Drop - największy polski ptak powróci? Niezwykły projekt przyrodników
Drop miał ponad dwa metry rozpiętości skrzydeł, jakieś 18 kg wagi i łeb na wysokości metra. Był największym polskim ptakiem, większym od bielika, łabędzia, kogokolwiek. Wyginął 25 lat temu. Jest jednak koncepcja, by wrócił.
Telefon zadzwonił, gdy we wrześniu 1996 roku siedziałem w gabinecie prof. Andrzeja Bereszyńskiego z ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu. Rozmawialiśmy wtedy na jakiś zupełnie inny temat, prawdopodobnie na palący wtedy temat wprowadzenia ochrony gatunkowej wilka, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych był już na skraju wymarcia. Profesor wstał, odebrał telefon, powiedział:
- Och nie! Tylko nie to...
Po czym powiedział do mnie: - Właśnie straciliśmy dropia. Dostałem informację, że ostatnia samica została zabita przez kłusownika w stacji w Stobnicy pod Poznaniem.
- Chce mi pan powiedzieć, że oto jestem świadkiem wymarcia największego ptaka Polski? - zapytałem.
- No tak, w sumie tak. Właśnie się to stało.
Drop był od łabędzi znacznie większy. Ważył dobre pięć kilogramów więcej, rozpościerał skrzydła na dobre pół metra więcej, a głowę wznosił na ponad metr. Głowę charakterystyczną, z piórami układającymi się w rodzaj wąsów, czujnie wystającą ponad polne i łąkowe trawy i zboża, wśród których drop mieszkał. Wymagał bezleśnych, otwartych terenów takich jak stepy, pola, łąki, zasiewy rzepaku, lucerny czy miękkie rośliny z chwastami między nimi.
W czasach, gdy toczyły się wydarzenia z powieści trylogii Henryka Sienkiewicza, dropie towarzyszyły ludziom na rozległych terenach Rzeczpospolitej. Malował je Chełmoński, kojarzyły się z polską prowincją. Już w XIX wieku stały się jednak rzadkie, a zmiany w rolnictwie i zagospodarowaniu pól doprowadziły do ich zagłady. Nim nastał wiek XX, drop zniknął z wschodu Polski, przetrwał jedynie na terenach zachodnich takich jak Wielkopolska, Dolny Śląsk czy Pomorze Zachodnie.
To ostatni gatunek kręgowca, który wymarł w Polsce całkowicie. Całkiem niedawno. - Ćwierć wieku to jednak dość czasu na refleksję na ten temat. Na to, co zrobić, aby wrócił - mówią jednak przyrodnicy i mają pewien pomysł, który zrodził się na Uniwersytecie Zielonogórskim pod ręką prof. Leszka Jerzaka. Przyrodnicy szczegółów na razie nie zdradzają.
Profesor Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu mówi tak: - Jeżeli ja panu powiem, że chcemy budować sensownie krajobraz rolniczy, to będzie to zalatywało nudą, prawda? Już widzę jak media dają w tytule "potrzebna zmiana krajobrazu rolniczego". Kiedy jednak powiemy, że ma wrócić największy polski ptak albo jeszcze lepiej, ma wrócić "polski struś", a to wtedy co innego. Zacznie się coś dziać. A jedno z drugim idzie w parze, więc możemy mówić o odtworzeniu "polskiego strusia", przemycając przy tym informacje na temat zmian, jakich musimy dokonać, aby miało to sens.
Dropia rzeczywiście nazywano niekiedy "polskim strusiem", chociaż akurat z tymi bezgrzebieniowcami niewiele ma wspólnego, poza tym, że z daleka może podobnie wyglądać. Dawne grupy dropi istotnie przypominać mogły strusie na afrykańskiej sawannie, z długimi szyjami, nogami i potężnym korpusem oraz skrzydłami rozkładanymi efektownie w czasie toków.
Drop wyglądał też efektownie podczas lotu, był jednym z najcięższych zwierząt świata, potrafiących latać. Prowadzący nad nim badania aerodynamiczne Turcy, opisują jego lot jak nalot ciężkiego bombowca.
Dzisiaj nie mamy szans na to, by to zobaczyć.
- Pamiętam, jak widywałem dropie jako dziecko. Jechaliśmy pociągiem z Poznania do Wolsztyna i koło Granowa pojawiły się na polu. Wszyscy pasażerowie rzucili się do okien, bo ptaki wyglądały fantastycznie - przyznaje prof. Piotr Tryjanowski.
Do tego jednak, by te widoki wróciły, droga daleka, aczkolwiek da się to zrobić. Warto bowiem pamiętać, że dropie wciąż żyją w krajach pobliskich Polsce. Ich całkiem spore populacje mieszkają na terenie Węgier czy Austrii, ptaki mieszkają w Czechach i pod Bratysławą na Słowacji, a ich populacja brandenburska we wschodnich Niemczech ma się całkiem nieźle. Gdy spogląda się na mapy zasięgu europejskich dropi, widać jak urywają się one na Odrze. W Polsce mamy pustkę, w latach 2015-2018 kilka osobników pojawiło się przelotnie pod Szczecinem, na Ziemi Lubuskiej i w Małopolsce.
Drop ma bowiem pewne wymagania. Poznański profesor opisuje je: - Ten ptak nie znosi linii energetycznych, tu mamy największy problem. Nie lubi też dużej antropopresji. Wymaga natomiast odpowiedniej przestrzeni. Paradoksalnie duże pola uprawne mogą mu służyć, o ile znajdą się na nich fragmenty, miedze, gdzie drop może znaleźć swój specyficzny pokarm. To nie tylko nasiona chwastów, ale także owady, zwłaszcza podczas wodzenia młodych.
Stąd prosty wniosek, że pestycydy i herbicydy są dla dropi wyrokiem. A przecież te ptaki mogą się znakomicie przydać rolnikom, usuwając niszczące uprawy owady i chwasty.
Na terenie Węgier czy Austrii wiele gospodarstw rolnych reklamuje się wręcz z dumą jako ostoja dropia, produkuje się żywność z dropiem, piwo z dropiem. Anglicy wokół powrotu dropia rozkręcili cały biznes rolnictwa przyjaznego przyrodzie, łączącego angielskie tradycje myśliwskie i obserwacji ptaków. To działa tam, dlaczego miałoby nie działać w Polsce?
- Nie możemy działać zbyt szybko i na hurra. Zacząć trzeba od pomysły odtworzenia dawnego krajobrazu. Wtedy dropie wrócą i zostaną, znów staną się częścią naszej przyrody. Zmiany, jakie zaszły w środowisku wcale nie oznaczają, że utraciliśmy je bezpowrotnie - dodaje profesor.
Radosław Nawrot
Zobacz również:
W Płocku wykluł się jeden z najrzadszych ptaków na Ziemi
Dlaczego nosorożce przewożone są do góry nogami przez helikoptery?
Niezwykle rzadka, zmutowana wiewiórka. Wygląd szokuje!