To był napad stulecia w Polsce. Do dziś nie wiadomo, gdzie są skradzione miliony
Czy to jest napad? Tego nigdy nie wiadomo na bank. Tak mogli pocieszać się pracownicy wrocławskiego Centrum Obsługi Gotówkowej, którzy 15 marca 2010 padli ofiarą przestępców, jednak dowiedzieli się o tym dopiero po kilkunastu minutach od ich odjazdu. Łup był na tyle ogromny, że całą akcję szybko okrzyknięto "napadem stulecia". W kolejnym artykule naszego cyklu przedstawiamy skok na sortownię pieniędzy we Wrocławiu.
Spis treści:
"To wyszło dopiero po godzinie...". Jak wyglądał wrocławski "napad stulecia"?
Było zwykły środowy poranek i nikogo we wrocławskiej sortowni pieniędzy przy ul. Krakowskiej, nie zdziwił widok podjeżdżającego pod bramę zakładu samochodu oklejonego logo jednej z agencji ochroniarskich. Strażnik wpuścił konwój na teren zakładu, a dwaj siedzący w samochodzie konwojenci wylegitymowali się i poprosili o wydanie przygotowanej dla banku gotówki.
Nikt z pracowników nie zauważył niczego podejrzanego i po rutynowym wypełnieniu dokumentacji ochroniarze odjechali z Centrum Obsługi Gotówkowej kilka minut po ósmej. Zabrali ze sobą dwie walizki wypełnionymi banknotami — w sumie 4 miliony złotych i 300 tysięcy euro. Podejrzenia pojawiły się dopiero po godzinie, kiedy pod tą samą bramą pojawiła się identyczna furgonetka. Powaga sytuacji dotarła do wszystkich z całą siłą, kiedy konwojenci potwierdzili, że przyjechali po pieniądze, które ktoś odebrał kilkadziesiąt minut wcześniej.
Sprawdź też: Największe kradzieże w historii
Natychmiast powiadomiono służby, jednak pomimo tego, że rabunku dokonano w biały dzień z jednego z najlepiej strzeżonych budynków we Wrocławiu, na efekty pracy śledczych trzeba było czekać ponad dwa lata.
Pierwsze zatrzymania i pierwsze odpowiedzi
W grudniu 2012 w związku z napadem na sortownię w przeciągu kilku dni zatrzymano dwóch podejrzanych, Pawła O. i Krzysztofa B. Od samego początku biegli podejrzewali, że za skokiem musiały stać osoby, które dobrze znały wewnętrzne procedury konwojowe. Zeznający przed sądem pracownik, który wydał przestępcom gotówkę, powiedział, że nie zauważył niczego podejrzanego. Krzysztof B., który jako jedyny wysiadał z samochodu miał przy sobie potrzebne dokumenty i pieczątkę firmy ochroniarskiej. Do mediów szybko przedostała się też informacja, że Krzysztof B. to były policjant.
Drugi z podejrzanych, Paweł O. nie był wcale kierowcą furgonetki. Jak ustalono w toku śledztwa, był pośrednikiem, który namówił Krzysztofa B. do udziału w napadzie na prośbę swoich mocodawców. Zaoferował mu za to 100 tysięcy złotych. Po usłyszeniu zgody, Paweł O. poinstruował byłego funkcjonariusza, żeby ten zapuścił wąsy, wyposażył się w strój przypominający mundur konwojenta i w konkretnym terminie dotarł na jedną ulic wrocławskiego Brochowa, skąd miała go zabrać podstawiona furgonetka.
Czytaj również: Wrocław: Brutalny napad na lombard. Policja ujęła sprawców
Krzysztof B. mając rozeznanie w wyglądzie broni z czasów służby, kupił całe przebranie w jednej z wrocławskich galerii i rankiem 15 marca pojawił się w wyznaczonym miejscu. Nie udało mu się tylko zapuścić wąsów, które postanowił dokleić. Gdy tylko wsiadł do auta, kierowca dał mu potrzebne papiery i legitymację służbową na nazwisko Tomasz F. W toku śledztwa okazało się, że dokument był autentyczny, a jego właściciel miał tego dnia wolne.
Kto prowadził samochód, którym przestępcy odjechali z ponad pięcioma milionami złotych? Do dzisiaj nie udało się tego ustalić. W jedynym momencie kiedy udało się uchwycić go na kamerach miał na twarzy kominiarkę.
Kto stał za napadem na sortownię? Poszukiwania "mózgu napadu"
Nigdy nie udało się też ustalić, kim byli mocodawcy, którzy zaplanowali wrocławski "napad stulecia". Krzysztof B., który przyznał się do winy i złożył zeznania, nigdy nie spotkał się z nimi osobiście. Paweł O., który początkowo również wyrażał skruchę, na kolejnych przesłuchaniach odmówił składania jakichkolwiek wyjaśnień.
Choć początkowo, głównie ze względu na informacje o policyjnej służbie podejrzewano, że to właśnie Krzysztof B. odpowiadał za organizację, jednak w trakcie procesu szybko okazało się, że był on tylko wykonawcą planu, którego nawet w pełni nie znał. Podejrzany odszedł z policji 12 lat przed napadem, a wcześniej służył w oddziałach prewencji i realizował głównie zadania patrolowe. Ówczesny rzecznik dolnośląskiej policji Paweł Petrykowski, powiedział, że oskarżony "nie miał nic wspólnego z sortowniami, konwojowaniem pieniędzy czy bankami".
Dwa wysokie wyroki i dwie wielkie niewiadome. Wyniki procesu za "napad stulecia"
Proces dwóch zatrzymanych miał swój koniec w 2014 roku. Obaj zostali skazani na 10 lat pozbawienia wolności. Pomimo wielu starań i sprawdzenia dziesiątek tropów, nie udało się znaleźć żadnych tropów, które dawałyby szansę na identyfikację innych osób, które brały udział w skoku. Po ponad dwóch latach sąd zdecydował się umorzyć tę część postępowania karnego.
Policjanci włożyli prawdopodobnie jeszcze więcej sił i środków ustalenie innej kwestii, gdzie podziało się ponad pięć milionów złotych? Według wielokrotnie zmienianych i odwoływanych zeznań Pawła O. miał on odebrać je od fałszywych konwojentów i niedługo później przekazać całość głowie (lub głowom) całej operacji. Od napadu mija właśnie 13 lat, przez ten czas nie pojawił się nawet najmniejszy ślad po skradzionej z wrocławskiej sortowni gotówce.
Czytaj także: