił się 10TP był "Czołg Christie"
John Walter Christie był konstruktorem samochodów wyścigowych, który w czasie I wojny światowej zaczął tworzyć projekty o zastosowaniu wojskowym. Szczególnie skupił się na konstruowaniu platform i zawieszenia dla gąsienicowych pojazdów artyleryjskich.
W latach 20. Amerykanin rozwijał swoją konstrukcję, chcąc stworzyć podwozie gąsienicowe, które zerwie z dotychczasowym wizerunkiem dość powolnych maszyn. Zamiast tego starał się stworzyć podstawę swoistego czołgu szybkobieżnego, osiągającego duże prędkości i mogącego jeździć w układzie kołowo-gąsienicowym. Po zdjęciu gąsienic czołg mógłby osiągać na drodze prędkość porównywalną do zwykłego samochodu.
Wielkim dziełem Christiego był zaprezentowany w 1928 roku pojazd M1928. Był on tak naprawdę podwoziem z charakterystycznym zawieszeniem. Chociażby zamiast rolek podtrzymujących gąsienice, wykorzystywał podwójne szerokie koła nośne. Cała konstrukcja mogła jeździć na tych kołach i posiadała dość prosty układ. Na oficjalnych testach potrafiła osiągać nawet 110 km\h na kołach i 75 km\h na gąsienicach. W czasach gdy prędkość ponad 20 km\h była dla czołgów standardem, robiło to ogromne wrażenie.
Prędkości rozwijane przez M1928 przyniosły Christiemu ogromną sławę i wzbudziły zainteresowanie samej amerykańskiej armii. Niemniej wojskowi zauważali mankamenty konstrukcji m.in. dość małą powierzchnię wnętrza. Amerykańska armia zakupiła ostatecznie trzy pojazdy, ale nie wprowadziła ich rozwiązań do masowego użytku. Christie jednak jak rasowy biznesmen postanowił otworzyć swoje oferty na inne rynki. Pierwszym potencjalnym klientem była Warszawa.
Polska kupuje "Czołg Christie"...
Od drugiej połowy lat 20. Wojsko Polskie wykazywało zainteresowanie konceptem czołgu kołowo-gąsienicowego. Chociażby taki projekt o oznaczeniu WB-10 inżyniera Ludwika Ebermana wygrał konkurs na nowy czołg dla armii z 1926 roku. Także pod koniec lat 20. polscy oficerowie wyjeżdżali do Czechosłowacji, aby doglądać testy i prezentacje KH-50, który był czołgiem mogącym jeździć na kołach. Niemniej te konstrukcje nie spełniały wymogów polskiej armii, gdyż były wozami wolnymi, jak i skomplikowanymi. Toteż wieści o niezwykłej konstrukcji Christiego szybko zaciekawiły polskie dowództwo.
W 1929 r. do Stanów Zjednoczonych wysłano kapitana Mariana Rucińskiego z Wojskowego Instytutu Badań Inżynierii. Jego zadaniem było zapoznanie się z możliwościami konstrukcji M1928. I te możliwości wzbudziły duże uznanie kapitana, który zauważył, że Amerykanin mógł stworzyć pojazd, odpowiadający założeniom szybkiego czołgu dla Wojska Polskiego. Mógł, bo od razu wojskowy widział jego wady. Widziała je także grupa polskich oficerów, którzy na początku 1930 roku pojawili się w Stanach, aby przeegzaminować koncepty i szkice ulepszonej konstrukcji Christiego z wieżą o oznaczeniu M1931. Jak uważano ją za krok w dobrą stronę, dowództwo chciało, aby nowy polski czołg oparty o konstrukcję Christiego miał szereg dodatkowych usprawnień. Do najważniejszych można zaliczyć m.in. zmodyfikowanie wieży pod umieszczenie w niej działa kalibru 37 mm oraz karabinu maszynowego czy nieprzekroczenie 10 ton całej wagi czołgu.
Niemniej Polacy byli na tyle pod wrażeniem konstrukcji, że postanowili ją wybrać jako bazę dla kolejnego czołgu. Jędrzej Korbal w książce "Wielki Leksykon Uzbrojenia Wydanie Specjalne 02/2021: Prototypy broni pancernej cz. 2" przedstawił część szczegółów tej umowy, która miała zostać podpisana na przełomie marca-kwietnia 1930 roku. Na jej podstawie Christie miał 90 dni na stworzenie egzemplarza czołgu w myśl przedstawionych przez polską stronę specyfikacji. Ten miał przejść testy w Stanach i Polsce. Jeżeli spełniłby założenia polskiej armii, w ciągu trzech miesięcy od dostarczenia prototypu nad Wisłę, Polska mogła zakupić za 90 tysięcy dolarów licencyjną produkcję czołgu. Co ciekawe w umowie miał się znaleźć taki oto zapis:
- J.W. Christie nie wejdzie w żadne układy z jakimkolwiek rządem europejskim, prywatną korporacją, firmą lub indywidualną osobą (…) odnośnie sprzedaży jakiegokolwiek czołgu skonstruowanego przez siebie (…) dopóki nie otrzyma zawiadomienia (…) czy kupujący zamierza skorzystać z opcji w niniejszej umowie (…) – fragment opracowania Jędrzeja Korbala w książce "Wielki Leksykon Uzbrojenia Wydanie Specjalne 02/2021: Prototypy broni pancernej cz. 2" na stronie 46.
Jak się jednak okazało, ten zapis dla J.W. Christiego nic nie znaczył.
...który trafił do ZSRR
W ramach umowy amerykański konstruktor otrzymał 10 tysięcy dolarów zaliczki z przesunięciem płatności 20 tysięcy na moment odbioru prototypu przez Polaków. Niemniej, gdy minął termin z umowy, żadnego prototypu polskiego "czołgu Christiego" nie było. Sam Christie zaczął niejako odgrażać się i być opryskliwy wobec polskich wojskowych, chcąc wypłaty kwoty za całą licencję. Powód takiego zachowania był jednak dość prosty, choć dla Polaków przerażający. Amerykanin sam de facto zignorował polską umowę, podpisując nowy kontrakt… z ZSRR.
Tuż po podpisaniu umowy z polskimi wojskowymi do Christiego mieli przybyć Rosjanie, którzy także byli zainteresowani projektem M1928. Widząc, że Moskwa oferuje bardziej lukratywny kontrakt niż Warszawa, inżynier zwyczajnie porzucił swoje zobowiązania. Na dodatek prototyp tworzony na zamówienie Wojska Polskiego z wymaganymi specyfikacjami, po paru modyfikacjach trafił do Rosjan. Ostatecznie kilka sztuk konstrukcji Christiego trafiło do ZSRR, które dały podstawy dla serii czołgów BT (Bystrochodnyj tank pol. czołg szybkobieżny).
W sprawie czołgu Christiego dla Polski efektem takiej de facto zdrady było odcięcie się na jakiś czas od amerykańskich projektów. Według niektórych informacji kwota zaliczki miała zostać zwrócona polskiej stronie. Co jednak ciekawe Christie dalej próbował sprzedać Polsce swoje konstrukcje, które stale ulepszał. Od około 1936 roku dalej istniało pewne zainteresowanie na nie w Polsce. Kusząca miała być chociażby oferta możliwej produkcji w Polsce czołgu opartego o projekt Amerykanina. Nic z tego ostatecznie nie wyszło. Sam projekt szybkiego czołgu w Wojsku Polskim na pewien czas umarł, gdy także zniszczono dokumentację dotyczącą projektów Christiego w zasobach wojska, choć i tak była dość wybrakowana. Jędrzej Korbala wskazuje, że częściowo miała opierać się na…materiałach reklamowych firmy Christiego. Wraz z zapewnieniem rozwoju czołgu 7TP i serii tankietek TK wydawało się, że tylko te konstrukcje mają przynajmniej na jakiś czas stanowić podstawową siłę pancerną armii.
Polski "czołg pościgowy"
Jednak co ciekawe to właśnie rozwój czołgów serii BT w ZSRR mógł utrzymywać wśród polskich wojskowych przekonanie o konieczności posiadania podobnej konstrukcji. Stąd 18 marca 1935 roku zespół z Biura Badań Technicznych Broni Pancernych przystąpił do prac nad opracowaniem czołgu kołowo-gąsienicowego o charakterystyce zbliżonej do rozwiązań maszyn Christiego. Miała być to jednak konstrukcja czysto polskiego projektu. Na czele zespołu stanął major Rudolf Gundlach.
Projekt nowego polskiego czołgu znacząco różnił się od konstrukcji zamówionej od Christiego czy serii BT. Podstawowo miał być znacznie szerszy, aby pomieścić aż czterech załogantów, mieć grubszy pancerz oraz dodatkowy ckm w przednim kadłubie. Miał stanowić nową serię czołgów pościgowych, określanych także niszczycielskimi. Wraz z planowanym rozwojem broni pancernej czołg miał wchodzić na wyposażenie Oddziałów Motorowych jako kompania czołgów szybkobieżnych, służąc do zwalczania szybkich wrogich czołgów, które weszłyby np. na tyły armii.
Początkowo w założeniach BBT Br.Panc. nowy czołg mógł mieć wagę zbliżoną do polskiego prototypu opracowywanego przez Christiego tj. 9900 kg. Stąd oznaczenie 10TP. Niemniej wraz z opracowywaniem prototypu jego waga znacząco wzrosła do 12800 kilogramów. Prototyp został przeznaczony do prezentacji i testów w czerwcu 1938 roku. Wykorzystywał specjalną wieżę, podobną do tej z czołgów 7TP. Prototyp 10TP miał długość 5,4 m i szerokość aż 2,55 m. Jego pancerz przedni miał 20 mm grubości. Za uzbrojenie wykorzystywał działo kalibru 37 mm wz. 36 oraz dwa ckm-y. Jednak zespołowi pod przewodnictwem majora Gundlacha nie udało się spełnić założeń o wykorzystania silnika o mocy 300-350 KM. WPolsce nie produkowano zresztą takich jednostek. Zastosowano silnik American la France, który ostatecznie osiągał moc około 210 KM.
Rajdy 10TP
Prototyp 10TP był testowany w ścisłej tajemnicy od lata 1938 roku w tzw. rajdach, czyli przejazdach czołgiem w terenie. Pierwsza trasa odbyła się w sierpniu od Warsztatu Doświadczalnego BBT Br.Panc. w Warszawie do Pomiechówka. Jak wskazał Jędrzej Korbala, pierwsza jazda przeszła pozytywnie, choć nie obyło się bez "wypadku". W pewnym momencie nagły brak hamulców sprawił, że czołg zjechał do rowu. Jechał z maksymalną prędkością 35 km\h. Największym problemem były tumany kurzu, które docierały do elementów czołgu, jak i nosa kierowcy.
Przez następne miesiące prowadzono kolejne rajdy, które stale pokazywały potrzebne zmiany konstrukcji. 10TP zwyczajnie musiał przejść problemy wieku dziecięcego, szczególnie pod kątem wytrzymałości komponentów i złych rozwiązań konstrukcyjnych np. braków przyczepności gąsienic. Niemniej stale wystawiano prototyp na większe prędkości i kolejne wyzwania, także podczas jazd zimowych. Pozwalało to zebrać cenną wiedzę do poprawy konstrukcji oraz poznać jej możliwości. Po przejechaniu przez prototyp 1000 kilometrów szacowano, że może osiągać prędkość maksymalną w granicach 56 km/h na gąsienicach i 75 km/h na kołach.
Najsławniejszy rajd 10TP miał miejsce 22-25 kwietnia 1938 roku na trasie Warszawa-Białystok-Grodno-Wielka Brostowica-Waliły-Białystok-Warszawa. Było to aż 610 kilometrów trasy, podczas których czołg miał najsławniejszy wypadek. Pod koniec rajdu 25 kwietnia już jadąc po Warszawie na ul. Radzymińskiej według kierowcy 10TP jezdnię miał mu zajechać motocyklista. Maszyna wjechała gwałtownie do pobliskiego rowu i nie mogła wyjechać o własnych siłach. Czołg musiał wyciągać ciągnik C7P, po zdjęciu kilku płyt chodnikowych oraz podkopaniu rowu.
Ostatecznie w rajdach 10TP do wybuchu II wojny światowej przejechał około 2000 kilometrów. Jego konstrukcja wydawała się obiecująca pod względem postawionych jej założeń, niemniej miała liczne wady np. trudny dostęp do wielu szybko zużywających się elementów, których wymiana jest częsta na polu walki m.in. świec czy gaźników bądź ogólna słaba żywotność niektórych części. W czasie rajdów okazało się także, że konstrukcja kołowo-gąsienicowa przysparza dużo wad, które przykrywają zalety. Co z tego, że czołg może szybko jeździć, gdy tak naprawdę w warunkach bojowych może nie być na to czasu (czteroosobowa załoga potrzebowała pół godziny na przystosowanie czołgu do jazdy na kołach).
Szybki czołg, którego dopadł czas
Wraz z testami 10TP okazywało się, że koncepcja czołgu kołowo-gąsienicowego jednak nie spełnia pokładanych w niej nadziei i wywołuje więcej kłopotów, szczególnie z zabieraniem miejsca całej konstrukcji. Stąd wraz z kolejnymi testami 10TP i analizami kierunków rozwoju broni pancernej, jak i jej wykorzystania w trwających konfliktach, koncept czołgu opartego na szybkości został zwyczajnie negatywnie zweryfikowany. Dlatego można założyć, że jak 10TP był ważnym krokiem w rozwoju krajowych projektów czołgów i cennym doświadczeniem dla inżynierów, w ostatecznym rozrachunku stanowiłby dość niedomagającą konstrukcję.
Stąd, gdy jeszcze trwały prace nad 10TP, równolegle od 1937 roku zaczęły się prace koncepcyjne nad cięższą maszyną szturmową, współcześnie znaną i określaną jako 14TP. Ta miała mieć już tylko układ gąsienicowy, mocniejszy pancerz dochodzący do 50 mm grubości czy nawet silniejsze uzbrojenie w postaci armaty kalibru 47 mm. W wielu założeniach ten projekt miał niejako bazować na doświadczeniach z 10TP. Stąd istnieją nawet niepotwierdzone spekulacje, że to właśnie prototyp lżejszej maszyny miał posłużyć jako baza dla 14TP i być może został w tym celu rozebrany. Do dziś losy prototypu 10TP pozostają nieznane, choć bardzo prawdopodobne, że został on zniszczony podczas kampanii wrześniowej, aby nie wpadł w ręce Niemców.
Źródła: "Wielki Leksykon Uzbrojenia Wydanie Specjalne 02/2021: Prototypy broni pancernej cz. 2"/Jędrzej Korbal, "Czołg pościgowy 10TP i czołg szturmowy 14TP" (Poligon nr 1/2009)/Janusz Magnuski , Andrzej Kiński