Jacht podejrzany o przecinanie światłowodów utknął w porcie. Norwegowie nie chcą go zatankować

W Europie i Stanach Zjednoczonych trwa właśnie prawdziwa obława na majątki rosyjskich oligarchów, głównie w postaci samolotów i jachtów, które w odróżnieniu od domów łatwo przetransportować z miejsca na miejsca, czego główni zainteresowani regularnie próbują.

W Europie i Stanach Zjednoczonych trwa właśnie prawdziwa obława na majątki rosyjskich oligarchów, głównie w postaci samolotów i jachtów, które w odróżnieniu od domów łatwo przetransportować z miejsca na miejsca, czego główni zainteresowani regularnie próbują.
Norwegowie w pomysłowy sposób uziemili jacht w porcie (zdj. poglądowe) /123RF/PICSEL

Ile jachtów udało się już zatrzymać? W samej tylko Europie aż 8, a mianowicie jednostki należące do Aliszera Usmanowa, Igora Sieczina, Siergieja Czemiezowa, Andrieja Melniczenki, Aleksieja Mordaszowa, Giennadija Timczenki, Aleksandra Michejewa i Wiktora Vekselberga, o łącznej wartości szacowanej na 1,5-2 mld USD. A nawet dziewięć, jeśli weźmiemy pod uwagę jeszcze Ragnara (należącego do Władimira Strzałkowskiego), który utknął w Norwegii, bo... nikt nie chciał sprzedać mu paliwa.

Jeśli nazwa Ragnar wydaje się wam dziwnie znajoma, to słusznie, bo mowa o jednostce należącej do byłego oficera KGB i prywatnie przyjaciela Władimira Putina, który pod koniec lutego został zatrzymany przez przez norweską straż przybrzeżną, policję i służbę celną - oficjalnie w związku z przybyciem spoza strefy Schengen, ale nieoficjalnie mówi się o podejrzeniach o przecinanie światłowodów na dnie Bałtyku.

Reklama

Ragnar to jacht wcześniej podejrzewany o przecinanie światłowodów w Bałtyku

Po szczegółowym przeszukaniu jednostka została zwolniona i mogłaby swobodnie odpłynąć, bo Władimir Strzałkowski nie jest obecnie na europejskiej liście osób objętych sankcjami, gdyby nie fakt, że Norwegowie w akcie solidarności z Ukrainą postanowili ją uziemić w porcie.

W jaki sposób? Bardzo pomysłowy, a mianowicie odmawiając załodze sprzedaży paliwa, bez którego jacht nigdzie nie wypłynie - jeden z lokalnych dostawców miał powiedzieć norweskiej telewizji publicznej, że jeśli załoga ma ochotę popłynąć do domu, to niech użyje wioseł.

Uważamy, że to ekstremalnie niesprawiedliwa dyskryminacja - komentuje kapitan statku,  Robert Lankester, dodając jeszcze, że załoga nie jest rosyjska, a właściciel jednostki nie został objęty sankcjami.

Nie da się jednak ukryć, że nikt nie przejmuje się jego opinią, bo to niezwykle ważny gest solidarności z Ukrainą, szczególnie że nawet jeśli teraz Władimir Strzałkowski nie znajduje się na liście rosyjskich oligarchów objętych sankcjami, to w przyszłości może to ulec zmianie i Ragnar będzie wtedy spokojnie czekał w porcie.

Niestety specjaliści coraz częściej wskazują na fakt, że zatrzymanie jachtów to dopiero połowa zadania i to ta łatwiejsza. Nikt nie jest bowiem w stanie powiedzieć, co stanie się z nimi później - wszystko dlatego, że fakt zajęcia jednostek nie oznacza wcale, że nagle stają się własnością państwa (działoby się tak tylko w sytuacji, gdyby udało się wykazać, że były częścią przestępstwa).

Jak sugeruje Independent, zajęcia jachtów z pewnością spotkają się z falą pozwów, spraw sądowych i apelacji, które ciągnąć się będą latami. To sytuacja, z jaką nie mieliśmy wcześniej do czynienia i z prawnego punktu widzenia nie byliśmy na nią przygotowani - nowe przepisy może i rozwiązałyby sprawę, ale tylko w kontekście przyszłych zatrzymań, a nie tych już dokonanych. Oznacza to, że żadna ze stron nie będzie mogła skorzystać ze statków, te będą tylko tracić na wartości, a dojdą też wysokie koszty ich utrzymania - dla kogo? Też nie wiadomo. To współczesny węzeł gordyjski jakich mało...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna Ukraina-Rosja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy