Przełęcz Diatłowa. Prokuratura wznawia śledztwo

Namiot znaleziony przez ratowników 26 lutego 1959 roku /domena publiczna
Reklama

​Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej zdecydowała się wznowić dochodzenie w sprawie śmierci grupy turystów na Przełęczy Diatłowa. Tajemnicze zdarzenie miało miejsce w górach Uralu w lutym 1959 roku.

Aleksander Kurennoj, przedstawiciel rosyjskiej prokuratury, poinformował, że śledczy sprawdzą trzy z 75 wersji domniemanych przyczyn śmierci. Prokuratorzy mają pojawić się na Przełęczy Diałtowa w marcu, gdzie planują ustalić dokładną lokalizację namiotu grupy studentów. Kurennoj ujawnił również, że zbadano notatkę prokuratora Wasilija Tempalowa, który prowadził śledztwo w 1959 r. Pierwotnie sądzono, że, jak uważa badacz Oleg Archipow, "zwłoki znaleziono przed oficjalnymi poszukiwaniami, a sprawa została wszczęta w celu 'zalegalizowania' znalezionych ciał". Według prokuratora żadne oszustwo nie miało miejsca:

Reklama

- Biuro prokuratury rejonowej sprawdziło to i ustalono, że ówczesny prokurator po prostu popełnił błąd z datą.

Do dziś nie wiadomo, co dokładnie zdarzyło się w górach Uralu. W styczniu 1959 r. grupa dziesięciu młodych osób, głównie studentów swierdłowskiego uniwersytetu, postanowiła wybrać się na zimową wyprawę na niewysoką, ale trudną technicznie górę Otorten. Nie była to ich pierwsza zimowa wyprawa w góry - byli doświadczonymi alpinistami, a do tego w zespole był wytrawny przewodnik - trzydziestosiedmioletni Aleksandr Zołotarew.

W góry wyruszyli 23 stycznia 1959 r. Najpierw pociągiem, a później ciężarówką do wsi Wiżaj, ostatniego miejsca, gdzie mogą jeszcze spotkać ludzi. Przed nimi były już tylko góry i dwutygodniowy pobyt w dziczy. Najpierw jednak oddzielił się od grupy Jurij Judin, który się rozchorował. Dzięki temu, jako jedyny przeżył.

Tajemnicze zniknięcie

Grupa miała powrócić do Wiżaja 12 lutego i tego dnia w klubie sportowym na uniwersytecie oczekiwano telegramu od kierownika wyprawy, Igora Diatłowa. Jednak ten nie dotarł ani 12 lutego, ani w kolejnych dniach. Dopiero po tygodniu oczekiwania wysłano na Ural ekipy poszukiwawcze. Kilka dni później zostały wsparte przez milicyjne i wojskowe śmigłowce.

Grupa ratowników natknęła się na zdemolowany obóz 26 lutego. Ochotnicy odkryli rozcięty od środka namiot, a w nim notatki z wyprawy, komplety ubrań i sprzętu narciarskiego. Nieopodal obozowiska, głębokim śniegu, znaleziono ludzkie ślady bosych stóp, ubranych w skarpetki, czy walonki. Wszystkie prowadziły w dół zbocza, jednak dość szybko się urwały. Jakby ktoś nagle porwał ich w powietrze.

Półtora kilometra od obozowiska trafiono na pierwsze ciała. Na krawędzi lasu ubrani jedynie w bieliznę leżeli Georgij Krywoniszczenko i Jurij Doroszenko. Obaj mieli poparzone ręce, a okoliczne gałęzie drzew były połamana na wysokości około 5 metrów.

Później znaleziono trzy kolejne zwłoki: kierownika wyprawy, Rustema Słobodina i jednej z dwóch kobiet w zespole - Ziny Kołmogorowej. Późniejsze badania patologów jako przyczynę śmierci podały hipotermię.

Ciała pozostałych zaginionych znaleziono dopiero po dwóch miesiącach pod czterometrową warstwą ubitego śniegu w skalnej rozpadlinie. Mimo tego, że musieli do tej rozpadliny wpaść, żadne z nich nie miało obrażeń charakterystycznych dla upadku z wysokości. Owszem, Nicolas Thibeaux-Brignollel miał pękniętą czaszkę, a pozostali połamane żebra. Jednak nikt nie odniósł obrażeń wewnętrznych, a do tego Ludmiła Dubinina, najmłodsza z grupy, miała wyrwany język.

Śledztwo

Pierwsza teoria, na jakiej oparli się śledczy mówiła, że winni śmierci alpinistów są Mansowie - rdzenni mieszkańcy Uralu. Jednak wokół zwłok i w samym obozowisku nie znaleziono śladów walki. Nie znaleziono nawet kropli krwi, mimo tego, że Ludmiła odniosła bardzo ciężkie obrażenia. Ba! Skóra ofiar nawet nie posiadała otarć, nie mówiąc już o poważniejszych uszkodzeniach. Wkrótce zaczęły pojawiać się kolejne teorie. Czasem coraz bardziej fantastyczne: turyści mieli zostać zamordowani przez wojsko lub wilkołaki.

Do połowy lat 90. wyniki wojskowego śledztwa były utajnione. Na tym wojskowi nie poprzestali. Po szybkim zamknięciu śledztwa teren wokół góry został zamknięty na 3 lata. Wojskowi ustalili, że powód śmierci pozostaje nieznany. Czy tym razem uda się ustalić przyczyny śmierci dziesięciu turystów?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy