Szkodliwy czarny proszek
Głównym sprawcą zmian klimatycznych, jak wiadomo, jest dwutlenek węgla. Ale na drugie miejsce, dzięki nowym badaniom, awansowała ostatnio sadza.
Temperatura spada
Według wyliczeń Jacobsona drastyczne ograniczenie ilości sadzy w ziemskiej atmosferze sprawiłoby, że średnie roczne temperatury na Ziemi spadłyby o 1 °C w ciągu zaledwie 15 lat. Tempo wydaje się niesamowite. A w przypadku obszarów położonych za kołem podbiegunowym północnym efekt byłby jeszcze silniejszy. Zdaniem naukowca temperatury w Arktyce obniżyłyby się aż o 1,7 °C. "Wystarczy, aby na pewien czas oddalić groźbę uruchomienia kaskadowych zmian w środowisku polarnym. Na dłuższą metę pomóc może oczywiście tylko redukcja gazów cieplarnianych" - mówi Jacobson.
Czarno na białym
O sadzy jako czynniku ocieplającym ziemski klimat do niedawna niewiele mówiono. W kolejnych raportach setki stron poświęcano dwutlenkowi węgla, lecz sadzę traktowano marginalnie. Przełomowe znaczenie miały badania, które na początku ostatniego dziesięciolecia rozpoczęli naukowcy z nowojorskiego Goddard Institute for Space Studies (GISS) - ośrodka finansowanego przez agencję kosmiczną NASA, a działającego w ramach Columbia University w Nowym Jorku. Placówką od ponad 30 lat kieruje James Hansen. On też był inicjatorem badań, które przyniosły wiele zaskakujących wyników.
Nikt o tym wcześniej nie pomyślał
Zwracali też uwagę na pozytywne sprzężenie zwrotne: w wyniku pochłaniania ciepła słonecznego śnieg szybciej topnieje, a jego kryształki zlepiają się ze sobą. Wtedy absorbuje jeszcze większą ilość promieniowania słonecznego. Ponadto wytapiają się z niego kawałki skał i gruzu skalnego, które również pochłaniają promieniowanie. "I tak śladowe ilości sadzy mogą uruchomić proces, który kończy się zniknięciem płata śniegu lub bryły lodu" - tłumaczyli badacze. Opisane przez nich zjawisko jest oczywiście od dawna znane i obserwowane. Wcześniej jednak nikt nie miał pojęcia, że jego konsekwencje dla Ziemi mogą być aż tak poważne.
Wrażliwy śnieg
Badacze z GISS zdawali sobie sprawę, że ich wiedza o wędrówkach sadzy po świecie jest niepełna, lecz uznali, że z wnioskami nie należy czekać, aż dowiedzą się wszystkiego, ponieważ taki moment nigdy nie nastąpi. Z pierwszych ustaleń wynikało, że półkula północna jest dużo silniej zanieczyszczona niż południowa. Na Antarktydzie śnieg jest tak samo biały jak dawniej, natomiast w Arktyce zawiera już znaczną domieszkę czarnych drobin. Najwięcej jednak jest ich w śniegu alpejskim, a szybko zwiększa się ich poziom w Himalajach i Tybecie, dokąd dociera sadza znad Chin i Indii.
Natychmiastowa poprawa
Badacze z GISS oszacowali, że śnieg na półkuli północnej odbija dziś o 3proc. mniej promieniowania słonecznego niż sto lat temu. Dla Antarktydy, gdzie pokrywa śniegowa jest wciąż nieskażona zanieczyszczeniami, albedo wynosi zero. Ale to wyjątek. Wykonane przez grupę Hansena obliczenia obejmujące okres od 1880 do 2000 roku pokazały, że za wzrost temperatur na globie odpowiada aż w jednej czwartej sadza. "Sadza jest pierwszoplanowym uczestnikiem gry, w której stawką jest równowaga klimatyczna planety" - konkludowali badacze.
W przekonaniu tym Hansen utwierdził się rok temu po powrocie z Tybetu, gdzie wspólnie z badaczami z uniwersytetu w Pekinie przez wiele miesięcy nawiercał lodowce, aby zobaczyć, jak bardzo zostały one zanieczyszczone sadzą w ciągu ostatnich 20 lat. Wrócił zdumiony olbrzymią ilością brudu kumulującego się w miejscach odległych o tysiące kilometrów od ośrodków przemysłowych i gęsto zaludnionych regionów wschodnich Chin. "Wciąż nie traktujemy sadzy poważnie. Tymczasem pozbycie się jej nadmiaru byłoby znacznie łatwiejsze niż pozbycie się nadwyżki dwutlenku węgla. I gwarantowałoby natychmiastową poprawę. Dysponujemy odpowiednimi technologiami, dzięki którym możemy poradzić sobie z problemem w ciągu kilkunastu lat" - mówił.
Gorzej już było?
W drugiej połowie XIX wieku sadzy i innych zanieczyszczeń było nad Arktyką tak dużo, że w niektórych miejscach brudy tworzyły mgiełkę podobną do smogu. Dwa lata temu Tim Garrett i Lisa Verzella z University of Utah przejrzeli literaturę naukową i podróżniczą z tego okresu. Znaleźli doniesienia o arktycznym smogu w publikacjach sprzed 140 lat. Pierwszy naukowy opis zjawiska przedstawił w 1883 roku w "Science" szwedzki geolog Adolf Erik Nordenskiold, który w tym czasie prowadził badania na Grenlandii. Obserwował on "drobny pył mający barwę szarą w stanie suchym, a czarną lub ciemnobrązową w stanie wilgotnym, który osiadał na powierzchni lodu, tworząc warstewkę grubości od 0,1 do 1 mm".
Wyniki kwerendy badacze zamieścili w "Bulletin of the American Meteorological Society". Tam też przedstawili konkluzje. Garrett i Varzella, podobnie jak rok wcześniej McConnell i Edwards, doszli do wniosku, że sto lat temu na Arktykę spadały znacznie większe ilości sadzy niż teraz. Ci drudzy badacze opublikowali wkrótce kolejną pracę, w której zajęli się innymi toksycznymi produktami ubocznymi spalania węgla kamiennego łatwo przemieszczającymi się w atmosferze - kadmem, talem i ołowiem. I znów potwierdziło się, że gorzej już było.
Uboczny produkt
Spośród tych drobin główne znacznie mają związki siarki i sadza. Pierwsze odbijają promieniowanie słoneczne, ochładzając glob. Są ubocznym produktem spalania węgla i ropy. Dzięki nowoczesnym filtrom ich emisja spadła o połowę w Europie i USA, w porównaniu z latami 70. XX wieku. Ale, jak zauważyli badacze, z ziemskiej atmosfery nie ubyło sadzy - centrum jej emisji przeniosło się tylko z naszej części Ziemi do Azji Wschodniej. Shindell i Faluvegi doszli do wniosku, że:
- w latach 1976-2007 temperatury w Arktyce wzrosły o 1,5 °C, czyli ponad dwa razy bardziej niż na całym globie,
- od 1890 roku do dziś Arktyka ogrzała się o 1,9 °C (dla porównania średnie roczne temperatury na naszej planecie podniosły się o 0,78 °C),
- aerozole podgrzały Arktykę o 1 °C od 1890 roku, przy czym dwie trzecie tego wzrostu przypada na ostatnie dziesięciolecia.
Po raz kolejny badacze nawoływali, aby nie lekceważyć sadzy. "Dwutlenek węgla tak zdominował naszą wyobraźnię, że sadzę wciąż traktuje się jak mało znaczącego gracza. To błąd, bo jest ona równie ważna jak gazy cieplarniane. Fakt ten ma kluczowe znaczenie dla wyboru metod hamowania globalnego ocieplenia" - podkreśla Shindell.
Będzie lepiej?
Jacobson zwraca uwagę, że wpływ sadzy na klimat zależy także od tego, w jaki sposób powstało zanieczyszczenie. Jej drobinki różnią się budową i potencjałem cieplarnianym. Silniejszy mają te, które powstały podczas spalania paliw kopalnych. Mniej szkodliwa dla środowiska jest sadza pochodząca ze spalania biomasy. Ale ta druga - jak podkreśla Jacobson - stanowi z kolei większe zagrożenie dla zdrowia. Poza tym jej emisja w krajach azjatyckich szybko rośnie.
Niedawno szwedzki badacz Örjan Gustafsson zbadał chmury sadzy i innych zanieczyszczeń, która każdej zimy zawisa nad południową Azją oraz tropikalnymi wodami Oceanu Indyjskiego. Chciał ustalić, co przede wszystkim jest źródłem tego gigantycznego smogu - samochody i elektrownie opalane węglem brunatnym i kamiennym czy też drewno i odchody zwierząt wykorzystywane do gotowania posiłków i ogrzewania domów. Okazało się, że w dwóch trzecich składa się on z produktów ubocznych spalania biomasy.
"Aby oczyścić niebo nad Azją Południową, nie wystarczy ograniczyć emisji zanieczyszczeń przez transport i przemysł. Dopóki drewno, a także krowie odchody, będą głównym źródłem ciepła w milionach domów, smog będzie powracał" - podsumował Gustafsson.
Równie poważny problem
Wielu mieszkańców indyjskich wiosek nigdy nie słyszało o globalnym ociepleniu, ale wiedzą doskonale, że gęsty dym zatruwa im płuca. "Kilka lat temu oszacowano, że około pół miliona kobiet i dzieci w Azji umiera co roku z powodu wdychania sadzy unoszącej się z palenisk" - mówi Ramanathan. Mimo to zmiana nawyków nie przychodzi wcale łatwo, także z tego powodu, że wiele tradycyjnych dań hinduskich przygotowywanych jest właśnie w piecach opalanych drewnem. Bez nich potrawa już tak nie smakuje.
Hansen i jego współpracownicy ustalili, że część sadzy azjatyckiej wędruje w wyższych warstwach atmosfery ku biegunowi północnemu. Jednak nie znaczy to, że klucz do rozwiązania problemu leży tylko w Chinach i Indiach. "Owszem emitują one coraz więcej sadzy, ale Europa i Ameryka Północna nadal mają w tym procederze olbrzymi udział" - podkreśla szef GISS. Także Jacobson przypomina, że w USA i niektórych krajach europejskich emisje sadzy w przeliczeniu na jednego mieszkańca są na poziomie porównywalnym z Chinami. "Trzeba montować filtry w pojazdach z silnikami Diesla, rozwijać transport kolejowy, a w krajach azjatyckich - dodatkowo rozbudować sieć gazową w miastach oraz elektryfikować wsie. W ten sposób można ograniczyć rozproszone spalanie węgla i drewna - dwóch głównych i zarazem najmniej ekologicznych surowców energetycznych. Najważniejsze, byśmy zaczęli traktować sadzę równie poważnie jak dwutlenek węgla. Także dlatego, że co roku jest przyczyną przedwczesnej śmierci półtora miliona ludzi" - mówi Jacobson.
Andrzej Hołdys, dziennikarz popularyzujący nauki o Ziemi, współpracownik "WiŻ"