Rosja używa Facebooka do ataków na Ukrainę. Specjalna instrukcja

Jak donosi ukraińskie Ministerstwo Obrony, rosyjscy żołnierze masowo używają mediów społecznościowych do znajdowania celów dla swoich rakiet czy dronów kamikadze. Ma to pomóc Rosjanom uszkodzić ważne elementy ukraińskiej infrastruktury. Ukraińskie władze wydały przy tym specjalne ostrzeżenie społeczeństwu, czego nie postować w mediach.

  • Ukraińskie Ministerstwo Obrony rozpowszechniło post kanału Military Media Center, w którym ostrzega ludność ukraińską, że Rosjanie do koordynacji ataków używają mediów społecznościowych.
  • W poście wydano instrukcję do obywateli, czego nie publikować w mediach, aby nie ułatwiać pracy Rosjanom.
  • Ataki rakietowe Rosjan stanowią realny problem dla Ukraińców. Celują bowiem w kluczową infrastrukturę, która jest potrzebna do przetrwania zimy.
  • Obie strony wojny w Ukrainie używają mediów społecznościowych do namierzania celów już od samego początku konfliktu.

Reklama

Ukraina przestrzega obywateli, przed postowaniem wojny w social mediach

Masowe ataki rakietowe Rosjan to obecnie jedna z ich głównych broni w walce z Ukrainą. Według ukraińskich władz do tego terrorystycznego działania Rosja używa mediów społecznościowych. Mają im pozwalać na sprawne wynajdywanie ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, ułatwiając koordynację ataków rakietami oraz dronami kamikadze.

Tylko na podstawie publikowanych filmów, zdjęć czy nawet wpisów Rosjanie mogą łatwo ustalić gdzie wysłać rakiety, czy drony. Nawet niewielki fragment obrazu czy wspomnienie rozmieszczenia instalacji przeciwlotniczych może przynieść tragedię. Mimo że w samym poście mowa konkretnie o obronie przeciwlotniczej, to w domyśle jego treść Ukraińcy mają odnosić do innych kluczowych obiektów cywilnych i militarnych jak m.in. elektrownie, szpitale czy zakamuflowane instalacje wojskowe.

Obok ostrzeżenia w poście zawarto także polecenia, czego unikać używając mediów społecznościowych do dokumentacji wojny w Ukrainie. W opisie zaznaczono, aby nie publikować w czasie rzeczywistym:

  • zdjęć i filmów ze startów ukraińskich rakiet obrony powietrznej.
  • zdjęć i filmów pokazujących miejsce obrony przeciwlotniczej.
  • opinii na temat tego, gdzie może być umieszczona ukraińska broń i które obiekty mogą być ukryte.
  • informacji i opinii nt. liczby wystrzelonych ukraińskich rakiet na podstawie odgłosów czy widoku ich ostrzału.

Ukraińska władza nie zakazuje całkowicie dzielenia się materiałami z wojny w Ukrainie. Niemniej widocznie przypomina obywatelom, że w takich warunkach powinni pamiętać, że media społecznościowe potrafią być niezwykle istotnym narzędziem w koordynacji ataków. Szczególnie że istnieje sławny przypadek, który to potwierdza.

Czytaj także: 5G w Polsce. To będzie wyjątkowa aukcja

Rosyjski turysta ujawnia tajną instalację wojskową

Wojna w Ukrainie jest najbardziej dokumentowanym konfliktem w historii. Codziennie internet zalewa masa zdjęć i filmów z sytuacji na froncie. Prócz zapewniania nam informacji o walkach czy tragicznej sytuacji, mogą także służyć za dane wywiadowcze. Przez to zarówno Ukraińcy, jak i Rosjanie próbują odczytać geolokalizację ze znalezionych w sieci obrazów, jeżeli przedstawiają możliwe cele.

Idealnym przykładem tego była absurdalna sytuacja, gdy jeden z rosyjskich turystów pomógł unieszkodliwić instalację przeciwlotniczą S-400 na Krymie. Wystarczyło tylko, że... wstawił do Internetu zdjęcie, gdzie stoi obok niej. Od razu internauci rozpoznali dokładne miejsce S-400. Efekt? Rosjanie szybko wycofali obronę przeciwlotniczą, bojąc się jej zniszczenia.

Skala podobnych incydentów podczas lata na Krymie miała być tak duża, że gubernator Sewastopola wydał specjalne oświadczenie, aby turyści nie publikowali w mediach wakacyjnych fotografii sprzętu wojskowego na półwyspie.

Działanie turystów na Krymie można uznać za najgłośniejszy przypadek wykorzystania mediów społecznościowych do koordynacji ataków. Niemniej na pewno nie był jedyny, jeżeli ukraińskie Ministerstwo Obrony po prawie 10 miesiącach wojny powtarza apel, jaki pojawiał się tuż po rozpoczęciu konfliktu. Prawdopodobnie jednak ilość wrzucanych do sieci materiałów nt. wojny się nie zmieni, przynajmniej na najpopularniejszych profilach. Te bowiem już od dawna wiedzą, czego lepiej nie publikować, aby nie pomagać wrogowi. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy