Chińskie myśliwce. Podobieństwo do tych zachodnich jest przypadkowe
Szczyt inżynierii? Chiny na przestrzeni lat mocno rozwinęły przemysł zbrojeniowy. Czy ich samoloty to tylko gadżety, czy poważne maszyny, które mogą konkurować na niebie z tymi natowskimi. Zapewniają, że maszyny to ich rodzima technologia, a podobieństwo do tych zachodnich, jest "przypadkowe".
Gdy podczas II wojny światowej Japonia zaatakowała Chiny, tamtejsze siły powietrzne prawie nie istniały. Chińczycy postanowili szybko naprawić ten błąd. Zaczęło się szkolenie pilotów i import wojskowych samolotów z całego świata. To oczywiście stanowiło problem, bo transporty trwały miesiącami. Mogły być też przechwytywane czy niszczone przez Japończyków. Problem był też z częściami zamiennymi.
Dlatego rząd Chin przystąpił do budowy własnego myśliwca, który miał dorównywać najlepszym konstrukcjom świata. Tak powstała niewielka maszyna Chu XP-0.
Zaprojektowany przez chińskich inżynierów myśliwiec był wzorowany na amerykańskiej maszynie Curtis Hawk 75, z którą tamtejsi piloci i inżynierowie byli całkiem dobrze obeznani. W przeciwieństwie do amerykańskiego metalowego myśliwca, ten chiński miał być prostszy - jego kadłub miał składać się z ramy z rur pokrytej sklejką. Za to uzbrojenie miał mieć imponujące. W przeciwieństwie do dwóch karabinów maszynowych Hawka Chu XP-0 miał być wyposażony nawet w 4 działka 20 mm i zaczep na bomby. To powinno dać mu siłę ognia przewyższającą większość ówczesnych maszyn i wystarczyć do rozprawienia się z każdym japońskim bombowcem.
Prace postępowały jednak wolno. W 1943 roku, kiedy pierwszy prototyp był gotowy do lotu, amerykańskie dostawy dla chińskiej armii szły już pełną parą. Gdy maszyna wzbiła się wreszcie w powietrze, okazała się całkiem przyjemna w pilotażu, ale wolna. Prawdziwym problemem okazało się jednak zakończenie lotu. Przy pierwszym podejściu do lądowania, myśliwiec podskoczył, zarył kołami w ziemię i wylądował na grzbiecie. Pilot przeżył, projekt otrzymał jednak śmiertelną ranę. Choć w latach 1944-46 miało powstać jeszcze do 9 kopii maszyny, stało się jasne, że nie ma ona przyszłości.
Trudne życie konstruktora
Trudna przyszłość czekała chiński przemysł lotniczy. Wojna domowa między komunistami a nacjonalistami sparaliżowała na wiele lat prace nad jakimikolwiek samolotami. W kolejnych latach komunistyczne władze w Pekinie, chcąc szybko nadrobić technologiczną przepaść, polegały głównie na imporcie i licencyjnej produkcji radzieckich maszyn, co nie dawało chińskim konstruktorom wielkiego pola do popisu. Jednak próbowali. Już w późnych latach 50. chińskie instytuty badawcze zaczęły tworzyć projekty nowych samolotów bojowych. Ale mimo wielkich deklaracji Mao, zapowiadającego “wielki skok naprzód", z większości tych projektów nic nie wyszło.
Wśród projektów z lat 50. był na przykład Nanchang Q-5, przeróbka licencyjnego MiGa-19, która miała zmienić nieco zmurszały myśliwiec w sprawny samolot szturmowy (podobny pomysł mieli polscy inżynierowie, którzy MiGa-17 przerobili na szturmowego LIMa-6). Albo Shenyang JJ-1, szkolna maszyna nieco podobna do naszej “Iskry". Ten drugi samolot został skasowany całkowicie, ten pierwszy trafił do szuflady na wiele lat.
Powodem było to, że atmosfera w Chinach zdecydowanie nie była korzystna dla kogokolwiek z głową na karku, kto chciałby tę głowę zachować na tym samym miejscu. W latach 50. i na początku lat 60. kraj był rządzony przez zupełnie nieprzygotowanych partyjnych urzędników, którzy faktycznie uniemożliwiali prowadzenie jakichkolwiek zaawansowanych projektów. W 1966 roku tzw. “rewolucja kulturalna" sprawiła, że każdy “wykształciuch" stał się wrogiem ludu. Na liście byli też inżynierowie budujący samoloty.
Skutkiem było to, że w latach 60. zatrzymano prace nad ponad 30. chińskimi projektami lotniczymi. Czas i pieniądze przeznaczone na opracowanie nowych maszyn trafiły do kosza. Chińska armia musiała radzić sobie przy pomocy maszyn, które coraz bardziej odstawały od światowej średniej.
Przeróbki radzieckich samolotów
Sytuacja poprawiła się nieco w latach 70. Chińscy inżynierowie zaczęli opracowywać nowe przeróbki radzieckich maszyn, lepiej dostosowane do potrzeb Państwa Środka. Tak powstał na przykład Shenyang J-8. Chińscy inżynierowie wzięli popularnego MiGa-21 (produkowanego na licencji jako Shenyang J-7) i powiększyli go o prawie połowę. Przy okazji upchali w kadłubie drugi silnik. Tak powstał duży myśliwiec przechwytujący, który dawał chińskim siłom powietrznym narzędzie do patrolowania długich granic kraju. Nową nadzieję dała śmierć Mao w 1976 roku. Nagle z zakurzonych szuflad inżynierowie zaczęli wyciągać dawno zapomniane projekty. A chiński przemysł lotniczy zaczął wracać do życia.
Wyjątkowo owocne byly lata 80. Powstały pierwsze prawdziwie chińskie maszyny bojowe. To na przykład przypominający nieco francusko-niemieckie Tornado lekki bombowiec Xi’an JH-7. Chińczycy zaczęli też blisko współpracować z... Amerykanami. W ramach ocieplenia, inżynierowie amerykańskiego Grummana, którzy wcześniej wsławili się choćby skonstruowaniem słynnego F-14 Tomcat, pojechali do Chin, by pomóc opracować nową maszynę bojową, opartą, podobnie jak wcześniejszy J-7 na leciwym już MiGu-21. Klasyczny “ołówek" okazał się bardzo podatny na modyfikacje. W ramach programu Sabre II, amerykańscy, chińscy i pakistańscy inżynierowie zbudowali na jego podstawie nowoczesną maszynę, która miała nie ustępować ówczesnym wersjom F-16. Zamiast charakterystycznego wlotu powietrza, nowy myśliwiec miał być wyposażony w nowy nos z nowoczesnym radarem pochodzącym z prototypowego myśliwca F-20 Tigershark. Maszyna miała otrzymać nowy, amerykański silnik, nowoczesną awionikę i miała być zdolna do wykorzystywania nowoczesnego uzbrojenia.
Ocieplenie było jednak krótkotrwałe. Po zmiażdżeniu przez chińską armię protestów na placu Tienanmen w 1989 roku, Amerykanie wycofali się ze współpracy. To, czego w międzyczasie nauczyli chińskich kolegów, zaowocowało. “Sabre II" zmienił się w lekki myśliwiec FC-1, dziś wykorzystywany przez siły powietrzne Chin, Pakistanu czy Nigerii. To był tylko początek.
Technologie z drugiej ręki
Na deskach chińskich biur konstrukcyjnych była już maszyna, która miała dołączyć do najlepszych na świecie. Choć to, czy Chińczycy faktycznie w pełni samodzielnie opracowali nową maszynę, do dziś jest kwestią dyskusyjną.
Tropy mają wieść do Izraela. W latach 80. rząd w Tel Awiwie postanowił nieco uniezależnić się od amerykańskiego wielkiego brata i zaczął prace nad własnym myśliwcem. IAI Lawi był lekką maszyną uderzająco podobną do F-16. Różnił się od niego na pierwszy rzut oka obecnością charakterystycznych kanardów pod kokpitem. Był też maszyną niezwykle udaną. Tak udaną, że Amerykanie, bojąc się o przyszłą sprzedaż własnych F-16, wymusili na Izraelu zakończenie projektu.
I tu sprawa robi się tajemnicza. Tuż po zamknięciu izraelskiego projektu, brytyjski "Sunday Times" napisał, że Izrael podpisał z Chinami porozumienie o opracowaniu wspólnymi siłami maszyny opartej na Lawim. Tą maszyną miał być Chengdu J-10. To samolot, który stanowi dziś podstawę chińskich sił powietrznych. Izraelski minister obrony zaprzeczał, ale wielu ekspertów, w tym Rosjanie, którzy współpracowali z Chinami przy licznych programach zbrojeniowych, byli przekonani, że chiński myśliwiec to w zasadzie wersja rozwojowa izraelskiej maszyny.
Tyle że to wcale nie jest pewne. Oba samoloty są nieco podobne. Głównie dlatego, że oba są skonstruowane w układzie kaczki. Chiński myśliwiec jest jednak zdecydowanie większy, a jego sylwetka przypomina bardziej Eurofightera niż lekką, izraelską maszynę. Nie jest więc raczej prostą adaptacją izraelskich rozwiązań, choć być może podczas jego projektowania zastosowano technologie i metody wcześniej opracowane w Izraelu.
Chiny zapewniają, że konstrukcja jest całkowicie rodzima, a podobieństwa przypadkowe. Główny projektant samolotu, Song Wencong, w latach 70. opracowywał inny myśliwiec, J-9, który również miał mieć układ kaczki - tamta maszyna nie weszła nigdy do służby, ale J-10 miał być wynikiem lekcji, które chińczycy odrobili opracowując 20 lat wcześniej nieudaną konstrukcję.
Bez względu na jego pochodzenie, J-10 był dla Chińczyków przełomem. Po raz pierwszy dysponowali maszyną dorównującą większości zachodnich maszyn czwartej generacji, takim jak F-15 czy Rafale, która nie była jedynie kopią czy licencyjną wersją rosyjskiego myśliwca. Chińczycy zdołali też wreszcie opracować własne silniki odrzutowe z prawdziwego zdarzenia - oraz nowoczesny pakiet pokładowej elektroniki trzymający zachodni poziom.
Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Następnym krokiem miało być wyprzedzenie zachodu. Albo przynajmniej dorównanie jego najnowocześniejszej broni.
Dyskretny nosorożec, czyli myśliwiec stealth
Premiera pierwszego chińskiego myśliwca klasy stealth był dla zachodnich planistów sporym szokiem. Od lat 90. Amerykanie mieli monopol na niewidzialne dla radarów samoloty. Flagowy myśliwiec F-22 był przez USA traktowany jako broń o takim znaczeniu, że zgody na zakup maszyny nie dostali nawet najbliżsi sojusznicy, Japonia czy Izrael. Mimo to, ogromne koszty produkcji Raptora sprawiły, że produkcję maszyny, która miała stanowić trzon US Air Force zakończono po wyprodukowaniu zaledwie 195 maszyn. Dopiero kolejna maszyna, mniejszy, ale nowocześniejszy F-35 trafił w ręce sojuszników. Wkrótce ma dołączyć do polskich sił powietrznych.
To była prawdziwa rewolucja. Nafaszerowany czujnikami i niezwykle trudny do wykrycia “Lightning II" ma być w stanie zdominować przeciwnika w każdym konflikcie. Nie chodzi tylko o to, że może zakraść się na terytorium wroga i atakować z zupełnego zaskoczenia. Maszyny są wyposażone w supernowoczesne systemy wymiany danych, które sprawiają, że działają jak jeden organizm - nawet nieuzbrojony F-35 pozostaje śmiertelnym zagrożeniem dla wroga, bo może dyskretnie naprowadzać na cel pociski wystrzeliwane przez maszyny znajdujące się w bezpiecznej odległości od frontu.
Te możliwości miały dawać NATO i sojusznikom całkowitą dominację w powietrzu. Rosjanie wydawali się zupełnie niezdolni do podjęcia rękawicy. Ich pierwszy rywal F-22, podobno nieszczególnie niewidzialny Su-57, trafił do produkcji dopiero w 2019 r., w 23 lata po “Raptorze" i 13 lat po F-35.
Ale już w 2009 roku, zaledwie 3 lata po premierze najnowszego amerykańskiego myśliwca stealth, Chińczycy rozpoczęli produkcję maszyny, która miała przełamać amerykańską dominację. I zupełnie przebudować równowagę sił na Dalekim Wschodzie.
J-20 był rezultatem programu, który Chiny rozpoczęły w późnych latach 90. XX wieku. Co ważne, trudno maszynie zarzucić, że jest kopią któregokolwiek zachodniego myśliwca. Powierzchowne podobieństwo do F-22 - wynikające głównie z charakterystycznie spłaszczonego kształtu, podwójnego, pochylonego usterzenia i skrzydeł w kształcie diamentu skrywa fakt, że to maszyna oparta na zupełnie innej filozofii - i zapewne pełniąca zupełnie inną rolę w chińskiej strategii.
Chińska maszyna niemal na pewno nie jest tak zwinna, jak amerykańskie myśliwce. Nadrabia szybkością i dwukrotnie większym od F-22 zasięgiem. Według zachodnich obserwatorów nie jest też tak niewidzialna, jak amerykański rywal. Charakterystyczne przednie stateczniki oraz silniki, które nie są, jak w “Raptorze", w pełni ukryte w kadłubie sprawiają, że w wielu przypadkach “niewidzialność" “potężnego smoka", jak ochrzcili maszynę Chińczycy, jest dosyć ograniczona. Z jednym, istotnym wyjątkiem.
Obserwatorzy spekulują, że choć wypatrzenie J-20 z boku czy z tyłu byłoby dla “Raptora" stosunkowo proste, to maszyna bardzo dobrze chowa się przed radarem przeciwnika, gdy leci prosto na niego. I to może być wskazówka odnośnie tego, jak Chińczycy zamierzają wykorzystywać tę maszynę. Gdy amerykańskie myśliwce stealth mają działać jak ninja, dyskretnie monitorując sytuację w powietrzu i atakując w dogodnym dla siebie momencie, J-20 ma być latającym nosorożcem. W razie konfliktu, maszyny mają szarżować prosto na najcenniejsze cele - lotniskowce, latające stanowiska dowodzenia AWACS czy latające cysterny - i wykorzystywać element zaskoczenia do wyeliminowania kluczowych dla amerykańskich sił zbrojnych elementów. To, czy maszyna zostanie wypatrzona i zestrzelona w drodze powrotnej do bazy nie jest szczególnie istotne. Liczy się tylko to, czy dotrze niepostrzeżenie na tyle blisko celu, by mieć szansę go wyeliminować. Pomóc w tym ma fakt, że już dziś Chiny mają więcej J-20, niż USA F-22. Chińskie fabryki miały ukończyć już ponad 230 maszyn w kilku stopniowo ulepszanych wersjach.
Lightning z AliExpress
O ile jednak Chengdu J-20 wydaje się konstrukcją dosyć oryginalną, o tyle drugi chiński myśliwiec stealth wygląda tak, jakby ktoś zamówił sobie nowoczesny myśliwiec na AliExpress.
Gdyby zamalować czerwone gwiazdy na skrzydłach Shenyanga FC-31 i przemalować go na szaro, łatwo można byłoby pomylić go z amerykańskim F-35. Maszyna na pierwszy rzut oka wygląda na kopię amerykańskiego myśliwca. Zapewne zbiegiem okoliczności jest fakt, że w 2009 r. chińscy hakerzy włamali się do komputerów zawierających terabajty danych dotyczących F-35 a pierwszy prototyp FC-31 sfotografowano zaledwie dwa lata później.
Podobieństwa między obiema maszynami mogą być jednak powierzchowne. Po pierwsze, w przeciwieństwie do amerykańskiego myśliwca, chiński nie ma wariantu zdolnego do pionowego startu i lądowania. Zamiast tego, konstruktorzy zmieścili w jego kadłubie dwa silniki w miejsce jednego, który napędza amerykańską maszynę. To jednak silniki stosunkowo stare - te same, które napędzają klasycznego MiGa-29. Co oznacza, że maszyna nie będzie ani tak wydajna, ani tak trudna do wykrycia, jak jej amerykański odpowiednik. Ważniejsze jest jednak to, w jaką elektronikę będzie wyposażona. F-35 to prawdziwy superkomputer ze skrzydłami - maszyna jest wyposażona w niezwykle złożony pakiet czujników i procesorów przetwarzających ich dane, dających pilotowi doskonałą orientację na polu bitwy i możliwość koordynacji działań z innymi maszynami. To właśnie elektronika miała być najtrudniejszym do opracowania i najdroższym elementem całej maszyny. Jeśli chiński myśliwiec nie jest wyposażony w podobne rozwiązania - a na razie nie ma żadnych danych sugerujących, że dysponuje takimi możliwościami - pozostanie wydmuszką. Czyli maszyną na pierwszy rzut oka supernowoczesną, ale w praktyce jedynie trochę lepszą od myśliwców czwartej generacji, które ma zastąpić.
Czym zresztą niekoniecznie przejmują się sami Chińczycy. FC-31 nie był oficjalnym projektem chińskich sił powietrznych. Analityk Xu Yongling sugeruje, że cała maszyna jest od początku do końca budowana z przeznaczeniem na eksport. Możliwe jest, że jej przyszłe warianty wejdą na wyposażenie chińskich lotniskowców, ale większość klientów mają stanowić państwa, których na “prawdziwy" F-35 nie stać, ale które chciałyby mieć na wyposażeniu sił zbrojnych coś, co przynajmniej wygląda jak najnowocześniejsze maszyny na świecie.
Kto wygra wyścig?
Wszystko wskazuje jednak na to, że chińscy konstruktorzy nie chcą już tylko gonić zachodnich odpowiedników. Tamtejsze firmy z branży zbrojeniowej w ostatnich miesiącach zaczęły udostępniać w mediach społecznościowych coraz więcej koncepcyjnych grafik przedstawiających przyszłe myśliwce szóstej generacji.
Choć te projekty mogą być jeszcze stosunkowo odległe do realizacji, a kształt ostatecznie zbudowanych maszyn może odbiegać od dzisiejszych wyobrażeń, wydaje się jasne, że przyszłe, chińskie maszyny mają pójść o wiele dalej, od dzisiejszych. Projekty zazwyczaj pokazują czarne, trójkątne samoloty pozbawione ogonów czy jakichkolwiek osobnych powierzchni sterowych. Bardzo trudne do wykrycia, zwrotne i, co ważne w wypadku ewentualnego konfliktu na Pacyfiku, cechujące się ogromnym zasięgiem pozwalającym atakować cele daleko od chińskich wybrzeży.
31 stycznia 2023 roku Aviation Industry Corporation of China (AVIC) opublikowało krótki film pokazujący ich wizję myśliwca szóstej generacji. Dwusilnikowa maszyna o skrzydłach w kształcie diamentu przypominała nieco zarzucony przez Amerykanów prototypowy myśliwiec F-23 - choć zapewne byłaby od niego trudniejsza do wykrycia. Kilka miesięcy później ta sama firma opublikowała nagranie, pokazujące testy w tunelu aerodynamicznej konstrukcji bardzo przypominającej wcześniejsze koncepcyjne nagranie co sugeruje, że prace nad nowym myśliwcem trwają.
Mogą być zresztą dość zaawansowane, bo w październiku 2021 na zdjęciach satelitarnych lotniska należącego do Chengdu Aircraft Corporation wypatrzono maszynę, która może być prototypem bezogonowego myśliwca szóstej generacji. CAC jest producentem myśliwca J-20.
Co ciekawe, Chińczycy wydają się iść w tę samą stronę, co zachodni konstruktorzy. Podobne kształty mają zarówno europejski demonstrator NEURON, jak bezzałogowy X-44 opracowywany przez Lockheed Martin.
Nie jest jednak jasne, kto wygra ten wyścig. Amerykanie już w ubiegłym roku ogłosili, że prototyp ich najnowszego myśliwca, znanego na razie jako NGAD (Next Generation Air Dominance) rozpoczął już pierwsze loty. Nikt poza Pentagonem nie wie jednak nawet, jak ta maszyna wygląda. Jeśli Chińczycy swój pierwszy prototyp przygotowali już dwa lata temu może się okazać, że po raz pierwszy, o włos, wysunęli się na prowadzenie w podniebnym wyścigu technologicznym.
***
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 90 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Geekweek na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!