Szef zwolnił ją przez Skype. Największa afera polskiej sieci?
Wielu z nas może pochwalić się złymi doświadczeniami z pracy, choćby z uwagi na toksycznych przełożonych. Nie każdy jednak może powiedzieć, że jego sprawa elektryzowała całą Polskę. Pewna użytkowniczka Twittera rozpętała taką burzę, że zainteresował się nią cały polski internet.
Spis treści:
Szef zwolnił pracowniczkę przez Skype
Rano 14 marca na Twitterze (czy tam X) pojawił się wpis użytkowniczki o nicku Petrichor, w którym poinformowała, że właśnie została zwolniona z pracy. Zwolnienie to nic dziwnego - problem jednak leżał w jego formie. Okazało się bowiem, że przełożony kobiety zrobił to przy pomocy komunikatora Skype, na dodatek powołując się na jej brak umiejętności obsługi programu, o którym informowała na rozmowie kwalifikacyjnej.
Do zwolnienia doszło 3 dni po rozpoczęciu współpracy - tak, nie pracy, ponieważ autorka wpisu nie została zatrudniona na podstawie umowy o pracę, lecz na zlecenie. Na przedstawionych zdjęciach widać pasywno-agresywny sposób komunikacji przełożonego z podwładną, w którym dziwi się, że ta pierwszego dnia pracy jako graficzka wykonała "jedynie" 9 grafik. Powodem był fakt, że osoba ta po raz pierwszy korzystała z programu Corel. Jak sama przyznaje informowała na rozmowie kwalifikacyjnej, że zna pakiet Adobe, a zaznajomienie się z nowym narzędziem zajmie trochę czasu.
Szef nie zaakceptował tego tłumaczenia, przedstawił swoje ogromne zdziwienie i przyznał, że "on nie płaci za naukę", po czym podziękował kobiecie za współpracę, która właśnie dobiegła końca. No i rozpętała się burza.
Ogromna afera w polskim internecie
Nie trzeba było długo czekać, aż wpis stanie się viralem. W momencie tworzenia tego tekstu zasięg posta wynosi ponad 5 milionów, użytkownicy dali też 28 tysięcy serduszek. Najważniejsza jednak okazała się sekcja komentarzy i uwagi różnych osób nie tylko na Twitterze - temat przewinął się również przez Facebooka czy LinkedIn. Autorka jedynie podzieliła się swoją historią, ale internet nie zawodzi. Szybko odnaleziono firmę i jej szefa w sieci. Cóż, nie skończyło się to dobrze.
Użytkownicy internetu dość jednoznacznie ocenili zachowanie niejakiego Dariusza, który zwolnił kobietę przez Skype. Nie brakowało też komentarzy wielu grafików, którzy zwyczajnie nie rozumieli, jak można zrezygnować z pracowniczki po zaledwie 3 dniach, w ciągu których i tak zaczęła coraz lepiej posługiwać się tym co by nie mówić, dość przestarzałym narzędziem. W tym momencie dla szefa i firmy był jeszcze ratunek - można było opublikować oświadczenie, przeprosić za bucowate zachowanie i dogadać się z dziewczyną, nawet i tak pożegnać - ale załatwić to z klasą.
Żyjemy jednak w Polsce. Doskonale wiecie, że tak się nie stało.
Użytkowniczka poinformowała, że szef i jego firma rzekomo zgłosili jej screeny do kancelarii prawnej, sugerując tym samym podjęcie kroków prawnych wobec niej. Nie do końca rozumiem z jakiego paragrafu - czyżby firma nie pozwalała współpracownikom na zleceniu korzystać z mediów społecznościowych? Przecież sam szef świetnie bawi się na Instagramie firmowym.
Nie szukajcie konta, nawet go nie znajdziecie - profil został już skasowany.
Odpalamy grilla. Czy Dariusz zawinił?
Ustalmy kilka faktów. To nie samo zwolnienie jest w tym wypadku największym problemem, a sposób, w jaki szef potraktował podwładną. Ta przyznała, że informowała o braku znajomości programu Corel na rozmowie kwalifikacyjnej. Nie było to problemem w rozpoczęciu współpracy, a mimo to po kilku dniach szef oburzył się na wieść, że przygotowała 9, a nie 15 grafik w ciągu jednego dnia. Swoją drogą, taki target wiele mówi o jakości oczekiwanych prac.
Jasne, właściciel firmy może zwolnić każdego, tym bardziej na umowie cywilno-prawnej. To jednak wyróżnia nas, ludzi, że w określonych sytuacjach potrafimy się zachować przyzwoicie. A przyzwoitości w zachowaniu niejakiego Dariusza zabrakło. "Nie płacę za naukę" - cóż, człowiek uczy się całe życie. Czy w takim razie wszyscy powinniśmy pracować za darmo? Rozwijanie kompetencji pracowników jest ważne i niektóre firmy mogłyby sobie wziąć to do serca. Może wtedy podwyżka płacy minimalnej nie wycinałaby z rynku setek nie-do-końca-rentownych przedsiębiorstw.
Do koszyczka absurdów całej sprawy wrzućmy teraz rzekomo podjęte kroki prawne. Pewnie, firma może skontaktować się z kancelarią. Tylko po co? Wróćcie na chwilę do przedstawionych screenów i powiedzcie, czy jest tam coś, co stanowi dane wrażliwe, albo chociaż tajemnicę firmową? Nie ma nazwisk, nazwy firmy, jej adresu czy danych kontaktowych. To, że firma została zidentyfikowana, to zasługa internautów. To, że wystawiono jej masę negatywnych opinii (to akurat nie w porządku), jest zasługą internautów. Czyżby szykował się pozew przeciwko nam wszystkim? W tym wypadku autorka wpisu nie popełniła żadnego wykroczenia i w przypadku ewentualnego pozwu wygraną ma w kieszeni. Zresztą nawet pomoc prawna została jej już zaoferowana.
Im dalej w las, tym więcej drzew...
...i gałęzi, na których można się przewrócić. Serio, nawet w tym momencie całej sprawy firma na czele z Dariuszem mogła jakoś z tego wyjść. Czasem milczenie, zamiast złotem, bywa szansą - w tym wypadku z niej nie skorzystano, a na profilu firmy na Facebooku umieszczono oficjalne oświadczenie. No i trochę brak mi słów, bo pojawiły się tam takie rzeczy, jak:
Pierwszy dzień był dniem szkolenia, zasad funkcjonowania firmy, współpracy grafików z działem handlowym etc. Zaliczyliśmy ten dzień jako płatny dzień pracy, pomijając fakt, że był to dzień typowo wdrożeniowy.
Mamy tutaj dwie ciekawostki. Po pierwsze, odnoszę wrażenie, że szef dobrodusznie zaliczył dzień szkoleniowy jako płatny. A jak miał zrobić inaczej? Dzień pracy to dzień pracy - każdy pracownik musi przejść szkolenie, choćby z obowiązujących zasad BHP. Jest to obowiązek pracodawcy, a nie "łaskawość", dzięki której człowiek otrzyma za to wynagrodzenie. Z pomocą przychodzi nam art. 128 § 1 Kodeksu pracy, który jasno określa, że czas pracy to taki, w trakcie którego pracownik pozostaje do dyspozycji pracodawcy. Wlicza się w to szkolenie, choćby miało polegać na czytaniu prezentacji w PowerPoint. Koniec i kropka.
Jest jeszcze jedno, lepsze. W oficjalnym oświadczeniu czytamy, że firma zatrudniła osobę. Używa sformułowania "pierwszy dzień pracy", "płatny dzień pracy", "kolejnych dwóch dniach pracy", a następnie "wystawiliśmy rachunek płatny wg obowiązujących stawek godzinowych umowy zlecenie". Widzicie, do czego zmierzam?
Umowa zlecenie dotyczy doraźnej czynności lub usługi, a oświadczenie firmy jasno używa określeń dotyczących pracy. Czy w takiej sytuacji kobieta została zatrudniona w oparciu o złą umowę? Czy występował stosunek pracy, a mimo to otrzymała ona zaledwie umowę cywilnoprawną? Zostawię tu pewien cytat:
Serwis przypomina, że pracodawcy nie powinni powierzać swoim pracownikom w ramach umowy zlecenia takich samych obowiązków, jakie wykonują w ramach stosunku pracy.
Nie oceniam, jedynie zadaję pytania. Nie jestem prawnikiem ani pracownikiem Państwowej Inspekcji Pracy. Nie wątpię jednak, że i takie osoby mogą się sprawą zainteresować.
Niestety, to jeszcze nie wszystko. Oświadczenie zakończono słowami:
Panią Ninę zapraszam do firmy po odbiór wynagrodzenia i chciałbym, żeby spojrzała mi tylko w oczy. Ja nic nie powiem i zapewniam o kulturalnym przyjęciu.
Tego nawet szkoda komentować. NIe wiem, czy jest to usilna próba poszukiwania satysfakcji w całej beznadziei sprawy, czy może ostateczna chęć pokazania swojej pozycji wobec ex-pracowniczki. Tak czy inaczej, to zaproszenie jest absurdalne. Zgodnie z obowiązującymi przepisami wypłata jest wykonywana na rachunek bankowy wskazany przez pracownika. Może być wręczona osobiście jedynie na wniosek złożony przez pracownika w formie pisemnej lub elektronicznej - tak czytamy na portalpracownika.p i w każdym innym miejscu w sieci, gdzie wiedzą, jakie prawo aktualnie obowiązuje. Widocznie w niektórych firmach dawno nie odświeżano sobie przepisów.
Jeden głośny przypadek, tysiące innych
W całej sprawie cieszy fakt, że społeczność internetu głośnie i jednoznacznie potępiła toksyczne zachowania wobec podwładnych, a także nie zaakceptowała praktyk rodem z szalonych lat 90. Widać, że jako naród dojrzewamy, a poza ładnymi autostradami mamy też coraz silniejsze poczucie własnej wartości i szacunku do samych siebie.
Niestety, to tylko jeden przypadek, a idę o zakład, że podobnych sytuacji w rodzimych przedsiębiorstwach jest znacznie więcej. Nie każdy post staje się viralem, nie każda osoba zyska taką ekspozycję dla swojego problemu. Ostatecznie jednak warto o tym mówić, nie zgadzać się na złe traktowanie i po prostu szanowąć - siebie, innych, pracę, ale też pracowników.