Lęk przed zadławieniem paraliżuje. Po pechowym łyku otarłem się o śmierć
Nie zrozumie tego nikt, kto nie przeżył samotnej walki o życie we własnym mieszkaniu. Miałem okazję przekonać się, co to znaczy zadławienie. Opowiem wam o tym, jak jeden łyk wody spowodował horror. Każdego dnia w Polsce w ten sposób traci życie ok. 10 osób.
Ten dzień miał być jak każdy inny. Po śniadaniu postanowiłem chwilę poćwiczyć. W sumie nic szczególnego - proste ćwiczenia fizyczne, które każdy może wykonać w domu. Mam taki zwyczaj, że wykonuję je jednocześnie oglądając na telewizorze jakiś ciekawy program czy film. Po kilkunastu minutach zapragnąłem napić się wody. Wszedłem do kuchni i jak zawsze sięgnąłem po 1,5 litrową butelkę popularnej wody mineralnej. Nie miałem zwyczaju nalewać wody do szklanki, więc po prostu szybko odkręciłem nakrętkę, wziąłem łyk i nagle zrozumiałem, że stało się coś bardzo złego. Jeszcze wtedy nie byłem świadomy, że za chwilę przyjdzie mi stoczyć prawdziwą walkę o moje życie. Walkę ze śmiertelnie groźnym niebezpieczeństwem, którą tysiące ludzi przegrywa. Medycyna nazywa to zadławieniem.
Przez pierwsze 30 sekund myślałem, że będzie jak zawsze w tego typu sytuacjach - trochę się pomęczę, a po chwili oddech wróci jak zawsze. Wystarczy mocno zakaszleć, może podnieść ręce do góry i wszystko minie. Niestety tym razem miało być inaczej. Moje zadławienie zwykłą wodą było o wiele poważniejsze, niż mogłem nawet przypuszczać.
Niestety byłem sam w domu i szybko zrozumiałem, że mogę liczyć tylko na siebie. Mniej więcej po minucie bez oddechu pojawił się paniczny lęk przed śmiercią. Jednocześnie z każdą mijającą sekundą czułem, że mam niewiele czasu, aby się uratować. Przez głowę przelatywały mi różne pomysły. Mogłem na korytarzu zapukać do sąsiadów i poprosić ich o pomoc, ale był z tym poważny problem. W tym stanie oczywiście nie mogłem wydać z siebie żadnego dźwięku i nie byłem pewien, czy na pewno uda mi się im "na migi" przekazać informację, jakiej pomocy potrzebuję.
Przez chwilę nawet przez głowę przemknęła mi myśl, że muszę znaleźć kartkę i długopis, aby napisać kilka słów błagania o pomoc. Niestety kolejne sekundy bez oddechu mijały niemiłosiernie szybko. Zacząłem powoli rozumieć, że tym razem sprawa jest bardzo poważna. Człowiek po ciężkim zadławieniu jest w stanie bez oddechu wytrzymać najwyżej 3-4 minuty. Jeśli w tym czasie nie nadejdzie pomoc, wtedy następuje utrata przytomności i niestety często śmierć.
Wiedziałem, że przegrywam tę walkę o życie i wybiegłem z mojego mieszkania na korytarz (mieszkam w bloku wielorodzinnym). Liczyłem na to, że jeśli zemdleję na korytarzu jest szansa, że ktoś mnie zobaczy i być może zadzwoni po pogotowie. I wtedy nastąpił cud. Przypomniałem sobie fragment programu telewizyjnego BBC, który oglądałem wiele lat temu. Tam była wskazówka, aby w sytuacji zadławienia z całej siły spróbować oprzeć się o oparcie krzesła napierając na nie z całej siły brzuchem.
Dokładnie tak zrobiłem. Musiałem oprzeć się o oparcie krzesła kilka razy i to bardzo gwałtownie, ale na szczęście pomogło. Pierwszy oddech łapałem przez minutę leżąc skulony na ziemi. Nie mogłem uwierzyć w to, że we własnym mieszkaniu tak blisko otarłem się o śmierć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że uratowałem życie dzięki technice pomocy przy zadławieniach, którą w latach 70-tych ubiegłego wieku opracował amerykański lekarz Henry Heimlich.
Śmierć z powodu zakrztuszenia jest o wiele częstsza niż mogłoby nam się wydawać. W tej sprawie trudno o szczegółowe statystyki. Lekarze szacują, że codziennie w Polsce ok. 10-15 osób umiera przez zakrztuszenie. To może oznaczać, że w ciągu roku życie w ten sposób traci nawet kilka tysięcy osób. To mniej więcej tyle, ile ginie w wypadkach samochodowych.
Zadławienie to nic innego jak zatkanie dróg oddechowych przez niewielkich rozmiarów przedmiot, ale także np. przez płyny (choćby wodę). W przypadku dorosłych zwykle dochodzi do takiej sytuacji podczas jedzenia. Z dziećmi sytuacja może być trudniejsza, gdyż mogą zadławić się dowolnym przedmiotem, który wzięły do ust.
W przeważającej liczbie przypadków osobie przeżywającej zadławienie udaje się odkaszlnąć i udrożnić drogi oddechowe bez większych problemów. Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy potrzebna jest pomoc.
To metoda ratowania ludzi w sytuacji zadławienia, którą opracował amerykański lekarz dr Henry Heimlich. Przez wiele lat kierował oddziałem chirurgii w szpitalu żydowskim w Cincinnati i wielokrotnie był świadkiem dramatycznej walki o życie ludzi, którzy się zadławili. To sprawiło, że w 1974 roku opracował technikę pierwszej pomocy, stosowaną przy zadławieniach.
W wywiadzie dla agencji Associated Press w 2014 roku Heimlich powiedział, że do prac nad tą techniką skłoniły go doniesienia o tysiącach wypadków śmiertelnych będących skutkiem zakrztuszenia. Opracowaną przez niego metodę w praktyce mieli okazję zastosować nie tylko lekarze, ale także personel restauracji czy linii lotniczych.
O jej skuteczności przekonał się także słynny aktor, reżyser i producent Clint Eastwood. W 2014 roku Eastwood zauważył na przyjęciu w Kalifornii, że ktoś zakrztusił się kawałkiem sera. Natychmiast podbiegł do tej osoby i z powodzeniem zastosował na dławiącym się metodę opracowaną przez amerykańskiego lekarza.
Najważniejsze jest zachowanie spokoju. Kiedy jesteśmy świadkami zadławienia się należy zachęcić taką osobę do kaszlu. Jeśli to nie pomaga, a osoba dławiąca się ma problem z oddychaniem, stajemy u jej boku, jedną ręką podtrzymujemy klatkę piersiową i pochylamy osobę poszkodowaną lekko do przodu, a drugą mocno uderzamy pięć razy między łopatkami. Dopiero jeśli to nie pomaga, wykonujemy chwyt Heimlicha.
Pomoc osobie walczącej z zadławieniem zaczynamy od tego, że stajemy za nią i obejmujemy jej tułów obiema rękami na wysokości pasa. Następnie delikatnie pochylamy dławiącą się osobę do przodu, aby umożliwić wydostanie się ciała obcego z dróg oddechowych. Jedną dłoń zaciskamy w pięść i kładziemy ją na brzuchu ofiary, między pępkiem a wyrostkiem mieczykowatym mostka.
Drugą dłonią chwytamy pięść i energicznym ruchem uciskamy przeponę do siebie i ku górze. Ten ruch prowadzi do sprężenia powietrza znajdującego się w drogach oddechowych, co umożliwia wypchnięcie ciała obcego na zewnątrz.
Jeśli pierwsza próba się nie powiedzie, rękoczyn Heimlicha można wykonać kolejne cztery razy. Po tym czasie należy ponownie wrócić do uderzeń między łopatkami. Czynności te wykonujemy naprzemiennie, dopóki poszkodowany nie przestanie się krztusić.
W przypadku zadławienia i braku szansy na pomoc innych osób rękoczyn Heimlicha można również wykonać na sobie. W tym celu należy oprzeć się o twardą i stabilną powierzchnię (np. ścianę lub oparcie krzesła) i przyłożyć pięść nad pępkiem. Zwiniętą pięść obejmujemy drugą dłonią i wykonujemy pchnięcie do środka i ku górze. W tym przypadku chwyt Heimlicha również może być powtórzony kilkukrotnie.
Nazwany jego imieniem rękoczyn lub manewr Heimlicha (po ang. Heimlich maneuver) stał się popularny na całym świecie. Oszacowano, że dzięki niemu ocalono życie ponad 50 tysięcy osób i ta liczba stale rośnie. Kolejnym przykładem jej skuteczności jest wydarzenie w amerykańskiej szkole w Nowym Jorku, które zarejestrowały kamery monitoringu. Jeden z uczniów zakrztusił się wodą pitą wprost z butelki. Nauczycielka natychmiast zastosowała chwyt Heimlicha, dzięki czemu być może uratowała chłopcu życie.