Sprzęt mieli gorszy niż 8-bitowe Atari. Jakim cudem dowiózł nas na Księżyc?

Od ostatniego księżycowego spaceru człowieka minęło już ponad 50 lat, dlaczego przez ten czas nie udało nam się wrócić na Srebrny Glob? Jak to możliwe, że sprzęt z poprzedniej epoki dokonał czegoś, czego wciąż nie jesteśmy w stanie powtórzyć?

Rakieta Saturn V. Dokładnie taka zabrała nas na Księżyc
Rakieta Saturn V. Dokładnie taka zabrała nas na KsiężycBridgeman Images i Stuart Seeger/Lunar Module SimulatorEast News

Zwolennicy teorii spiskowych od lat przekonują, że amerykańskie misje Apollo były jedną wielką mistyfikacją, w ramach której NASA sfałszowała nagrania, zdjęcia, próbki i inne "dowody", bo człowiek nigdy nie stanął na Księżycu. A jeden z argumentów zawsze brzmi następująco: skoro byliśmy na naszym naturalnym satelicie już w 1969 roku, mając do dyspozycji mniej zaawansowane technologicznie rozwiązania, to czemu nie jesteśmy w stanie powtórzyć tego wyczynu.

Jak ten złom doleciał na Księżyc?

I chociaż stawiana tu teza jest oczywiście błędna, to w jednym należy się zgodzić. W porównaniu z nowymi systemami lotów kosmicznych, którymi dysponują obecnie agencje kosmiczne i prywatne przedsiębiorstwa, jak SpaceX, Blue Origin czy nawet Virgin Galactic, technologia zastosowana w misji Apollo 11 wydaje się wręcz eksponatem muzealnym. I tak właśnie jest, ale... tylko częściowo.

Misja Apollo 11 wykorzystywała statek kosmiczny, na który składały się moduł dowodzenia/serwisowy CSM-107 "Columbia" i moduł księżycowy LM-5 "Eagle", a także rakietę nośną Atlas V, której zadaniem było wyniesienie reszty na orbitę.

CSM, czyli Moduł Dowodzenia/Serwisowy, był jak sama nazwa wskazuje, połączeniem dwóch różnych jednostek, tj. Modułu Dowodzenia i Modułu Serwisowego. Pierwszy zawierał pomieszczenia dla załogi i systemy sterowania, a drugi składał się ze zbiorników na materiały ogniw paliwowych (ciekły wodór i ciekły tlen) i zawierał główny system napędowy i System Sterowania Reakcyjnego.

Moduł Dowodzenia/Serwisowy w czasie misji Apollo 11
Moduł Dowodzenia/Serwisowy w czasie misji Apollo 11NASAdomena publiczna

Moduł księżycowy LM-5 "Eagle" to z kolei dwuczłonowa jednostka, składająca się z członu zniżania i członu wznoszenia. Był on zdolny do pracy wyłącznie w przestrzeni kosmicznej i przeznaczony do przewozu dwóch astronautów z orbity Księżyca na jego powierzchnię i z powrotem.

Cud techniki? Chyba eksponat muzealny

Do kierowania Modułem Dowodzenia/Serwisowym i Modułem Księżycowym służyły komputery pokładowe programu Apollo, czyli Apollo Guidance Computers (AGC) - odpowiednio Command Module Computer (CMC) i Lunar Guidance Computer (LGC). I w tym miejscu faktycznie trudno się nie uśmiechnąć pod nosem, bo choć w swoich czasach uchodziły one za "cud techniki", to ważący 32 kg system korzystał z podzespołów słabszych, niż znajdziemy obecnie nawet w budżetowych smartfonach.

Dla przykładu, żaden z komputerów nie posiadał nośnika pamięci masowej podobnego do tych, z jakich korzystamy obecnie. Zamiast tego korzystały one z dwóch typów pamięci wykonanych z rdzeni ferrytowych, stałej 74 kB (mogła być zapisywana i odczytywana) oraz kasowalnej 4 kB (jedynie do odczytu), będącej odpowiednikiem pamięci RAM, choć dane zapisane w pamięci ROM (ang. Read Only Memory) nie giną po wyłączeniu zasilania.

Co więcej, do obsługi komputera służyło urządzenie będące połączeniem wyświetlacza i klawiatury, czyli tzw. DSKY, gdzie astronauci wpisywali polecenia i dane za pomocą klawiatury numerycznej. To naprawdę kawałek historii, nie tylko w przenośni, ale i dosłownie - tyle że tego typu rozwiązania to jedynie ułamek elementów, jakie składają się na skuteczną misję kosmiczną i co najważniejsze... sprawdzały się podczas wykonywania zadań, do jakich zostały zaprojektowane.

 Symulator modułu księżycowego na wystawie w Centrum Lotów Kosmicznym im. Johnsona w Houston
Symulator modułu księżycowego na wystawie w Centrum Lotów Kosmicznym im. Johnsona w Houston Stuart Seeger/Lunar Module Simulatordomena publiczna

Nie samym komputerem żyje statek kosmiczny

Ba, czasem lepiej niż współczesne rozwiązania i wystarczy spojrzeć na rakietę SA-506 (Saturn V), wykorzystującą silniki F-1 oraz J-2, która wynosiła misję Apollo 11 w kosmos. Rakieta składała się z trzech stopni, wszystkie napędzane były paliwem ciekłym, a ich separację podczas startu wspomagały niewielkie ładunki separujące.

Do dziś uznawana jest za jeden z najbardziej zaawansowanych technicznie tworów człowieka w historii i z pewnością o tym elemencie nie można powiedzieć, że jest "przestarzała". Bo chociaż mamy do czynienia z rakietą jednorazową, to ten mierzący 110 metrów wysokości i 10 metrów średnicy gigant, którego huk było słychać w promieniu 80 km, był w stanie wynieść na niską orbitę okołoziemską 118 ton ładunku.

Dla porównania Starship, czyli dwustopniowa superciężka rakieta nośna opracowana przez SpaceX, która docelowo ma nas zabrać na Marsa, ma oferować udźwig w okolicach 100 ton. 20 kwietnia tego roku odbyła wprawdzie dziewiczy lot, ale nie obyło się tu bez problemów, podobnie jak podczas wcześniejszych prób. Tymczasem Saturn V słynął z wysokiej bezawaryjności i podczas eksploatacji doszło jedynie do dwóch niewielkich awarii rakiety.

Start rakiety Saturn V. Do dziś uznawanej za jeden z najbardziej zaawansowanych technicznie tworów człowieka
Start rakiety Saturn V. Do dziś uznawanej za jeden z najbardziej zaawansowanych technicznie tworów człowiekaAFP

Dlaczego nie jesteśmy w stanie wrócić na Księżyc?

To dlaczego nie jesteśmy w stanie wrócić na Księżyc? Odpowiedź jest bardzo zaskakująca... jesteśmy, ale:

  • nie chcemy - wyścig kosmiczny między Stanami Zjednoczonymi i Rosją sprawiał, że "kto pierwszy" miało ogromne znaczenie, a opcja kolejnej wizyty w tym samym miejscu nie wydaje się już tak ekscytująca;

  • nie mamy potrzeby - rozwój technologii sprawia, że wiele badań kosmicznych jesteśmy w stanie prowadzić z Ziemi albo za sprawą nowoczesnych teleskopów i innych instrumentów badawczych wyniesionych w kosmos;

  • mamy więcej obaw - głównie w zakresie zdrowia astronautów, bo stale rosnąca wiedza o zagrożeniach czyhających w kosmosie czy jego wpływie na ludzkie ciało sprawia, że poświęcamy więcej wysiłku na kwestie bezpieczeństwa kosmicznych podróżników;

  • to kosztuje - jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Misje załogowe kosztują majątek i nie przynoszą większych korzyści, a przynajmniej na razie. Śmiało można zakładać, że kiedy agencje kosmiczne będą gotowe na nowy rozdział w podboju kosmosu, czyli kolonizację Układu Słonecznego czy kosmiczne górnictwo i będzie to miało znaczenie polityczne, pieniądze się znajdą.
  • I podobnego zdania są sami astronauci i pracownicy NASA, jak choćby Jim Bridenstine, administrator amerykańskiej agencji za czasów Donalda Trumpa, który już w 2018 roku był przekonany, że to nie naukowe czy technologiczne przeszkody nas powstrzymują:

    Gdyby nie ryzyko polityczne, bylibyśmy teraz na Księżycu. Właściwie prawdopodobnie bylibyśmy na Marsie.
    Oko w oko z Dawidem. Słynna rzeźba też wymaga sprzątania© 2023 Associated Press
    INTERIA.PL
    Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
    Dołącz do nas