Gdyby Rosja napadła na Polskę

Święto Wojska Polskiego to rocznica zwycięskiej bitwy nad Wisłą, określanej mianem cudu. Wspominając ten dzień, spróbujmy jednak wyobrazić sobie, jak mogłoby być, gdyby armia naszych sąsiadów ze wschodu szła na nas dzisiaj. Czy też liczylibyśmy na cud?

Rosjanie w Gruzji
Rosjanie w GruzjiAFP

Ale załóżmy, że, dla przykładu, Estończycy zgotowali mieszkającym w ich kraju Rosjanom krwawą policyjną łaźnię w odpowiedzi na równie krwawe antyestońskie wystąpienia (vide Tallin 2007, ale do potęgi dziesiątej). Rosjanie mogliby wówczas (co bardzo, bardzo wątpliwe), zdecydować się na interwencję. Byłby to test dla NATO, ale wątpliwe, czy NATO by go nie zaliczyło. Nieudzielenie pomocy państwu członkowskiemu oznacza automatyczne posypanie się Sojuszu. A nie po to z takim trudem NATO budowano, by pozwolić mu się załamać z powodu incydentu, który musiałby się skończyć szybkim zawieszeniem broni (bo tak by wyglądała interwencja Rosji w "Pribałtyce"; ani NATO ani Rosji nie zależałoby na eskalacji konfliktu).

TA ZAPALNA UKRAINA...

W jaki sposób mogłoby więc dojść do ataku wojsk rosyjskich na terytorium Polski? W redakcji INTERII przeanalizowaliśmy wiele scenariuszy rozwoju wydarzeń i wszystkie uznaliśmy za skrajnie nieprawdopodobne.

Najmniej nieprawdopodobny ze skrajnie nieprawdopodobnych jest jednak scenariusz następujący:

Rosja atakuje Ukrainę. Tutaj powodów może być kilka: przede wszystkim konflikt z powodu Floty Czarnomorskiej. Ukraina nie zgadza się na przedłużenie dzierżawy portu w Sewastopolu, nie wpuszcza powracających do portu okrętów czy próbuje przejąć zbrojnie nad nim kontrolę.

Może też wybuchnąć kwestia Krymu, który - pod względem narodowościowym - jest bardzo mało ukraiński. W końcu należy do tego kraju od lat pięćdziesiątych, kiedy to posłużył Nikicie Chruszczowowi za podarek dla bratniego narodu Ukraińskiej SRR od bratniego narodu Rosyjskiej FSRR. I wielu mieszkającym na Krymie Rosjanom bardzo nie podobają się ich ukraińskie paszporty. Moskwa może wykorzystać krymską kartę.

Moskwa może też zdecydować się na wsparcie rosyjskojęzycznych sympatyków Janukowycza z Donbasu, jeśli ci zdecydują się na coś w rodzaju "niebieskiej rewolucji". Wszystkie te scenariusze nie są zbyt prawdopodobne, ale można wziąć je pod uwagę.

Rosja wkracza więc do Ukrainy i napotyka, szczególnie na zachodzie tego kraju, tam, gdzie "Moskale" i język rosyjski nie cieszą się zbytnią sympatią, silny opór, którego jednak długo nie udaje się utrzymać. Jak mówił w wywiadzie dla INTERII prof. Richard Pipes: - Jeśliby porównać potencjały wojenne, Rosja by Ukrainę zmiażdżyła...

I tu właśnie na placu boju pojawia się nasz kraj.

ZA WOLNOŚĆ WASZĄ...

Polska nie decyduje się na wysłanie Ukraińcom pomocy wojskowej (bo na takie samobójstwo nie zdecydowałby się nawet nasz prezydent, a jeśli by się zdecydował, to by mu szybko generałowie wyjaśnili, że NATO jest instytucją obronną, że do walki z Rosją się nie pali a wręcz na odwrót, i że członka, który wciąga Sojusz w konflikt zbrojny, można zawiesić o ile nie wyrzucić). Ale - załóżmy - wpuszcza nasz kraj w swoje granice rzesze uchodźców, a dodatkowo wycofujących się ukraińskich żołnierzy. Co więcej - nie internuje ich, jak Rumunia Polaków w 1939-tym, nie rozbraja, tylko pozwala im na zachowanie własnej struktury i uzbrojenia i koszaruje gdzieś na Podkarpaciu. Scenariusz to, przypominamy, mało realistyczny i konkretny, ale jeśli chcemy wyobrazić sobie konfrontację wojskową Polski i Rosji dzisiaj - musimy się go chwycić.

Nasz prezydent jest nieczuły na nalegania i tłumaczenie Sojuszu, próżno przylatuje Sarkozy z mediacją, próżno McCain/Obama nalegają, próżne Angeli lamenty - prezydent internować i rozpuścić Ukraińców nie chce, bo "ten kraj to Rosja", bo "tą rzeczą jest honor", bo "guziki od munduru", "odwieczny wróg itd.". Partia rządząca grozi Trybunałem Stanu, NATO straszy wyrzuceniem z Sojuszu, w końcu, by wywrzeć na prezydencie presję i dać czas do przetrawienia grozy sytuacji, zawiesza nas w prawach członka.

PIEKIELNY TANIEC - POCZĄTEK

I w tym momencie wkracza Rosja.

Dlaczego wkracza? Po co? Po pierwsze - żeby wypełnić w regionie pustkę po NATO i - demonstrując wątpliwość sojuszu z NATO - złamać animusz i pohukiwania państw bałtyckich. Po drugie - by uspokoić wreszcie wiecznie podszczekującego sąsiada i zainstalować mu miłujący pokój z Rosją rząd. Po trzecie - żeby po raz kolejny pokazać światu, kto rządzi w regionie. Po czwarte, i to byłby casus belli - duża ilość pozostających pod bronią wojsk ukraińskich (którzy współpracują z zachodnioukraińską partyzantką, robiącą w Galicji, na Wołyniu, Podolu itd. Rosjanom powtórkę z Czeczenii), to zagrożenie dla okupowanej przez nich bratniej Ukrainy. Jest to dodatkowo "wrogi gest" pod adresem Rosji, a Rosja nie lubi wrogich gestów. I ostatnia sprawa - Rosja nie wierzy, że NATO przyjdzie z pomocą Polsce, a już na pewno nie Polsce zawieszonej w prawach członka.

Rosjanie rozpoczynają więc ofensywę.

Setki hakerów atakują polskie sieci teleinformatyczne - nie działają strony www urzędów centralnych, banków, koncernów prasowych i telewizyjnych. Wariują systemy sterowania sieciami energetycznymi, komórkowymi itp. A potem przychodzi prawdziwa hekatomba - uderza lotnictwo. Bombardowane są przede wszystkim nasze lotniska, by zniszczyć polskie siły powietrzne jeszcze w hangarach i na pasach startowych.

Rosja niszczy więc lotnisko w Krzesinach pod Poznaniem, gdzie stacjonują F-16, Łask pod Łodzią, gdzie też stacjonują F-16 (teoretycznie, pod warunkiem, że do czasu tej hipotetycznej wojny lotnisko będzie już gotowe). Rosjanie bombardują MiG-i-29 na lotnisku w Malborku i Mińsku Mazowieckim, bazy szturmowych Su-22 na Pomorzu, transportowe samoloty CASA na podkrakowskich Balicach, wojskowe lotnisko na Okęciu, Pruszcz Gdański i Inowrocław, gdzie stoją pułki śmigłowcowe Mi-24. Mosty na Wiśle i tama we Włocławku są albo bombardowane albo obsadzane spadochroniarzami.

Rosjanie, podobnie, jak w Gruzji, bombardują porty. Już wcześniej zakręcili nam kurek, ropa więc przywożona jest do Polski drogą morska. Wyobraźmy sobie stojące w porcie w Zatoce Gdańskiej zatankowane do pełna transportowce, czekające na rozładunek. Trafione bombami zamieniają pół Zatoki w piekło. Pali się zbombardowany Gdańsk i Gdynia, pali się zmieszana z ropą woda w Bałtyku.

Bombardowane są węzły kolejowe (m.in w Kutnie, Krzyżu, Toruniu) i autostrady (te z takim trudem wybudowane), żeby utrudnić ewentualny, bo tego Rosjanie, jak pamiętamy, raczej nie zakładają, transport wojsk NATO. Bombardowane są wojskowe ośrodki dowodzenia. Zbombardowane jest centrum Warszawy, gdzie znajduje się ośrodek nerwowy administracji kraju: ministerstwa i urzędy centralne. Stolica po raz kolejny nie zostaje oszczędzona. Przerażeni ludzie kryją się w metrze, na którego stacjach organizowane są prowizoryczne szpitale polowe.

Nasze lotnictwo, ta jego część, która przetrwała pierwsze uderzenie, walczy zapewne dzielnie, choć z Rosjanami na dłuższą metę rady sobie nie daje.

ŚWIATEŁKO W TUNELU

NATO jednak nam pomaga. Po pierwsze - jak wspomniano - nieudzielenie pomocy członkowi, nawet zawieszonemu, to koniec istnienia i wiarygodności Sojuszu. Trzeba byłoby od początku budować struktury bezpieczeństwa Zachodu. To zbyt wysoka cena.

Po drugie - pacta sunt - jednak - servanda.

Po trzecie - wbrew temu, co pewnie pomyśli wielu, Niemcy nie korzystają z okazji, by wystąpić z NATO i razem z Rosją połączyć siły wbrew NATO. Bo pilnują ich Amerykanie i Brytyjczycy, no i zwyczajnie - nie chcą. To zupełnie inny kraj, niż jeszcze 50 nawet lat temu i dobrze im w pokoju, demokracji i dobrobycie. Dlatego po drodze im z Zachodem, nie z nieprzewidywalną i agresywną Rosją. A jeśli tak, to nie chcą jej mieć pod samym nosem. NATO nie pozostawia więc Polski samej sobie.

Rosjanie wchodzą od strony Kaliningradu, Brześcia białoruskiego (Białoruś wpuściła już wojska rosyjskie w czasie wojny z Ukrainą) i od strony Ukrainy. Tworzą się trzy zgrupowania, niemal klasyczne fronty: północny idzie na Gdańsk i Szczecin, by odciąć Polskę od morza i NATO-wskich desantów i dostaw, środkowy - na Warszawę, a południowy - na Śląsk przez Kraków. Potężne pancerne zagony prują przez nasz kraj.

Z drugiej strony idą nam w sukurs dywizje amerykańskiej 7 Armii stacjonującej w Niemczech, stacjonujący w Niemczech Brytyjczycy (z awangardą w postaci osławionych Szczurów Pustyni ledwo co wycofanych z Iraku) i - co najmniej - 13. dywizja Bundeswehry z Lipska. Nad naszym krajem toczy się wojna powietrzna, na Bałtyku silna Bundesmarine walczy z rosyjską Flotą Bałtycką, usiłującą nałożyć blokadę morską na polskie wybrzeże. Dzielna, lecz zbyt przestarzała i niewielka Marynarka Wojenna RP, w tym czasie spoczywa już na dnie Bałtyku...

KTO PIERWSZY DO BRZEGU!

Rozpoczyna się wyścig do Wisły: ta rzeka to jedyna naturalna bariera w naszym płaskim jak kotlet schabowy kraju. Polskie wojska bronią się na północy, by dać NATO czas na dotarcie i umocnienie się na linii Wisły. Na Mazurach wiążą więc Rosjan żołnierze 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej z dowództwem w Elblągu. Nie obsadzają miast, ponieważ nie ma to sensu: polskie wojska nie są wystarczająco liczne, by ich bronić, poza tym Rosjanie mogą po prostu je obejść. Olsztyn i Elbląg i tak są ewakuowane, być może dzieje się tam to, co obecnie w gruzińskim Gori.

Dostaje się za to małym miasteczkom, bo wojska operują na prowincji, z powodu swojej szczupłości unikając raczej otwartych konfrontacji. To samo dzieje się na granicy Podlasia i Lubelszczyzny, bo i tam idzie front. O ile mieszkańcy Bielska i Białegostoku po prostu budzą się o poranku w Rosji, to im dalej, tym goręcej: na drodze do Warszawy stają Rosjanom - między innymi - Kościuszkowcy z Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej.

Walki są ciężkie, Siedlce i okolice Warszawy płoną, Rosjanie spychają w końcu Kościuszkowców na Pragę. Ci ewakuują się na lewą stronę Wisły, gdzie umacniają się już nasi Natowscy sojusznicy i wojska z Zachodu Polski.

Na Południu biją się - między innymi - Strzelcy Podhalańscy i wojska ukraińskie, o których tak naprawdę, toczy się ta cała wojna, i którzy - poza tym, że chcą mścić Ukrainę, pokazują też Polakom, że potrafią się odwdzięczyć. Walki są niesamowicie zacięte, płonie Rzeszów i Tarnobrzeg. Bombardowany jest jednocześnie Śląsk, padają elektrownie, kraj w dużej części pozbawiony jest prądu. Uchodźcy z Podkarpacia uciekają na Słowację, Ślązacy - do Czech i na Dolny Śląsk.

PAT I STATUS QUO ANTE

Wreszcie Rosjanie docierają do Wisły. Tam czekają już umocnione wojska sojusznicze. Ich liczba cały czas wzrasta, zmienia się też skład narodowościowy. Do Amerykanów, Brytyjczyków i Niemców dołączają Włosi, Hiszpanie, po kilkudniowych politycznych utarczkach również Francuzi, którzy wraz z wysłaniem potężnych czołgów Leclerc, formalnie wracają do struktur militarnych NATO.

Wszystkie te kontyngenty, wraz z wojskami US Army ściąganymi z kraju, Iraku i Afganistanu, aż do Odry przemieszczają się nieniepokojone przez rosyjskie lotnictwo. Obie strony respektują bowiem nieformalne porozumienie, w myśl którego nie atakuje się celów na zachód od Odry i na wschód od Bugu. Polaków doprowadza to do furii, jednak z czasem przekonują się, że tylko w taki sposób ta szalona awantura nie rozleje się na cały świat, prowadząc w konsekwencji do jego całkowitej zagłady...

Mimo coraz większego zaangażowania NATO, Rosjan z powietrza nie udaje się wyeliminować. Bo choć rosyjscy piloci, niemający tak dużego nalotu jak ich zachodni przeciwnicy, w walce powietrznej ulegają znacznie częściej, szyki Sojuszowi bardzo często krzyżują znakomite zestawy przeciwlotnicze S-300.

Wojska więc drżą w straszliwym klinczu przez co najmniej kilka dni. Rosjanie kilkakrotnie próbują złamać front - nie dają rady, ale - niestety - płoną Włocławek, Płock, Toruń i inne miasta na Wiśle. Warszawska Praga jest w rękach Rosjan, trwa ostrzał lewego brzegu. Nasza stolica znów jest zrujnowana.

Jest pat.

Jest pat i wracamy do stołu rokowań. Nie ma innego wyjścia. Obecna sytuacja jest nie do przyjęcia dla żadnej ze stron.

Rosjanie wycofują się tam, gdzie byli. Białoruś i Ukraina pozostają w Federacji. NATO internuje wojska ukraińskie. Sytuacja wraca do stanu przedwojennego.

Połowa Polski spalona, dziesiątki tysięcy ofiar, infrastruktura w gruzach, gospodarka stoi. Rosja uznana jest za państwo bandyckie, nikt jednak nie odważa się wejść na jej terytorium: grozi to wybuchem konfliktu jądrowego. Następuje powrót do zimnej wojny. Już nie tak długiej jak poprzednia, ale mimo wszystko...

* * *

Powyższy artykuł to tylko zabawa. Przerażająca, ale zabawa. Taki konflikt nikomu się nie opłaca. Dlatego właśnie go nie będzie. Wszyscy mają zbyt dużo do stracenia.

Oby.

Ziemowit Szczerek, Marcin Ogdowski

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas