Ukraińscy żołnierze: Walka z grupą Wagnera przypomina "filmy o zombie"
Eksperci nie bez przyczyny powtarzają, że gdyby nie udział grupy Wagnera, to rosyjska armia nie miałaby szans w starciach z siłami ukraińskimi w okolicach Bachmutu, a ukraińskie służby wciąż widzą w tej organizacji paramilitarnej większe zagrożenie niż ze strony regularnej armii.
Jak wynika z aktualnych informacji, grupa Wagnera rozmieściła w Ukrainie ok. 10 tys. najemników oraz 40 tys. więźniów, którzy są zdecydowanie lepiej wyposażeni i stosują skuteczniejsze taktyki niż regularna armia rosyjska. W ostatnim czasie nie brakowało także informacji sugerujących, że walka jest dla nich jedyną szansą na przeżycie, bo są traktowani jak "żołnierze jednorazowego użytku", których stratą nikt się nie przejmuje. Jak wynika z raportu pozyskanego przez CNN, zostawiają rannych na polu bitwy, mają zakaz udzielania im pomocy, a jakakolwiek próba porzucenia pozycji oznacza dla nich śmierć.
Wagnerowcy są jak zombie. Ich fale się nie kończą
Nic więc dziwnego, że tak zaciekle walczą o swoje życie, ale nawet w tym kontekście opowieści dwóch ukraińskich żołnierzy walczących z najemnikami grupy Wagnera w Bachmucie są po prostu szokujące. W wypowiedzi dla CNN przytaczają oni jedno ze starć, w którym przez wiele godzin byli atakowani przez "niekończącą się powódź wagnerowców". Najpierw fale niewyszkolonych więźniów, których celem było stopniowe zdobywanie i okopywanie pozycji, a następnie - po ich śmierci - bardziej doświadczonych najemników, których życie i umiejętności są cenniejsze.
Walczyliśmy jakieś 10 godzin z rzędu. I to nie były zwykłe fale najemników, to było nieprzerwane. To było tak, jakby nigdy nie przestali przychodzić (...) Po naszej stronie było około 20 żołnierzy. I powiedzmy 200 z ich strony
Opowiada jeden z ukraińskich żołnierzy, dodając przy okazji, że musieli ciągle zmieniać swoje karabiny AK-47, bo robiły się tak gorące od ciągłego strzelania, a cała sytuacja była przerażająca i surrealistyczna. Jego zdaniem walki z grupą Wagnera przypominają przez to sceny z filmów o zombie - strzelasz do przeciwnika, ale on nie pada, tylko uparcie idzie do przodu, a kiedy w końcu się wykrwawia, jego miejsce zajmują kolejni.
Ci nie przejmują się zaś losem poległych, dosłownie depcząc i wspinając się po ciałach poległych przyjaciół, żeby tylko osiągnąć cel, więc Ukraińcy są przekonani, że otrzymują "wsparcie" ze strony narkotyków przed atakiem. Atakiem, który nie kończy się, dopóki obrońcom nie skończą się naboje i granaty albo dowódcy wagnerowców nie zdecydują się wycofać.
To właśnie ta druga opcja uratowała życie rozmówców CNN, którzy wyjaśniają, że zostali otoczeni i wyczerpali wszystkie zapasy na chwilę przed odwrotem Rosjan i gdyby nie to, dziennikarze redakcji nie mieliby z kim rozmawiać. Zaznaczają jednak, że przynajmniej walczą z własnej woli, broniąc swojej ojczyzny, demokracji i wolności, a nie z obawy przed jednym człowiekiem.
To jest wojna o wolność. To nawet nie jest wojna między Ukrainą a Rosją. To wojna między reżimem a demokracją