Rosja nasila ataki w Ukrainie. Dlaczego właśnie teraz?
Wielu ekspertów spodziewało się raczej "przyczajonej" zimy, tymczasem Kreml przeprowadza w ostatnich dniach jedne z najbardziej agresywnych ataków tej wojny. Dlaczego właśnie teraz i na co liczy?
Pod koniec sierpnia ukraińskie służby wywiadowcze zaczęły informować, że Moskwa powstrzymuje się od ataków rakietowych, aby zgromadzić większy arsenał broni dalekiego zasięgu. W tym czasie armia rosyjska dysponować miała co najmniej 585 rakietami (z wyłączeniem Kh-22) zdolnymi pokonywać dystans przekraczający 500 kilometrów, co pozwala na niszczenie celów w różnych regionach Ukrainy. Co więcej, mimo międzynarodowych sankcji ograniczających import technologii wykorzystywanej przez Rosję, Kreml zwiększył produkcję i gromadził coraz większe zapasy niebezpiecznych pocisków.
Kreml zmienił taktykę? Eskalacja ataków
Eksperci zaczęli się wtedy zastanawiać, czy to konieczność, czy może jakiś nowy plan Putina. Bo z jednej strony mogła to być próba racjonowania broni w obliczu niedoborów, a z drugiej zmiana taktyki wojennej, wynikająca z dostosowywania się do możliwości przeciwnika. Wygląda jednak na to, że właśnie poznaliśmy odpowiedź - we wtorek wieczorem prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział, że Rosja wystrzeliła przeciwko Ukrainie 500 rakiet i dronów w ciągu zaledwie pięciu dni. 29 grudnia Moskwa przeprowadziła zaś jeden z największych ataków powietrznych tej wojny, w wyniku którego w Kijowie zginęło 30 osób.
W tym samym czasie nie brakowało też ofiar śmiertelnych w innych częściach kraju, bo w atakach na Charków, Zaporoże czy Odessę zginęło blisko 60 osób. I chociaż Rosja prowadziła już podobne ataki, w ostatnich dniach obserwujemy ich eskalację - dlaczego właśnie teraz? BBC w swoim nowym raporcie zastanawia się, z jakiego powodu Putin zdecydował się na zmasowane ataki na przełomie roku i co to oznacza dla broniącej się Ukrainy.
Zmasowane ataki, różne pociski i różne cele
Jak możemy w nim przeczytać, różnica nie dotyczy jedynie skali uderzeń, ale i taktyki, bo np. atak z 2 stycznia trwał w Kijowie sześć godzin. Rosjanie wystrzelili w tym czasie w stronę stolicy falę dronów, a dopiero po niej nastąpiły ataki rakietowe, w których wykorzystano różne rodzaje broni w celu pokonania i przełamania obrony miasta. I pierwszy raz od wielu miesięcy faktycznie udało im się skutecznie zaatakować centrum miasta, co z pewnością jest bardzo niepokojące.
Zawsze próbują znaleźć lepszy sposób na złamanie naszych systemów obrony powietrznej i zwiększenie skuteczności ataku.
Brytyjscy dziennikarze wskazują, że użycie różnych rodzajów rakiet - hipersonicznych, manewrujących i balistycznych oraz wystrzeliwanie ich różnymi drogami powoduje dalsze problemy dla obrony powietrznej. Zwłaszcza, że Moskwa zmienia też cel ataków, raz uderza na cele rozsiane po całym terytorium Ukrainy, a innym razem skupia siłę ataku na jednym mieście.
Rosja zmienia też swoje podejście. 29 grudnia Kreml wycelował swoją broń w miasta w całym kraju, a 2 stycznia właśnie w Kijów i Charków, utrudniając Ukrainie obronę. Ba, ukraiński wywiad informuje też o hakowaniu przez rosyjskich hakerów kamer w Kijowie, które następnie są wykorzystywane w celu szpiegowania umocnień Kijowa i rozpoznania celów.
I chociaż nie jest jasne, jak długo Rosja będzie w stanie przeprowadzać ataki na tak dużą skalę, bo koszt wspomnianego wcześniej ataku z 29 grudnia jest szacowany przez Forbesa na ponad 1,2 mld USD, a jest tylko jednym z wielu. A dlaczego właśnie teraz? Niewykluczone, że chodzi o coraz większe trudności Ukrainy z otrzymaniem potrzebnego wsparcia z Zachodu, gdzie nie tylko zapotrzebowanie znacznie przekracza możliwości produkcyjne amunicji, ale i do głosu dochodzą opcje polityczne sprzeciwiające się takiej pomocy. Mówiąc krótko, to moment, kiedy Rosja ma do dyspozycji kumulowane miesiącami pociski, a zapasy ukraińskie szybko topnieją.
Podzieliliśmy nasze systemy ze względu na różne rodzaje zagrożeń. Dlatego bardzo ważne jest dla nas zdobycie tego wsparcia.