Zbyt wysoki czynsz? Możesz wynająć nawiedzone mieszkanie dużo taniej
Hongkong uchodzi za najdroższe miasto świata, a ceny wynajmu mieszkania bywają dwukrotnie wyższe niż w Londynie. Ceny są tak wysokie, że 50-metrowe mieszkania może być dzielone na 7 mikrokawalerek, a część mieszkańców żyje dosłownie w wydzielonych klatkach bez okien. Da się jednak znaleźć tanie lokum, którego właściciel zmuszony był obniżyć cenę z powodu braku zainteresowania. To tzw. nawiedzone mieszkanie. Choć mało kto chciałby mieć Halloween na co dzień, to takie nieruchomości znajdują najemców.

Spis treści:
- Chów klatkowy człowieka, czyli patodeweloperka w Hongkongu
- Oszczędność ważniejsza od przesądów. Inwestorzy znaleźli niszę
- Kiedy dusza przychodzi do domu, nawiedzone mieszkania tracą na wartości
Chów klatkowy człowieka, czyli patodeweloperka w Hongkongu
Na świecie nie brakuje alternatywnych form mieszkalnictwa. Od życia w slumsach, przez squatting, po adaptację łodzi, kamperów czy budynków postindustrialnych - ludzie szukają sposobów na oszczędności lub ciekawy styl życia. Mało znanym w Polsce jest świadome mieszkanie w miejscach uznawanych za nawiedzone.
Sytuacja mieszkaniowa w Hongkongu jest wyjątkowo trudna, nawet jak na metropolię. Ceny wynajmu mieszkań są tak wysokie, że lokale są dzielone - często nawet niezgodnie z przepisami - na wiele mniejszych części. Patodeweloperka znana z Polski to jeszcze nic. Mieszkańcy tej aglomeracji niejednokrotnie cisną się w mikrokawalerkach, o jakich nie śniło się nawet Japończykom.
Prowadzony jest także "chów klatkowy". Lokatorzy gnieżdżą się w wydzielonych, nieraz piętrowych segmentach mieszkań, odgrodzonych deskami, w których poza materacem nie mieści się zbyt wiele i nie można stanąć wyprostowanym. Nazywane są one klatkami, schowkami na buty lub trumnami. Inni mieszkają w adaptowanych piwnicach czy na poddaszach bez okien i wentylacji lub przeciwnie - w upale. Na lepsze warunki mogą sobie pozwolić jedynie bogatsi.
Niewiarygodne ceny mieszkań w Hongkongu czasem jednak spadają, zwłaszcza gdy ciąży na nich zła sława. Lokale do wynajęcia, w których doszło do morderstwa lub nienaturalnej śmierci, np. w wyniku samobójstwa lub wypadku, uznawane są za nawiedzone i nie ma na nie za bardzo chętnych. Chyba że ktoś chce zaoszczędzić i historia lokalu mu nie przeszkadza - wtedy to świetna okazja.
Oszczędność ważniejsza od przesądów. Inwestorzy znaleźli niszę
Nawiedzony dom to motyw przewodni wielu horrorów, także tych azjatyckich. Miejsca budzące grozę odwiedzają co najwyżej amatorzy mocnych wrażeń i urbexu, ale mało kto decyduje się tam mieszkać z własnej woli. Niektórych przekonuje cena. W rzeczywistości sytuacja mieszkaniowa w Hongkongu jest tak zła, że nawet nawiedzone mieszkania stały się niszą na tyle dochodową, że znaleźli się inwestorzy specjalizujący się w tym segmencie.
Jednym z nich jest Ng Goon-lau, inwestor nazywany "Królem Nawiedzonych Domów", który w swoim portfolio posiada dziesiątki takich nieruchomości. "Zniżka może być ogromna i wiele ludzi, którym to nie przeszkadza, mogą wynająć te miejsca poniżej ceny rynkowej" - powiedział w rozmowie z CNN.
Wielu agentów nieruchomości z Hongkongu wprost klasyfikuje część lokali jako nawiedzone na swoich stronach internetowych. Niektóre zawierają nawet szczegóły na temat rodzajów śmierci, jakie się w nich wydarzyły. W wielu przypadkach jako przyczyna zgonu figuruje "upadek z wysokości", co nie jest tak dziwne w przeludnionym mieście, w którym "apartamenty" piętrzą się bardzo wysoko.
Wygląda na to, że wspomniana nisza funkcjonuje nie tylko ze względu na korzyści ekonomiczne dla lokatorów, ale również na fascynację życiem w takim miejscu. Niektóre strony agencji wręcz polecają, aby sprawdzać certyfikaty zgonów i wypytywać sąsiadów o historię mieszkania.
Kiedy dusza przychodzi do domu, nawiedzone mieszkania tracą na wartości
Życie w "nawiedzonym" mieszkaniu może wynikać z fascynacji takimi miejscami, jednak w większości to najprawdopodobniej kwestia przymusu ekonomicznego. Mimo wysoko rozwiniętej cywilizacji technologicznej i ateizmu wielu mieszkańców Chin i innych krajów azjatyckich wciąż jest mocno przesądnych. Dominuje mieszanka wierzeń folklorystycznych z wpływami buddyjskimi, taoistycznymi i feng shui.
Mieszkanie w miejscu, w którym doszło do tragicznej śmierci, ma rzekomo przynosić pecha. Wiele osób wierzy, że duchy zmarłych mogą pozostawać w mieszkaniu, a ich gniew i nienawiść mogą dalej się udzielać. Może też jakoby dochodzić do opętania. Część lokatorów jednak ryzykuje. I jeszcze na tym oszczędza.
Przykładowo cena mieszkania, w którym w 2014 roku brytyjski bankier Rurik Jutting zamordował dwie kobiety z Indonezji, a ciało jednej z nich ukrył w walizce, spadła wówczas z 1,16 mln USD do 770 mln USD, zaś cena najmu, pierwotnie 3740 USD, spadła o połowę. Inne mieszkanie, w Tsuen Wan, gdzie doszło do morderstwa w 2016 r., zostało sprzedane ze stratą 40% oryginalnej ceny. Jak widać, mieszkanie w takim miejscu się opłaca.










