Rollercoaster Do-Dodonpa zamknięty. Dosłownie łamał ludziom kości...

Japoński rollercoaster oferuje uczestnikom największe przyspieszenie na świecie /Kurita KAKU/Gamma-Rapho /Getty Images
Reklama

Zarząd japońskiego parku rozrywki Fuji-Q Highland Park był zmuszony zamknąć, przynajmniej na jakiś czas, dumę swojej placówki - rollercoaster o największym przyspieszeniu na świecie. Słynny Do-Dodonpa musiał zostać wyłączony z użytku bo w przeciągu ostatnich miesięcy kilku klientów parku ukończyło swoją przejażdżkę... w szpitalu. Powodem były złamania, kontuzje pleców i uszkodzone kręgi szyi.

Park rozrywki Fuji-Q Highland Park w mieście Fujiyoshida w Japonii od lat przyciąga miłośników mocnych wrażeń z całego świata. Jego główną (choć oczywiście nie jedyną) atrakcją jest rollercoaster Do-Dodonpa, uznawany za kolejkę o największym przyspieszeniu na świecie. 

Wagoniki urządzenia potrafią rozpędzić się od 0 do 118 km/h w ciągu niecałych 2 sekund (dokładnie 1,56 s).

Choć niektórych przerazić mogą już same liczby, przez prawie 20 lat Do-Dodonpa przewiózł tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy osób. Co ciekawe od 2001 roku, kiedy atrakcja została oddana do użytku, nikt nie skarżył się na problemy po przejażdżce. 

Reklama

Aż do grudnia 2020, kiedy to rozpoczęła się seria nieszczęśliwych kontuzji. I tak w ciągu zaledwie dziewięciu miesięcy, aż sześć osób trafiło do szpitala po skorzystaniu z rollercoastera. Powodem było za każdym razem uszkodzenie kręgosłupa. W czterech przypadkach doszło nawet do złamania bądź pęknięcia kręgów. 

Niektórzy wiążą niefortunną serię ze zmianami, jakie wprowadzono w funkcjonowaniu kolejki. Od 2001, kiedy przewiozła ludzi po raz pierwszy, do 2017 nie zarejestrowano żadnych problemów, więc zdecydowano się na zwiększenie prędkości. Wtedy to właśnie Do-Dodonpa zaczęła osiągać zawrotne 180 km/h w mniej niż 2 sekundy.

Wszystko było w porządku, aż do wspomnianego grudnia 2020. Pod koniec sierpnia, władze placówki podjęły decyzję o tymczasowym wyłączeniu rollercoastera z użytku. 

Najgorsze jest to, że nikt nie potrafi wytłumaczyć, co właściwie dzieje się z kolejką i co dokładnie przyczyniło się do serii tajemniczych acz bardzo poważnych kontuzji.

O ekspertyzę poproszono profesora architektury Naoya Miyasato, na co dzień pracującego na Nihon University. Przyznał, iż faktycznie wcześniej nie zdarzało się, aby ktokolwiek ukończył przejażdżkę z uszkodzonym karkiem czy plecami. Jego zdaniem każde takie urządzenie musi spełniać surowe standardy określone przez instytucje rządowe.

Najprostszym wytłumaczeniem jest oszałamiające przyspieszenie Do-Dodonpy. Fakt, iż w szczytowym momencie na ludzi siedzących w wagonikach działa siła trzy razy silniejsza od grawitacji - podobnie jak w przypadku astronautów w startującej rakiecie - daje do myślenia. Trzeba przyznać, że samo oglądanie nagrania z jazdy wgniata w fotel. Dlaczego jednak wcześniej przez 20 lat nie zanotowano ani jednego przypadku uszkodzenia ciała?

Profesor Miyasato wysuwa hipotezę, jakoby winni byli... sami klienci parku. Ze względu na gigantyczne przeciążenia spowodowane ponadnaturalnym przyspieszeniem uczestnicy muszą położyć się na plecach i przyblokować ściśle do siedzenia specjalnymi poręczami. Tak, aby zostawić jak najmniej przestrzeni pomiędzy plecami i szyją a oparciem.

Tymczasem jedna z osób, które trafiły do szpitala przyznała, że położyła się w wagoniku... głową do przodu. 

- Jeśli samo urządzenie nie nosi żadnych znamion uszkodzenia, to jedynym sensownym wytłumaczeniem jest pozycja pasażera - mówi Naoya Miyasato w wywiadzie dla VICE. - Odpowiedzialność za to, jak pasażerowie są ułożeni w wagoniku należy do pracownika, który powinien to dokładnie sprawdzić i ewentualnie zwrócić im uwagę. 

Jak na razie badania nie wykazały żadnych nieprawidłowości w działaniu bądź budowie Do-Dodonpy. Śledztwo jednak nadal trwa i dopóki nie zostanie zakończone, rollercoaster pozostanie zamknięty.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rollercoaster | Japonia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama