Byłem w Morskim Centrum Nauki w Szczecinie. Diament, choć ze skazami

W sobotę 27 maja Szczecin rozpoczął nowy rozdział w regionalnej popularyzacji nauki. Po uroczystym otwarciu Morskiego Centrum Nauki w Szczecinie, wszyscy, niezależnie od wieku mogą spotkać się z nauką. Jako pasjonat nauki i jej popularyzacji postanowiłem wybrać się do stolicy Pomorza Zachodniego i sprawdzić, co ciekawego można zobaczyć w interaktywnym centrum. Choć wizytę uważam za udaną, to jednak oceny celującej wystawić na razie nie mogę.

Morskie Centrum Nauki w Szczecinie (MCN) z pewnością jest instytucja, która była potrzebna. Szybki rozwój nauki sprawia, że jej popularyzacja powinna być na najwyższym poziomie. O budowie szczecińskiej instytucji pisałem w styczniu b.r., kiedy to ukończone zostało planetarium. Od tamtej pory wyczekiwałem jego otwarcia, aż w końcu nadszedł ten moment. A fakt, że Dzień Dziecka już niedługo, to szybka decyzja. Bierzemy dzieci i jedziemy do Szczecina.

Reklama

Choć nie miałem możliwości wybrać się na samo otwarcie, to udało mi się udać tam następnego dnia. W niniejszym tekście nie poruszę tematu planetarium, które znajduje się w gigantycznej kuli w budynku, którego jeszcze nie odwiedziłem.

Popularyzacja nauki z morzem w tle

Na początku muszę przyznać, że budowa instytucji popularyzującej naukę, która nawiązuje do regionu to niewątpliwy atut Morskiego Centrum Nauki im. prof. Jerzego Stelmacha. Tę wodę rzeczywiście tam widać.

Centrum obejmuje trzy piętra, na których znajduję się ponad 200 eksponatów podzielonych na pięć wystaw tematycznych: Cała naprzód!, Chlap!, Życie na morzu, Morski żywioł i Którędy do Afryki?

Parter poświęcony jest specjalizacji regionu, czyli wodzie, łodziom i statkom. Są to wystawy "Cała naprzód" oraz "Chlap!" Można tam spróbować swoich sił w żeglarstwie (serio, wsiadasz do małej żaglówki i operujesz żaglem i sterem, aby płynąć), zobaczyć mechanizm koła sterowego, poznać typy jednostek pływających czy ochrzcić statek nadając mu imię i uderzając nietłukącą się butelką w burtę.

To, co zwróciło moją uwagę to możliwość wypróbowania, jak wirują w wodzie czyste śruby oraz obrośnięte pąklami, a także pokazanie, że silniki moc silnika to nie wszystko, liczy się również moment obrotowy.

Młodsi miłośnicy nauki mogą zwodować zabawkowy statek oraz ― dosłownie ― pobawić się wodą na wystawie "Chlap!" łącząc rury, którymi płynie woda stworzyć własny wir wodny czy zobaczyć, jak działają śluzy oraz armatki wodne.

Na drugim piętrze poznamy życie na statku przy dźwiękach znanych polskich szant na wystawie "Życie na morzu". Zobaczymy tu zawody związane z morzem, role i zadania na statku, czy tradycje ludzi morza. Dzieci mogą poćwiczyć swoje umiejętności sprzątania, szorując szczotkami pokład, zobaczyć, jak leży się w koi podczas sztormu oraz wcielić się w rolę kucharza okrętowego, który musi ugotować zupę w rozbujanej kambuzie, czyli kuchni na statku. Odwiedzający mogą także odpocząć chwilę w kajucie kapitana.

Przed ostatni dział tematyczny to "Morski żywioł". Zobaczymy tam, jak zapobiega się wypadkom na morzu, w jaki sposób wzywa się pomoc, a także jak wyglądają badania podwodne. Z pewnością wszyscy przynajmniej raz słyszeli o skali Beauforta, którą określa się siłę wiatru na morzu. Ale jak silny jest wiatr w praktyce? W Morskim Centrum Nauki można poczuć to na własnej skórze. Interaktywna instalacja pozwala ustawić się przed dmuchawą, która symuluje wiatr wiejący z różną siłą. Ciekawe jest to, że siłę wiatru za pomocą pokrętła sami możemy dostosować. Przy dużych prędkościach, tak jak w rzeczywistości, porywane są kropelki wody, więc spędzając tu dłuższą chwilę, można wyjść mocno przemoczonym. Przy tej okazji zaznaczę, że w pobliżu wodnych atrakcji umieszczone są suszarki.

Na wystawie można również wejść do łodzi podwodnej, wystrzelić wirtualną racę w trzech kolorach, czy spróbować znaleźć wyjście na pokład w całkowitej ciemności. Młodsi mogą poszaleć w "tonącym statku", czyli przechylonym modelu ze zjeżdżalnią. Ci bardziej wrażliwi mogą rzeczywiście odczuć tam chorobę morską.

Ostatnia wystawa "Którędy do Afryki" pozwala przypomnieć sobie wiedzę o odkryciach geograficznych,  zobaczyć różne rodzaje map i odwzorowań kartograficznych, czy rzeczywiście realnie odwzorowują powierzchnię Ziemi. To także wystawa z elementami edukacji ekologicznej, pokazuje jakie śmieci znajdziemy w morzu, jak ropa naftowa i różne oleje (w tym techniczne) pływają na powierzchni wody.

Oczywiście atrakcji jest mnóstwo, ciężko je wszystkie wymienić i każdej poświęcić nawet kilka słów. Na terenie instytucji znajdują się także prawdziwe łodzie, a nawet jacht w przekroju.

Co wymaga poprawy w Morskim Centrum Nauki?

Choć rzeczywiście wiele eksponatów pozwala na naukę przez zabawę, to osobiście mam kilka uwag co to funkcjonowania tej instytucji.

Po pierwsze, zbyt wiele eksponatów nie działało. Rozumiem, że to młoda instytucja, że będą wprowadzane poprawki, aby lepiej funkcjonowała. Ale ciężko mi zrozumieć, jak można pozwolić, aby już drugiego dnia tyle ekspozycji było uszkodzonych. Już na samym początku, przy jednym z pierwszych eksperymentów zaczęliśmy się zastanawiać, jak to działa. Miły pan z obsługi poinformował nas, że niestety zamieszczony w wodzie balon pękł i chciał opowiedzieć, co by było gdyby. Dorosły może i przystanie chwile posłuchać, dziecko niekoniecznie.

Wiele wystaw dźwiękowych było wyłączonych lub nie działało poprawnie. Po przyciśnięciu przycisku z głośnika nie dobiegał żaden głos lub mimo wciskania różnych przycisków, wydobywający się dźwięk się nie zmieniał.

W stole do pinballa kulki się zacięły, alfabet Morse’a nie działał (wyglądało tak, jakby ktoś zabrał klawiaturę do wpisywania tekstu), niektóre ekrany nie reagowały na dotyk. Gra w gaszenie pożaru na statku, która polegała na strzelaniu wodą z obudowanych myjek ciśnieniowych, wzbudzała w dzieciach duże zainteresowanie. Też niestety nie działała, a lance można było zdjąć i sobie nimi pomachać. Można było także pościgać się ze statkiem, na krótkim odcinku, wzdłuż którego biegł ekran. Cóż, nic nie było widać.

Po drugie, brak obsługi. Poza wspomnianym wcześniej panem, który próbował opisać niedziałający eksponat i osób, które pilnowały wybranych atrakcji (np. bujającej się kombuzy) przeznaczonych na określoną ilość zwiedzających, było zdecydowanie za mało obsługi.

Wielokrotnie byłem w Karkonoskich Tajemnicach w Karpaczu - interaktywnym centrum poświęconym legendom o Duchu Gór. Na nieporównywalnie mniejszej powierzchni spotkałem więcej osób, które pilnowały, pomagały zwiedzającym, tłumaczyły jak coś działa. Tu tego brakowało. Wiele osób podchodziło do eksponatów, czasem zastanawiało się, jak to działa, a jeśli nie zrozumieli, to zostawiali i szli dalej "pooglądać sobie". Od centrum, które ma popularyzować naukę, oczekiwałbym jednak nieco więcej, oczekiwałbym obecności popularyzatora, który posiada wiedzę na temat danej wystawy i może podpowiedzieć, opowiedzieć.

No właśnie opowiedzieć. Podpowiedzi, jak obsługiwać niektóre urządzenia to jedno, ale brakuje osób, które będą się dzieliły wiedzą. Owszem, są niewielkie tabliczki, owszem są rodzice, którzy mogą je przeczytać. Ale już widzę w wyobraźni tłumy dzieci, czekające, aż rodzic przeczyta im z tabliczki pasjonujące kilka zdań opisu. No nie, to tak nie działa. To dla dorosłych zwiedzających. Wystarczyłoby postawić tam jedną osobę, która ciekawie opisywałaby, co się tam znajduje i dużo osób chętnie by posłuchało.

Żeby nie przedłużać, podam ostatni przykład. Kilka lat temu pozytywnym echem w edukacji geograficznej odbił się tzw. sandbox. To prostokątna tacka wypełniona piaskiem kinetycznym z rzutnikiem na górze, która ma pokazywać ukształtowanie terenu i kolory jak na mapach. Najniższe obszary podświetlane są na niebiesko, jak wody, nieco wyższe na zielono, a górki z piasku na czerwono lub brązowo, jak szczyty. Możemy zabrać piasek z jednego miejsca i ułożyć w inne, zmieniając tym samym kształt modelu i kolory. Świetna zabawa, która pozwala na naukę trudnego dla niektórych dzieci zagadnienia, jakim jest mapa. No i co? I w sumie to nic. Dzieci świetnie się bawiły "kolorowym piaskiem". Nie słyszałem, aby ktoś bliżej opowiedział, o co tak naprawdę w tym chodzi.

Czepiam się? Być może, jednak jako pasjonat popularyzacji nauki i przyrodnik z wykształcenia, po Centrum Nauki, które ma szanse przyciągnąć nie tylko polskich, ale i zagranicznych turystów, kosztowało ponad 100 milionów złotych, spodziewałbym się nieco więcej. 

Idealne miejsce dla rodzin? Tak, ale...

Będąc w Morskim Centrum Nauki w Szczecinie, widziałem niemal cały przekrój wiekowy zwiedzających. Od małych dzieci (z którymi zresztą sam byłem), po starsze osoby. To ogromna atrakcja. Wiele osób przychodzi z dziećmi. Nie licząc planetarium 3-4 godziny w tym miejscu to żaden wyczyn. Załóżmy, że przychodzimy między godziną 10 a 12. Kończymy zabawę między 13 a 16. I co dalej? Zakładam, że wiele osób chętnie poszłoby na obiad.

Na miejscu jest jakaś niewielka kawiarnia z lodami. Brakuje miejsca, gdzie można byłoby coś zjeść całą rodziną. Pozostaje więc poszukać czegoś w pobliżu. Na szczęście MCN leży miejscu, które jest chętnie odwiedzane przez turystów i mieszkańców, w związku z czym jest kilka restauracji, a i do centrum jest stosunkowo niedaleko. Ale zakładając, że to może być magnes, który przyciągnie osoby jadące nad morze lub wracające z wakacji, nieznające Szczecina, to może być uciążliwe.

Ostateczny werdykt. Warto pojechać?

Pomimo minusów, które wytknąłem powyżej, jestem zdania, że tak. Jeśli tylko mieszkasz w Szczecinie lub okolicy, wybierasz się na wakacje na zachodnie wybrzeże, to warto tu zajechać. Myślę, że problemy z interaktywnymi eksponatami to problemy wieku dziecięcego, coś, co dyrekcja szybko naprawi i wzmocni tak, aby małe ciekawskie rączki zbyt szybko tego nie rozłożyły na części i będzie tylko wspomnieniem, lekcją z pierwszych dni funkcjonowania placówki.

Dzieci spędzą wiele godzin na kształcącej zabawie, a i dla dorosłych będzie to przyjemnie spędzony czas.

Jak kupić bilety i gdzie zaparkować?

Choć bilety są do nabycia w kasach, to zdecydowanie szybszym sposobem jest ich zakup online, zwłaszcza do planetarium, gdzie jest ograniczona liczba miejsc. Również na wystawy kupujemy bilety na konkretną godzinę, choć miejsc jest zdecydowanie więcej. Trzeba tylko pamiętać, że niezależnie od wieku w pierwszym kroku wybieramy ilość biletów. Dopiero w kolejnym kroku zaznaczamy, które z nich są normalne, a które ulgowe. Najmłodsi do 3 lat wchodzą za darmo. Bilet normalny kosztuje 30 zł, ulgowy 25 zł.

Ja kupiłem bilety na godzinę 11 i parking był niemal pusty. Wyjeżdżając, pomimo wielu samochodów widziałem jeszcze wiele wolnych miejsc. Mimo to warto przyjechać nieco wcześniej, aby nie stresować się brakiem miejsca parkingowego. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Szczecin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy