UFO i znaki apokalipsy. Wywiad z byłym dziennikarzem Geekweeka Robertem Bernatowiczem

Od 30 lat zajmuje się badaniem niewyjaśnionych zjawisk jak UFO, zaginione cywilizacje czy nadzwyczajne zdolności ludzi, jak np. jasnowidzenie. Przez prawie 2 lata pisał teksty dla Geekweeka Interii, a teraz zapowiada nowy etap w swoim życiu. W obszernym wywiadzie Robert Bernatowicz ujawnia, jak zamierza obudzić świat ze snu.

Robert Bernatowicz od 30 lat buduje archiwum zjawisk niewyjaśnionych
Robert Bernatowicz od 30 lat buduje archiwum zjawisk niewyjaśnionych123RF/PICSEL

Robert Bernatowicz przyznaje, że ma największe w Polsce archiwum informacji o niewyjaśnionych przez naukę zjawiskach. To nie tylko setki relacji ludzi, ale także filmy i zdjęcia. Dziennikarz jest przekonany, że Ziemię czeka wielkie, duchowe przebudzenie. I chce w nim wziąć udział w zupełnie nowej roli.

Przemysław Bicki, GeekWeek: Odchodzisz z GeekWeeka. Dlaczego?

Robert Bernatowicz: Muszę napisać książkę, a w zasadzie książki. Mam już tytuły, rozdziały, wszystko przemyślałem, a nawet zgłosili się do mnie wydawcy. Próbowałem to robić równolegle do mojej pracy w GeekWeeku, ale po prostu nie dawałem rady. Mam już 57 lat i zdaję sobie z tego sprawę, że z każdym rokiem będzie mi trudniej podjąć taką decyzję. To w zasadzie ostatni czas na taki krok. Nie jest to łatwe, zapewniam cię.

O czym będą te książki?

- O tym, czym pasjonuję się od wielu lat, czyli zjawiskach i fenomenach, które jeszcze nie są wyjaśnione przez naukę. Mam takie wewnętrzne przekonanie, że muszę ludziom powiedzieć o ważnych rzeczach, których prawdziwości jestem pewien, a w które wierzy tylko garstka ludzi na Ziemi. Tymczasem to są rzeczy najważniejsze, bo dotyczą tajemnicy pochodzenia człowieka, a także takich drobiazgów jak choćby sens życia.

Pisałeś w Geekweeku dużo o UFO, w tym o tych bardzo głośnych wydarzeniach w parlamencie meksykańskim i amerykańskim kongresie. Czy po tym wszystkim łatwiej ci się zajmować Niezidentyfikowanymi Obiektami Latającymi?

- Na pewno. Odczuwam to na każdym kroku, bo do ludzi chyba zaczęła powoli docierać informacja, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, a obce cywilizacje przylatują na Ziemię. Zauważyłem, że jest wyraźnie mniej szyderczych komentarzy, mniej kąśliwych uwag typu "naprawdę wierzysz w te bzdury"? Od roku mogę zawsze powiedzieć, że przecież sprawą UFO zajął się jeden z najważniejszych parlamentów na świecie, czyli Kongres USA, a także taka potęga jak Pentagon. Tu wielkie brawa dla byłego agenta CIA Lue Elizondo, że pokazał światu ten niesłychany film z obiektem UFO, który został nazwany "Incydentem Tic-Tac". Nieświadomie, ale w ten sposób Lue Elizondo także mi bardzo pomógł.

Ludzie zaczęli traktować UFO poważnie?

- Tylko co to znaczy "poważnie"? Czy zaczęli wierzyć, że UFO to pojazdy obcych cywilizacji? Wątpię. Myślą, że to po prostu są jakieś drony obcych wywiadów, może fenomeny atmosferyczne. Ja oczywiście nie potrzebowałem obserwować wydarzenia w Pentagonie, aby znać prawdę o odwiedzinach Ziemi przez przybyszy z gwiazd. Ale dla wielu ludzi posiedzenie komisji o UFO w Izbie Reprezentantów Kongresu USA to jednak zupełnie co innego niż opowieści dziennikarza, choćby nawet zajmował się tematem UFO kilkadziesiąt lat. Zresztą, ja tych ludzi rozumiem. Trudno jest uwierzyć w coś, w co nie wierzy przytłaczająca większość naukowców, powszechnie szanowanych autorytetów, o czym milczy kościół czy media.

Ty nie milczysz.

- Ja nie.

Przez prawie 2 lata pisałeś teksty dla Geekweeka. Które szczególnie zapamiętasz?

- Było ich tak dużo, że trudno jest... ale na pewno nigdy nie zapomnę tekstu o mapie Polski podzielonej na pół, którą w swojej wizji zobaczył jasnowidz Krzysztof Jackowski. Ten tekst miał z jakiegoś powodu ogromną siłę, przeczytało go mnóstwo internautów. Pamiętam, że w dniu jego ukazania się byłem w redakcji telewizji i nagle zorientowałem się, że bardzo znani politycy rozmawiają o tym tekście. Miałem naprawdę dużo satysfakcji. Wtedy przekonałem się, jak potężną siłą jest Interia. Ale był też tekst, który w ogóle nie został zauważony przez czytelników, a moim zdaniem był fenomenalnie ważny.

Czego dotyczył?

- Naprawdę zdumiewającego zjawiska, które z braku lepszego pomysłu nazwałem "tajemnicze znaki na ludziach". Po raz pierwszy zetknąłem się z tym fenomenem pod koniec lat 90-tych, kiedy prowadziłem audycję radiową Nautilus Radia Zet. Jedna z kobiet powiedziała mi, że obudziła się i zauważyła w lustrze, że ma na swoim ciele znak przypominający trochę zasłonięte koło sterowe albo taką bardzo symetryczną pajęczynę. Znak był precyzyjny, wyraźny, wyglądał jakby był zrobiony laserem.

Może sobie w nocy przez przypadek czymś go sobie zrobiła? To przypomina trochę siatkę wlotu suszarki.

- Też tak pomyślałem. Ale kobieta zaklinała się, że znak powstał samoistnie. Tego dnia próbowałem to samo zrobić na sobie za pomocą działającej suszarki, mocno przyciskając jej wylot do skóry, ale okazało się to po prostu niemożliwe. Tymczasem tamten znak zniknął tej kobiecie po dwóch tygodniach w równie tajemniczy sposób, jak się pojawił.

Co ona mówiła? Czy ten znak spowodował, że się źle czuła?

- Ani trochę. Była tylko tą sytuacją trochę wystraszona. Po pewnym czasie zaczęły się zgłaszać kolejne osoby i kolejne, głównie kobiety. Zrozumiałem, że mamy do czynienia z jakimś niepojętym umysłem fenomenem, którego w żaden sposób nie da się racjonalnie wyjaśnić. No bo jak? Napisałem o tym tekst w Geekweeku, ale on szybko zszedł ze strony głównej. Nie cieszył się zainteresowaniem, gdyż pewnie ludzie uznali, że to bujda na resorach.

Byłeś rozczarowany?

- Też, ale głównie zdziwiony, że taka historia nie interesuje ludzi. Inna sprawa, że wtedy jeszcze nie miałem rozsądnej hipotezy, czym mogą być te znaki. Na ciekawy trop wpadłem dopiero w wakacje, kiedy do prowadzonej przeze mnie fundacji Nautilus zgłosiła się kolejna osoba z takim znakiem, ale trochę innym niż te wcześniejsze. To "koło sterowe" nie było tak zasłonięte. Dwa pierścienie wewnętrzne były zamknięte, a ten zewnętrzny skończony tylko w jednej trzeciej. Każdy z trzech pierścieni ma po sześć elementów, czyli to są trzy szóstki. I wtedy mnie olśniło, że to może być zegar.

Zegar?

- Tak, tylko odmierzający czas, który nam pozostał do pewnego wydarzenia, które dopiero nas czeka. Jeśli mam rację, to za cztery lata coś się ciekawego może na Ziemi wydarzyć, gdyż na to wskazuje logika układów pierścieni w znakach, które pojawiały się w kolejnych latach. Nazwałem te znaki "kodem Apokalipsy", gdyż można dostrzec pewne podobieństwa ze znakami bestii, o których mówi biblijna Księga Apokalipsy Świętego Jana. Mam takie dziwne uczucie, że powinienem o tych znakach na ludziach powiadomić świat. To też spowodowało moją trudną decyzję o odejściu z Geekweeka i skoncentrowaniu się na napisaniu książki. Zdumiewające, ale o tej sprawie praktycznie nikt nic nie wie. Pytałem kolegów z branży ezoterycznej w USA, Chinach, Australii... cisza.

Założyłeś własny kanał na YouTube. Będziesz w nim mówił o zjawiskach niewyjaśnionych?

- Owszem. Miałem duże wątpliwości, ale na szczęście się przełamałem i będę go powoli rozwijał. Cieszę się jak dziecko, jak kolejne osoby decydują się go zasubskrybować. To oznacza, że moja praca ma sens i jest tam przez kogoś doceniana. W ogóle ten cały YouTube to fantastyczne narzędzie, umożliwia niebywały wręcz kontakt z ludźmi.  Odnoszę wrażenie, że to taka planetarna telewizja. Genialna w swojej prostocie, bo robiona przez zwykłych ludzi, a nie zawodowych dziennikarzy. I ta niebywała siła, potęga. Wystarczy, że nagram materiał po angielsku i go odpowiednio opiszę, a jest szansa, że obejrzą go miliony ludzi na całym świecie. Fantastyczna sprawa.

Pracujesz też nad scenariuszem filmu. Możesz powiedzieć coś więcej?

- To także kolejny powód, dla którego musiałem odejść z zespołu Geekweek. Film rzeczywiście będzie dotyczył zjawiska UFO, a dokładniej jednej historii, która mnie bez reszty zafascynowała. Mam jej pełną dokumentację, relacje świadków, zdjęcia, a nawet rysunki wykonane na podstawie relacji głównego bohatera... Teraz tylko trzeba usiąść i napisać tekst.

Film jest o spotkaniach z kosmitami?

- Gorzej. Chcę w nim przedstawić historię podróży człowieka w bardzo odległe miejsce, która miała miejsce w czerwcu 1987 roku. Mężczyzna został zabrany na obcą planetę, spędził tam kilka dni i został przetransportowany do domu. Jego relacja jest tak szczegółowa, tak bardzo spójna i logiczna, że po prostu nie mógł sobie tego wymyślić. Wierzę, że to naprawdę przeżył. Jeszcze kilka lat temu bym w to nie uwierzył, ale dziś wiele rzeczy się zmieniło. Wiem po prostu więcej.

Czego ci życzyć?

- Siły i konsekwencji, gdyż tego wymaga pisanie. Wiem o tym, bo zajmuję się tym od początku mojej przygody z dziennikarstwem. To będzie dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, rodzaj nowego etapu w życiu. Miałem dużo obaw, zresztą cały czas je mam, ale pokusa przeżycia tak niezwykłej przygody zawodowej była zbyt silna. Jeśli mam zawiadomić ludzi o tym, że świat może być dziwniejszy niż mogli nawet przypuszczać, to jest to właśnie ten moment.

Oko w oko z Dawidem. Słynna rzeźba też wymaga sprzątania© 2023 Associated Press
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas