"Samolot dnia zagłady" wygląda, jakby przetrwał apokalipsę

"Samolot dnia zagłady" stanowi ostatnią linię obrony Stanów Zjednoczonych, ponieważ z powietrza, w razie ataku jądrowego wroga, pozwala na odpalenie pocisków z głowicami atomowymi. Niestety, okazuje się, że jedna z maszyn wygląda, jakby przetrwała apokalipsę, a Pentagon nie ma pojęcia, dlaczego.

"Samolot dnia zagłady" stanowi ostatnią linię obrony Stanów Zjednoczonych, ponieważ z powietrza, w razie ataku jądrowego wroga, pozwala na odpalenie pocisków z głowicami atomowymi. Niestety, okazuje się, że jedna z maszyn wygląda, jakby przetrwała apokalipsę, a Pentagon nie ma pojęcia, dlaczego.
"Samolot dnia zagłady" wygląda, jakby przetrwał apokalipsę /123RF/PICSEL

Jeden z "samolotów dnia zagłady", czyli Boeing E-6B Mercury znajduje się w opłakanym stanie. Najgorszy jest w tym wszystkim fakt, że Siły Powietrzne USA nie mają pojęcia, co się stało. Maszyna wygląda tak, jakby przed chwilą przetrwała globalną wojnę atomową.

Jak informuje serwis WarZone, w jednym z Boeingów E-6B Mercury o numerze 164387 z kadłuba odpadła farba. Przez to samolot stał się łaciaty. — Badamy ten problem i szukamy odpowiedniego rozwiązania. Jednocześnie podkreślamy, że samolot pozostaje w pełni zdolny do wykonywania misji i nadal realizuje wszystkie przydzielone mu zadania — napisało w oświadczeniu dowództwo armii USA.

Reklama

"Samolot dnia zagłady" wygląda, jakby przetrwał apokalipsę

Chociaż Pentagon przyznał, że ten problem nie wpływa na zdolności maszyny i może ona wciąż realizować wyznaczone zadania, sprawa mocno niepokoi. Otóż "samoloty dnia zagłady" Boeing E-6B Mercury to nowe maszyny, które zaczęły pojawiać się w armii USA w połowie ubiegłego roku.

Waszyngton intensywnie przygotowuje się do realizacji wizji wojny jądrowej z Rosją lub Chinami już od ponad roku. W tym celu, amerykański koncern zbrojeniowy Northrop Grumman oficjalnie przekazał Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych pierwszy z dwunastu zmodyfikowanych E-6B "Mercury", czyli "samolotów dnia zagłady", które mają pozwolić najwyższym oficjelom rządu USA przetrwać wojnę jądrową i sprawować władzę nad krajem.

Zmodyfikowane Boeingi E-6B "Mercury" dla armii USA

Modyfikacja pierwszego Boeinga E-6B "Mercury" trwała rok, co jest bardzo krótkim czasem, jak na tego typu przedsięwzięcia. Armia tłumaczy, że istnieje potrzeba jak najszybszej modyfikacji wszystkich maszyn. "Samoloty dnia zagłady" zostały wyposażone w nowe osłony nuklearne i termiczne. Jedna maszyna jest warta setki milionów dolarów. Na jej pokładzie znajduje się sprzęt analogowy, a nie nowoczesną aparaturę cyfrową, co pozwala jej na działanie nawet po wystawieniu na działanie impulsu elektromagnetycznego pochodzącego z wybuchu jądrowego.

Jednak teraz okazuje się, że tak krótki czas modyfikacji niestety odbił się na jakości. Pentagon będzie musiał coś z tym fantem zrobić. Co ciekawe, wszystkie modyfikacje tych maszyn mają pochłonąć w sumie 111 milionów dolarów. Według oficjalnych informacji Pentagonu, modyfikacje pozwolą poprawić funkcję dowodzenia, kontroli i łączności samolotu, łączących dowództwo narodowe ze strategicznymi i niestrategicznymi siłami USA. W ten sposób armia będzie mogła szybciej i skuteczniej reagować na największe zagrożenia. Kolejne samoloty mają być modyfikowane przez góra sześć miesięcy.

Czym jest samolot Boeing E-6B "Mercury"?

E-6B "Mercury" jest specjalnie zmodyfikowaną wersją komercyjnego samolotu Boeing 707. Miał on zastąpić potężne EC-130Q Hercules. Wersja E-6B została wdrożona do lotnictwa w grudniu 1997 roku, natomiast w 2003 roku już cała flota samolotów była zmodernizowana o nowe technologie. Teraz pierwszy E-6B może pochwalić się najnowocześniejszymi technologiami, chroniącymi przed atakami jądrowymi, a w ciągu kolejnego roku mogą zostać udoskonalone pozostałe samoloty.

Przy okazji tematu amerykańskich "samolotów zagłady" nie można nie wspomnieć, że Boeing E-4 może pomieścić załogę liczącą 112 osób i może odbywać lot przez 12 godzin bez lądowania, a tankowanie w powietrzu oznacza, że może pozostawać w powietrzu przez wiele dni.

W specjalnym "garbie" na szczycie samolotu (tzw. radome) znajduje się ponad 65 anten, dzięki którym E-4B może komunikować się ze statkami, okrętami podwodnymi, samolotami i bazami na całym świecie. Większość szczegółów wyposażenia E-4B jest owiane tajemnicą.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy