Nietypowa akcja ratunkowa w samolocie. Pomogły... rękawiczki z gorącą wodą

Sześć jaj flamingów z zoo w Atlancie zostało wybranych do przetransportowania samolotem do zoo Woodland Park w Seattle. W trakcie lotu coś jednak poszło nie tak i jaja trzeba było ratować. Sytuacją zainteresowali się pasażerowie oraz stewardessa, a kluczowym elementem całej akcji okazały się gumowe rękawiczki z gorącą wodą.

Sześć jaj flamingów z zoo w Atlancie zostało wybranych do przetransportowania samolotem do zoo Woodland Park w Seattle. W trakcie lotu coś jednak poszło nie tak i jaja trzeba było ratować. Sytuacją zainteresowali się pasażerowie oraz stewardessa, a kluczowym elementem całej akcji okazały się gumowe rękawiczki z gorącą wodą.
Personel samolotu doskonale zna procedury w przypadku rozmaitych zagrożeń. Czasem musi też improwizować. /123RF/PICSEL

 Zoo w Seattle podzieliło się nietypową historią o podróży jaj flamingów do innego ogrodu zoologicznego i niemiłym wypadku, jaki im się przydarzył po drodze. Inkubator, w którym podróżowały niewyklute jeszcze maluchy, przestał działać.

Akcja ratunkowa na pokładzie samolotu

Cały plan lotu był opracowany i wydawał się bezproblemowy - opiekun zwierząt w Woodland Park miał przewieźć sześć jaj z Atlanty do Seattle. Czas przelotu? Mniej więcej sześć godzin. Aby więc niewyklute jeszcze flamingi dotarły do celu bez szwanku, użyto przenośnego inkubatora do utrzymywania temperatury jaj.

Wszystko poszłoby gładko gdyby nie fakt, że nagle podczas lotu inkubator przestał działać. Natychmiastowa reakcja opiekuna, pomoc pasażera i akcja ratunkowa stewardessy linii Alaska Airlines, Amber May sprawiły, że maluchy udało się uratować. 

Reklama

Dziwna prośba nie wybiła stewardessy z rytmu. Personel pokładowy doskonale zna procedury w przypadku rozmaitych niebezpiecznych sytuacji oraz potrafi improwizować, gdy zachodzi taka potrzeba - kobieta zadziałała więc błyskawicznie. May poszła do kuchni samolotu, znalazła gumowe rękawiczki i zaczęła je napełniać ciepłą wodą.

Pomoc w przestworzach

May przekazała przygotowane w ten sposób ogrzewanie pracownikowi zoo i co jakiś czas wymieniała "ciepły okład". Natomiast pasażerowie samolotu zaczęli oferować dodatkową pomoc - przekazywali swoje płaszcze i szaliki w celu zapewnienia jajom flamingów dodatkowej izolacji. Stworzenia udało się uratować - flamingi dostarczono bezpiecznie do drugiego zoo, gdzie się wykluły.

- Jaja flamingów nie przetrwałyby w niedziałającym przenośnym inkubatorze przez tyle godzin - powiedziała w komunikacie prasowym Joanna Klass, kierownik ds. opieki nad zwierzętami w zoo Woodland Park. - Jesteśmy bardzo wdzięczni za kreatywne myślenie, które doprowadziło do bezpiecznego transportu naszych cennych jaj.

Szybka reakcja uratowała flamingi

Zoo doceniło pomoc May - jakiś czas po wykluciu sześciu zdrowych flamingów stewardessa otrzymała telefon od pracowników placówki z zaproszeniem na spotkanie. Miała odwiedzić uratowane flamingi i wybrać imię dla jednego z nich.

May nazwała jednego ptaka "Sunny" na cześć swojej wnuczki, która właśnie przyszła na świat. Pozostałe flamingi otrzymały imiona Bernardo, Magdalena, Amaya, Rosales i Gonzo.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: samolot | przyroda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy