Kradzież głosu znanego lektora w reklamie? Pierwszy taki pozew w Polsce
Czy można ukraść człowiekowi głos? Choć brzmi to jak pytanie z czasów pradawnych wierzeń, to problem jest jak najbardziej aktualny. Polska firma zajmująca się produkcją szamb wykorzystała w reklamie barwę głosu znanego lektora Jarosława Łukomskiego bez jego zgody. Jego głosem przemówiła sztuczna inteligencja poprzez syntezator mowy. Sprawa trafiła do sądu. Co na to prawnicy i inni lektorzy?

Spis treści:
- Kradzież głosu znanego polskiego lektora
- Czy prawo chroni głos przed klonowaniem?
- Głos to część wizerunku. Chroni go RODO i Kodeks cywilny
Kradzież głosu znanego polskiego lektora
Kradzież głosu bez współczesnego kontekstu może przywodzić na myśl pradawne wierzenia, mity czy zabobony egzotycznych plemion. Problem jest jednak zupełnie aktualny i może dotyczyć każdego z nas. Klonowanie głosu dzięki sztucznej inteligencji stało się niezwykle łatwe. Wystarczy próbka głosu, by system nauczył się jej barwy i dykcji, a następnie wykorzystywał je do syntezy mowy. W ten sposób można dowolnym głosem wypowiedzieć dowolną treść. Ma to bardzo szerokie zastosowanie. Pisaliśmy już choćby o wykorzystaniu głosu zmarłego aktora w kontynuacji serialu "Ranczo", na co wyraziła zgodę jego żona. W omawianym dziś przypadku zgody jednak nie było.
Znany polski lektor Jarosław Łukomski usłyszał swój głos w reklamie przedsiębiorstwa z branży wodno-kanalizacyjnej, będąc przekonanym, że nigdy tych słów nie wypowiedział. Szybko okazało się, że firma użyczyła sobie jego barwy głosu i skorzystała z syntezatora mowy, aby wygenerować dubbing do reklamy. Dzięki ogólnodostępnym (choć zwykle za względnie niską opłatą) narzędziom online stworzenie takiego lektora AI jest bardzo proste i nie wymaga niezwykłych umiejętności technicznych. Jest też tańsze niż zatrudnienie żywego profesjonalisty. Może jednak sprowadzić na udostępniającego kłopoty prawne.
Czy prawo chroni głos przed klonowaniem?
Mówi się, że chytry dwa razy traci. Spółka zajmująca się produkcją szamb może się o tym wkrótce przekonać, jako że złożono już w tej sprawie pozew. Jarosław Łukomski, który jako lektor głosowy pracuje od połowy lat 80. XX w., poczuł rozczarowanie, gdy dowiedział się, że ktoś wykorzystuje jego głos bez jego wiedzy i zgody w reklamach. Mec. Tomasz Bartos, który reprezentuje Łukomskiego, uważa to za kradzież. Szczególnie perfidne wydaje się to, że roczne dochody rzeczonej spółki przekraczają 30 milionów złotych. Na biednego więc nie trafiło i zapłacenie kilkuset złotych lektorowi nie powinno stanowić problemu. Zawsze można też było użyć jednego z dostępnych głosów albo użyć swojego własnego.
Nie chodzi jednak tylko o kwestie finansowe. Barwa głosu uznawana jest za część wizerunku i za własność każdej osoby fizycznej. Wykorzystanie głosu jest zdaniem poszkodowanego jak "wykorzystanie kawałka ciebie". Ponadto branża, w której działa firma, jest dość specyficzna i nie każdy zgodziłby się na użyczenie swojego głosu w kontekście ścieków. Tylko jak to ugryźć od strony prawnej?
Pytanie, czy można ukraść człowiekowi głos, nabiera nowego znaczenia w świetle prawa. Zwłaszcza, że to pierwsza taka sprawa sądowa w Polsce. Nie chodzi tu bynajmniej o nielegalne rozpowszechnianie nagrań głosu, do których ktoś ma prawa autorskie, lecz o wykorzystanie samej barwy głosu do celów komercyjnych. Zdaniem ekspertów w sensie prawnym istotnie można dokonać bezprawnego zawłaszczenia głosu. Nie można go "ukraść" tak jak portfela czy samochodu - właściciel nadal go będzie posiadał - ale jednak prawo chroni głos na kilka sposobów.
Głos to część wizerunku. Chroni go RODO i Kodeks cywilny
Według prezesa Stowarzyszenia Lektorów RP, Pawła Bukrewicza, głos stanowi danę biometryczną człowieka i jego wykorzystanie przez firmę jest naruszeniem przepisów RODO. Ponadto głos można uznać za część wizerunku, a ten jako dobro osobiste człowieka chroniony jest w Polsce przez art. 23. Kodeksu cywilnego. Do sprawy odniósł się także inny ekspert, mec. Tomasz Palak. Według niego nie ma potrzeby definiowania wspomnianej praktyki jako kradzieży czy powielenia ani zastrzegania dźwięku jako znaku towarowego, mimo że taka możliwość istnieje.
"Kluczowe za to są: prawa autorskie wykorzystanych zapewne próbek głosu, wrzucenie ich jako danych osobowych chronionych RODO w różne nieznane lektorowi miejsca i przede wszystkim - dobra osobiste. Wizerunek, cześć - uprościłbym to do 'marka osobista' - są chronione i właśnie przede wszystkim z tej podstawy prawnej wychodzi pozew. Głos to dla lektora narzędzie pracy i najcenniejszy zasób i naruszeniem jest branie go bez pytania, bez wynagrodzenia i z sugestią jego poparcia dla określonych produktów" - napisał mec. Palak.
Początkowo firma, która wykorzystała głos lektora, argumentowała, że nie jest on częścią wizerunku, jednak po nagłośnieniu sprawy wycofała problematyczne reklamy z emisji. Lektorzy nie zamierzają jednak dać za wygraną. "To są jaja. Byłem pierwszym lektorem, który dołączył do projektu VO+AI. Między innymi właśnie po to, by chronić się przed takimi sytuacjami. Ale nigdy bym nie pomyślał, że ktoś będzie kwestionował moje prawo do dysponowania własnym głosem. Takie postawy muszą zostać napiętnowane, inaczej będziemy okradani na większą skalę i bez końca" - skomentował lektor Jacek Brzostyński, cytowany przez polscylektorzy.pl.










