Ukraina ma problemy, pośrednio także kraje NATO. Chodzi o dostawy broni

Obrona Ukrainy w dużej mierze opiera się na dostawach zakupionego sprzętu z zagranicy. Okazuje się jednak, że import kluczowej broni wiąże się z ogromnym ryzykiem Kijowa. Jej problemy to także problemy NATO.

Nie jest nadużyciem stwierdzić, że Ukraina ma obecnie miszmasz arsenału zachodniego świata. Broń zdobywa nie tylko od kluczowych partnerów, ale także kupuje ją i sprowadza na własną rękę. Wojenne zakupy wiążą się dla Kijowa z poważnymi problemami, które utrudniają walkę z Rosją.

Wyjawił je szef Agencji Zamówień Obronnych Ministerstwa Obrony Ukrainy, Wołodymyr Pikuzo, cytowany przez portal Defense Express. W rozmowie dla ukraińskiej telewizji wskazał główne czynniki które przekładają są na utrapienia w imporcie ważnej broni. Te problemy dotyczą także wielu krajów NATO.

Reklama

Rosnące ceny i dziwne umowy

Pikuzo wskazuje, że od wybuchu wojny w Ukrainie rynek zbrojeniowy nawiedziła ogromna podwyżka cen. Wszystko od pojedynczego pocisku po myśliwce F-35 stało się znacznie droższe, w niektórych przypadkach nawet kilkukrotnie. - Podwyższenie kosztów amunicji czterokrotnie w ciągu jednego roku to nasza rzeczywistość - stwierdził Pikuzo, cytowany przez Defense Express.

Przez to Kijów musi często godzić się na dostawy z dodatkowymi warunkami, które okazują się dodawać wiele problemów. Pikuzo za przykład podał sprawę włoskich haubic FH70, których część wymagała dużych napraw przed wysłaniem na front. Zgodzono się na propozycje przyjęcia ich za darmo w zamian za odremontowanie w Ukrainie. Wynikło z tego tylko przedłużenie prac, ze względu na trudności jednej z krajowych firm z wywiązania się z zadania remontu, przez brak znajomości technologii.

Ukraina i świat mierzą się ze zwolnieniem rynku zbrojeniowego

Problemy ukraińskiego importu broni wynikają z jednej rzeczy, która dotyka tak naprawdę cały świat. Jest nią brak przystosowania produkcji zbrojeniowej do dużych zamówień. Od wybuchu wojny nastąpił ogromny wzrost popytu na broń, przy utrzymaniu niskiej podaży, co doprowadziło do wzrostu cen jak i wydłużenia dostaw. Pikuzo wskazuje tu na wozy do rozminowywania, które są kluczowe dla ukraińskiej ofensywy, a których Ukraina ma za mało. Według zapewnień części producentów takich wozów, Kijów otrzyma nowe partie najwcześniej w... 2025 roku.

Tak wolna produkcja broni wiąże się z utrzymywaniem jej przez wielu zachodnich producentów na niskim poziomie przez dziesięciolecia. Po zakończeniu Zimnej Wojny wiele krajów uznało, że nie potrzebuje dużych sił zbrojnych a co za tym idzie broni, więc zaczęło zwalniać jej produkcje, jak Niemcy z czołgami Leopard 2. Popyt zaspokajano modyfikacjami już wyprodukowanej broni, a część krajów nawet posunęła się do niszczenia sprzętu, jak Wielka Brytania, która pozbyła się w ten sposób czołgów Challenger 2.

Celem było zmniejszenie wydatków na zbrojenia, które w opinii wielu nie były już potrzebne na dużą skalę po upadku ZSRR. Konflikt w Ukrainie pokazał jednak, że silne armie zawsze są w cenie. Efekty zwolnienia zbrojeń na Zachodzie odczuwa więc nie tylko Ukraina ale wiele innych krajów NATO, jak np. Rumunia, która chcąc zmodernizować swoją artylerię, musi ustawiać się w kolejce na miliardowe zamówienia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna w Ukrainie | Ukraina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy