Miało być pięknie, a wyszła wielka wtopa. Dlaczego NFT upadło?
To miało być wielkie święto, wyszła wielka wtopa. W listopadzie firma Yuga Labs, twórcy serii “Bored Ape Yacht Club” zorganizowała megaimprezę dla swoich najwierniejszych klientów. Trzydniowa balanga na 2250 osób w Hongkongu miała być epicka.
I w pewnym sensie była, choć z zupełnie innych powodów, niż zakładali organizatorzy. Bo wielkie święto NFT zmieniło się w medyczny horror. Wkrótce po imprezie, jej uczestnicy zaczęli publikować na portalu X (czyli Twitterze) niepokojące wpisy. “Obudziłem się o 4 rano i nic nie widziałem" - pisał uczestnik @CryptoJune777. “Ból był potworny, moja cała skóra jest poparzona. Musiałem iść do szpitala". “Czy kogoś innego po wczorajszej nocy pieką oczy?" pytał @Feld4014. “Obudziłem się o 3 rano w ekstremalnym bólu i skończyłem na ostrym dyżurze". Wśród osób skarżących się na poważne problemy ze wzrokiem był też polski przedsiębiorca blockchain, Adrian Zduńczyk.
Problemy ze wzrokiem nie po raz pierwszy
Yuga Labs zapowiedziało zbadanie źródła problemu. Firma utrzymywała, że podobne problemy dotknęły około 15 osób. Wielu z tych, którzy trafili do szpitala, otrzymało diagnozę “ślepoty śnieżnej" - zapalenia rogówki wywołanego przez światło UV. Bez pomocy medycznej może ono wywołać poważne i nieodwracalne uszkodzenia wzroku.
Wiele wskazuje na to, że winne problemom były światła wykorzystywane do oświetlenia sceny imprezy. Podobny incydent miał już miejsce w 2017 r., także w Hongkongu. Inspekcja oświetlenia wykazała wtedy, że do świetlnego show wykorzystano żarówki firmy Philips emitujące promieniowanie UV-C, zazwyczaj stosowane do... dezynfekcji.
Wypadek przy pracy? Na pewno. Ale branża NFT przyzwyczaiła się ostatnio do katastrof. Incydent w Hongkongu był dla niej dosadną puentą koszmarnego roku. Niewymienialne tokeny (NFT) to oparte na architekturze blockchain jednostki danych, którymi użytkownicy mogą ze sobą handlować. W zasadzie może stanowić reprezentację dowolnego cyfrowego pliku. Może być rodzajem dowodu własności. NFT nie zawiera samego pliku, który jest jego przedmiotem, ale stanowi rodzaj rejestru transakcji potwierdzającego to, kto w danym momencie jest jego prawowitym właścicielem.
W praktyce, najczęściej NFT służą jako dowód zakupu cyfrowych dzieł sztuki. I “dzieł sztuki", bo na każdy obraz znanego artysty (Mike Winkelmann, znany jako Beeple, sprzedał w domu aukcyjnym Christie’s NFT swojej grafiki za nieco ponad 69 mln dol.) przypadają dziesiątki tysięcy brzydkich gifów czy elektronicznych plagiatów. W 2022 r. platforma OpenSea, największy rynek NFT na świecie szacowała, że ponad 80 proc. oferty stanowią “plagiaty, fałszywe kolekcje i spam".
Bańka, która musiała pęknąć
Mimo to, zaledwie 2 lata temu wydawało się, że NFT będą taką samą żyłą złota, jak kilka lat wcześniej bitcoiny. Do sprzedawania i kupowania plików zabrali się niemal wszyscy. Założyciel Twittera Jack Dorsey sprzedał prawa do swojego pierwszego tweeta za 2,9 mln dolarów. Zespół Megadeth za 20 tys. dol. sprzedał 6-sekundowy gif ze swoim logo. Donald Trump otworzył sklep z kiczowatymi “kartami kolekcjonerskimi" za 99 dol. sztuka. A wspomniane Yuga Labs zrobiło fortunę na handlu generowanymi algorytmicznie jpgami ze “znudzonymi małpami". Wśród 11 tys. kupców (jedna małpa kosztowała średnio 344 tys. dol) byli Eminem, Snoop Dogg, Paris Hilton czy Neymar. Justin Bieber za swoją małpę zapłacił 1,3 mln dol.
Od początku nie brakowało głosów, że to zwyczajna bańka inwestycyjna. Bo po co kupować za wielokrotność rocznej pensji normalnego człowieka obrazek, który można po prostu zupełnie darmo skopiować i zapisać na dysku? To nie do końca trafiony argument. W końcu zapisać na dysku można też reprodukcję Mony Lizy. Można ją wydrukować i powiesić na ścianie. Będzie wyglądała niemal dokładnie tak, jak oryginał. Ale wartość zawsze będzie miało tylko oryginalne dzieło. Bez znaczenia, czy jest nim olejny obraz, czy komputerowa grafika. Nie chodzi tylko o to, żeby mieć na ścianie ładny obrazek, tylko o to, by mieć prawo powiedzieć “tak, to ja jestem JEDYNYM prawowitym właścicielem".
Tyle, że rynek NFT w jego obecnej formie szybko okazał się wydmuszką, a kolosalne ceny - zwyczajną iluzją stworzoną przez marketingowców i złotoustych cwaniaków. W szczytowym momencie, w styczniu 2022 r. rynek NFT notował miesięczne obroty rzędu 5,36 mld dol. W sierpniu tego roku wolumen wyniósł zaledwie 410 mln dol. Mniej, niż 8 proc. szczytowej wartości. Co przełożyło się na to, że wielu inwestorów musiało zjeść wielką żabę. Sina Estavi, biznesmen, który kupił pierwszy tweet Jacka Dorseya, próbował sprzedać go za 48 milionów dolarów. Najwyższa oferta, jaką dostał, opiewała na... 280. Nie milionów, nie tysięcy. Dolarów. “Znudzona małpa" Justina Biebera dziś jest warta 50 tysięcy, co oznacza spadek o przeszło 95 proc.
A to tylko czubek góry lodowej. Z nowego badania wynika, że ponad 95 procent utworzonych NFT jest obecnie bezwartościowych, a wiele z najbardziej rozchwytywanych kolekcji straciło ponad 95 procent w porównaniu z ubiegłym rokiem.
Spośród 73 257 kolekcji NFT zidentyfikowanych w badaniu przeprowadzonym przez witrynę kryptograficzną dappGambl, 69 795 ma kapitalizację rynkową wynoszącą zero. Wcześniej swoje ciężko zarobione pieniądze zainwestowało w nie łącznie około 23 milionów osób. Spośród 8850 najcenniejszych dotąd kolekcji NFT, 18 procent uznano za bezwartościowe, a ceny kolejnych 41 procent wahają się od 5 do 100 dolarów.
Madonna, Bieber i Hilton zapłacą odszkodowanie?
Oczywiście skończyło się pozwami. W sierpniu tego roku grupa inwestorów, pozwała dom aukcyjny Sotheby's, oskarżając go o nieuczciwe promowanie NFT w celu podbicia ich ceny. Oskarżeni są też celebryci, w tym Bieber, Hilton i Madonna, którzy według oburzonych inwestorów wzięli udział w oszukańczym procederze, promując inwestycje w NFT takie, jak “znudzone małpy". Pozywający domagają się odszkodowań sięgających w sumie 2 mld dol.
Na krach złożyło się kilka czynników. Nie wszystkie były zawinione przez twórców NFT. Na pewno nie pomogła globalna, popandemiczna recesja: podczas lockdownów, Amerykanie, korzystając z rządowych dotacji, zaczęli ostro inwestować. Między 2020 a końcem 2021 r. indeks S&P 500 wzrósł o niewiarygodne 206 proc. Ale gdy przyszło gospodarcze spowolnienie po pandemii, ten sam rynek stracił 23 proc. w ciągu pół roku. To przełożyło się na wszelkie inne rynki inwestycyjne. Podczas hossy ludzie i instytucje znacznie częściej inwestują w aktywa wysokiego ryzyka, takie jak kryptowaluty i NFT. Podczas spowolnienia uciekają w stronę nudnych, bezpiecznych inwestycji takich, jak obligacje czy złoto.
Ale to nie wszystko. Podobnie, jak rynek kryptowalut, także rynek NFT bardzo szybko przyciągnął armię oszustów. Nie chodzi tylko o phishing czy bezczelne oszustwa na licytacjach. Spekulanci szybko skorzystali z faktu, że niezwykle lukratywny rynek jest w zasadzie zupełnie niekontrolowany przez organy, które mają pilnować porządku na klasycznych giełdach. Dlatego błyskawicznie cały rynek NFT został wypaczony np. przez “wash trading" - zakazaną na klasycznych rynkach operację polegającą na tym, że właściciel dobra sprzedaje je... sobie samemu po wysokiej cenie, podbijając cenę na całym rynku. Można śmiało założyć, że to właśnie takie operacje odpowiadały za błyskawiczny wzrost cen NFT. Badanie przeprowadzone przez Dune Analytics wykazało, że w styczniu 2022 r. ponad 80% całego wolumenu transakcji NFT stanowiły transakcje typu wash trading.
Problem z taką manipulacją polega jednak na tym, że prędzej czy później sztucznie podbite ceny schodzą na ziemię. Kilku cwaniaków zarabia miliony. Miliony frajerów traci oszczędności życia.
NFT niszczy przyrodę?
Nie pomogły też narastające obawy o to, w jaki sposób “wirtualne" NFT wpływają na nasz całkiem realny świat. Podobnie, jak jest w przypadku kryptowalut, transakcje przeprowadzane na NFT wymagają prowadzenia złożonych obliczeń matematycznych, rozkładanych na setki tysięcy komputerów obsługujących blockchain. A te zużywają ogromną ilośc energii.
Weźmy na przykład NFT "Space Cat", czyli GIFkota w rakiecie zmierzającej na Księżyc. Według strony internetowej cryptoart.wtf ślad węglowy Space Cat jest równy zużyciu energii elektrycznej przez mieszkańca UE przez dwa miesiące. Awantura o środowiskowe konsekwencje zabawy w NFT sprawiła, że strona ArtStation, internetowe targowisko sztuki cyfrowej, w 2021 wycofało się ze stworzenia platformy NFT. Z planów wypuszczenia serii NFT wycofał się też WWF.
Inną potencjalną przyczyną krachu NFT jest to, że choć swoich sił w handlu cyfrową sztuką próbowały tysiące ludzi i organizacji, cały rynek był zdominowany przez kilku graczy. Według danych CoinMarketCap i CoinGecko, w maju Bored Ape Yacht Club reprezentował około 27% kapitalizacji rynkowej wszystkich NFT. Spadek wartości tylko tej jednej kolekcji mógł więc doprowadzić do załamania całej branży.
Zobacz również:
Co nie oznacza, że NFT nie mają przyszłości. Sama technologia ma wiele zalet. Zwłaszcza dla samych artystów, jeśli uda się rozwiązać problem rozpasanego piractwa i kradzieży własności intelektualnej.
NFT pozwalają artystom nie tylko bezpośrednio sprzedawać swoje dzieła, ale też np. upewnić się, że będą dostawać procent od każdej kolejnej transakcji ich sprzedaży. Dziś, jeśli obraz kupiony od malarza za 1000 zł zostanie potem sprzedany za milion, sam twórca może co najwyżej otworzyć taniego szampana i cieszyć się sławą. Dzięki NFT, dostałby swoją działkę.
Tokeny mogą w przyszłości doczekać się także wielu zastosowań wychodzących daleko poza spekulacje dziwnymi JPGami. Prawa jazdy, bilety na koncerty, akty własności domów - one wszystkie mogą w przyszłości przenieść się do blockchaina, dając większą swobodę w obrocie dobrami i bezpieczeństwo gwarantowane przez globalną sieć komputerów.
Mimo tegorocznego krachu eksperci ciągle wróżą NFT całkiem różową przyszłość. Grandview Research szacuje, że globalny rynek NFT może do 2030 r. osiągnąć wartość 211 mld dol. Oby tylko zawierał coś więcej, niż małpy.