Wojska Lądowe. Jak wygląda modernizacja po czterech latach?
Trudno jest w ciągu czterech lat naprawić 30 lat zaniedbań i zaniechań. Jednak słuchając zapowiedzi ministrów Macierewicza i Błaszczaka można było spodziewać się czegoś więcej, niż tylko nowej farby na czołgach. Jak wygląda modernizacja Wojsk Lądowych? Przyjrzyjmy się flagowym programom modernizacyjnym.
Niewątpliwymi sukcesami Ministerstwa Obrony Narodowej kierowanego przez Antoniego Macierewicza i Mariusza Błaszczaka jest dokończenie przetargów dla Wojsk Lądowych, rozpoczętych przez poprzedników.
W grudniu 2015 roku ekipa Macierewicza podpisała negocjowaną przez poprzedników umowę na modernizację czołgów Leopard 2A4 do standardu 2PL. Sfinalizowano także ciągnący się od kilku lat program samobieżnych armatohaubic "Krab", które udało się ukończyć dzięki decyzji ministra Tomasza Siemoniaka, który postanowił, wobec niemocy polskiego przemysłu, kupić podwozia w Korei Południowej.
Podobnie ma się sprawa z samobieżnymi moździerzami "Rak" na podwoziu "Rosomaka". Nie udałoby się dokończyć projektu gdyby nie renegocjacja umowy z fińską "Patrią", którą podpisano w 2013 roku. Zakończenie tych projektów należy uznać za sukces obu rządów. Gorzej ma się sprawa z następcami Bojowych Wozów Piechoty. W tym zakresie żaden z dotychczasowych rządów się nie popisał. I nie wiadomo, kiedy pojawi się następca liczących już 40 lat pojazdów.
Z drugiej strony za czasów Antoniego Macierewicza pozbawiono gotowości bojowej 11. Lubuską Dywizję Kawalerii Pancernej, której zabrano czołgi Leopard 2A5 i przekazano do Wesołej, co wielu ekspertów uznało za osłabianie potencjału obronnego.
Demontaż dywizji
11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej była największą i najsilniejsza polską jednostką pancerną. Była to również najsilniejsza jednostka tego typu w Europie Środkowej. 11. Dywizja została pozbawiona swego największego atutu: dwóch batalionów znakomitych czołgów, a otrzymała przestarzałe T-72M1, które ostatnim razem miała na stanie w 1995 roku! Żołnierze nie ukrywali, że cofają się w czasie.
Stało się to z winy domorosłych strategów i polityków zarządzających MON. W Polsce pokutuje opinia, że garnizony wojskowe powinny być rozmieszczone jak najbliżej zagrożonej granicy. Wiele krajów na takim myśleniu już się wykrwawiło. W tym i Polska w 1939 roku. Wówczas rozlokowanie dywizji wzdłuż granic również miało podłoże polityczne. Zapomina się bowiem, że miejsce stacjonowania jednostki w czasie pokoju nie musi tożsame z rozśrodkowaniem na czas wojny.
Znacznie łatwiej bowiem wyprowadzić grupę brygadową z zaplecza, niż przesuwać ją w zagrożony rejon wzdłuż linii frontu. Przerzucanie tak znacznej jednostki w zasięgu działania lotnictwa frontowego może skończyć się jej unicestwieniem.
Należy też pamiętać, że brygada pancerna ma charakter jednostki odwodowej i jest wysyłana na najbardziej zagrożone odcinki. Jej lokalizacja w bezpośredniej bliskości frontu nigdy nie była wskazana, co nieraz udowodniły podobne przypadki w historii.
Przedstawiciele MON tłumaczyli wówczas, że związane jest to ze znacznie krótszym czasem reakcji i uniknięciem ewentualnego zaskoczenia. Jest to nieco pokrętna logika, bowiem łatwiej jest zaskoczyć jednostki znajdujące się w zasięgu rakiet taktycznych, niż te, które są rozlokowane na zapleczu. Nie wspominając o roli, jaką powinien odegrać wywiad w ostrzeganiu przed potencjalnym zagrożeniem.
Skutek jest taki, że rozmontowano dwie znakomite jednostki, które, m.in. ze względu na braki kadrowe, oddalenie od zaplecza logistycznego, brak odpowiedniej bazy szkoleniowej w pobliżu Warszawy, nadal nie odzyskały gotowości bojowej.
Nowa dywizja
Choć MON stara się utrzymać te informacje w tajemnicy, to jest jasne, że brakuje żołnierzy w istniejących już jednostkach. Właściwie w każdym korpusie. Wśród szeregowych jest to co najmniej kilkanaście tysięcy wolnych etatów. Podobnie jest wśród podoficerów i oficerów.
W Siłach Zbrojnych brakuje 2800 podporuczników i poruczników. Około 2800 kapitanów, 1500 majorów. Brakuje również około 500 podpułkowników i 150 pułkowników. Wbrew pozorom brakuje także generałów, zwłaszcza po czystkach, jakie urządziła ekipa kierowana przez Macierewicza. Dziś wolnych jest 18 generalskich etatów. W sumie brakuje około 7300 oficerów.
W tej tragicznej sytuacji kadrowej i brakach w nowoczesnym sprzęcie MON postanowiło utworzyć nową - 18. Dywizję Zmechanizowaną. Do nowo powstałej dywizji zostanie włączona 1 WBPanc., która dotychczas znajdowała się w składzie 16 DZ i samodzielna 21 Brygada Strzelców Podhalańskich. Ponadto ma zostać utworzona nowa brygada, prawdopodobnie na wzór 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej lub amerykańskich Stryker brigade combat team.
- Nie budujemy nowej brygady od zera, tylko na tym potencjale, który już jest, i w bardzo szybkim czasie, poprzez dodanie trzech czy czterech batalionów i dywizjonów różnego rodzaju - zmechanizowanego, artylerii i obrony przeciwlotniczej - powiedział, dowódca nowej jednostki, gen. Gromadziński w wywiadzie dla Defence24.
Może to oznaczać, że albo zostaną zmniejszone etaty w pułkach artylerii trzech do dwóch baterii, aby z "nadwyżkowych" utworzyć pułk artylerii dla nowej dywizji, albo, co mniej prawdopodobne ze względów finansowych i proceduralnych, zamówienie kolejnych zestawów artylerii rakietowej i lufowej. Wschodnia flanka
Nowa dywizja ma wzmocnić wschodnią flankę Sił Zbrojnych. O ile samo wzmocnienie wschodnich jednostek jest wysoce pożądane, gdyż posiadają one archaiczne uzbrojenie, zupełnie nieprzydatne na współczesnym polu walki, tak eksperci niekoniecznie zgadzają się na sposób, w jaki jest to robione.
Od kilku lat eksperci wskazywali, że aby wzmocnić wschodnią flankę należy z rozsądkiem odbudować potencjał czwartej dywizji. Wskazywali przy tym różne warianty reorganizacji opierając się na aktualnej doktrynie użycia Sił Zbrojnych RP. Zwłaszcza uwidoczniło się to podczas relokacji czołgów Leopard 2A5 z 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej do 1 Warszawskiej Brygady Pancernej.
Bartłomiej Kucharski, ekspert Zespołu Badań i Analiz Militarnych mówił wówczas:
- Tzw. flankę wschodnią bezapelacyjnie trzeba wzmocnić, głównie dlatego, że bronią jej relatywnie niewielkie siły. Faktycznie tylko 1. WBPanc i jednostki rozpoznawcze oraz w przyszłości OT; reszta - 16 Dywizja Zmechanizowana jest ulokowana bardziej na kierunku północnym.
Pierwszym, który mówił o utworzeniu nowej dywizji w proponowany sposób był Kucharski, który sugerował:
- Moim zdaniem można by wzmocnić wschodnią flankę delikatniej i skuteczniej, poprzez odtworzenie na bazie 1. WBPanc, zlikwidowanej kilka lat temu 1. Dywizji Zmechanizowanej. W jej skład mogłyby wejść również, jak dawniej, 21. Brygada Strzelców Podhalańskich oraz zlikwidowana wraz z dywizją 3 Brygada Zmechanizowana z Lublina, oczywiście po reaktywacji.
- Tymczasowo nowa-stara dywizja powinna otrzymać dostępny sprzęt, np. czołgi Twardy i KTO Rosomak, a w przyszłości mogłaby mieć pierwszeństwo w dostawach nowego sprzętu, o ile byłaby ukompletowana przynajmniej w takim stopniu, jak do niedawna Czarna Dywizja. Ale na pewno nie powinna powstawać jej kosztem - dodawał
Wówczas eksperci sugerowali też budowę nowej dywizji w oparciu o istniejące jednostki, ale przede wszystkim modernizację i wymianę sprzętu na nowy w istniejących jednostkach. Cóż bowiem z tego, że powstanie nowa dywizja, jeśli do jej utworzenia skanibalizuje się istniejące brygady, bez zakupu sprzętu. A tak na razie dzieje się w tym przypadku. Bo modyfikacji starych T-72 nie można nazwać inaczej, niż pudrowaniem trupa.
Drenowanie kadr i sprzętu
O ile samo utworzenie nowej dywizji nie nastręcza problemów - wystarczyło wydać decyzję administracyjną włączającą do niej dwie brygady i planując utworzenie kolejnej. Jednak samo utworzenie kolejnej brygady może stanowić nie lada problem. Już w tej chwili brakuje żołnierzy do istniejących batalionów. Na zachodzie kraju w niektórych jednostkach wolnych jest około 40 procent etatów. Na wschodzie, w zielonych garnizonach, jest jeszcze gorzej.
Ponadto nową brygadę trzeba będzie wyposażyć w sprzęt - transportery opancerzone, samochody terenowe, środki rozpoznania, haubice samobieżne itp. Obecnie trwające przetargi ledwie zaspokajają potrzeby istniejących jednostek, a inne, jak na samochody terenowe wysokiej mobilności są wciąż wznawiane ze względu na zbyt wysoką cenę. Nie wspominając już o brakach w umundurowaniu. Utworzenie nowej dywizji będzie kosztowało 30-35 miliardów złotych. To roczny budżet MON. Zwracają na to uwagę eksperci:
- Największym problemem jest w tej chwili brak sprzętu dla nowej dywizji. Zakupy nowego mogą okazać się zbyt kosztowne, a to oznaczać może konieczność korzystania z T-72, BWP-1 i 2S1 przez wiele lat - mówi dr Michał Piekarski.
- Może się okazać, że tak jak zabrano leopardy na wschód, tak teraz będzie się drenować kadrowo istniejące już dywizje - dodawał ekspert.
Pudrowanie staruszka
Jeszcze trzy lata temu ówczesny sekretarz stanu w MON, Bartosz Kownacki, pisał w odpowiedzi na interpelację posłów, że:
"Modernizacja czołgów PT-91 oraz T-72M1 znajdujących się na uzbrojeniu Wojsk Lądowych nie jest planowana. Zgodnie z Wymaganiami Operacyjnymi edycji 2012 oraz edycji 2016 opracowanymi w Sztabie Generalnym WP w ramach identyfikacji potrzeb dla zdolności operacyjnych, czołgi z rodziny T-72 planuje się zastąpić nowoczesną konstrukcją opartą na standardach NATO - Wozem Wsparcia Bezpośredniego na uniwersalnej modułowej platformie gąsienicowej kr. Gepard.
Ponadto informuję, że czołgi PT-91 są efektem modernizacji czołgów T-72 przeprowadzonej w Siłach Zbrojnych RP w latach 1994-2002, a ich podatność modernizacyjna oparta na konstrukcji czołgu z lat 70-tych ubiegłego wieku, w odniesieniu do obecnych oraz przyszłych wymagań jest bardzo ograniczona.
Niemniej jednak do czasu pozyskania nowego sprzętu wojskowego, w związku z dużą awaryjnością systemu kierowania ogniem SKO DRAWA-T czołgu PT-91 i brakiem części zamiennych na jego usprawnienie, w ramach remontu w/w czołgów realizowana jest ich modyfikacja od 2014 r., oparta na montażu zestawu modyfikacyjnego kamery termowizyjnej (ZMKT) oraz kamer KLW-1 opracowanych przez Przemysłowe Centrum Optyki S.A."
W MON jednak decyzyjność zmienia się jak w kalejdoskopie. Obecnie, w sytuacji, kiedy nie udało się pozyskać czołgów na wolnym rynku, program "Gepard" raz jest wygaszany, innym razem wznawiany, a program "Wilk" znajduje się w powijakach, MON został postawiony pod murem. Problem w tym, że polski przemysł zbrojeniowy nie posiada zdolności do samodzielnego zaprojektowania i wyprodukowania takiego czołgu. Należałoby wejść w kooperację z zagranicznym podmiotem. Stąd niezbędna stała się modernizacja posiadanego, ponad trzydziestoletniego, taboru. Dlaczego zdecydowano się na niewielką modyfikację, która jedynie iluzorycznie poprawi zdolności czołgów, zamiast na modernizację? Jak zwykle chodzi o fundusze.
Wybrano najtańszy wariant, który najprawdopodobniej ograniczy się do wyremontowania wozów, instalacji nowych środków łączności, przyrządów celowniczo-obserwacyjnych, a także, choć to jest mniej prawdopodobne, zastosowaniu nowej amunicji. Domysły te potwierdził min. Błaszczak, który podczas uroczystości podpisania umowy powiedział, że "dzięki remontowi czołgi zostaną wyposażone w nowoczesne przyrządy celownicze, nawigacyjne, obserwacyjne, a także w nowoczesną łączność cyfrową".
Nadal jednak pozostanie nieprzystająca do współczesnego pola walki armata. Nie zostanie także wymieniony system kierowania ogniem i nie pojawi się pancerz reaktywny. Pozostanie także dawny, nadwyrężony już, napęd, a modyfikacja zawieszenia ograniczy się do wymiany gąsienic.
Jaki wybór?
Problem w tym, że MON modernizacji nie planuje, a za 1,7 mld złotych ma zamiar wymienić nieliczne elementy, które zostały zaprojektowane w latach 70. XX wieku. Modyfikacji ma zostać poddanych od 280 do 314 czołgów, w zależności od posiadanych środków finansowych.
Obecnie najnowocześniejszymi czołgami w Siłach Zbrojnych RP są czołgi Leopard 2, pozyskane z nadwyżek Bundeswehry w dwóch transzach. Pierwsza wynegocjowana przez rząd Leszka Millera w 2002 roku i druga, wynegocjowana przez rząd Donalda Tuska w 2013 roku. W tym samym roku rozpoczęto prace nad umową dotyczącą modernizacji pozyskanych czołgów, którą ostatecznie podpisała w grudniu 2015 roku ekipa Antoniego Macierewicza.
Honker wiecznie żywy
27 września 2019 roku 2. Regionalna Baza Logistyczna poinformowała o unieważnieniu kolejnego już przetargu mającego wyłonić następcę Honkera. To już czwarte z kolei postępowanie, które nie przyniosło rozstrzygnięcia. Pierwsze rozpisano jeszcze w 2015 roku. Wówczas dowództwo Wojsk Lądowych domagało się i sugerowało pilną potrzebę zastąpienia leciwych samochodów. Kolejne przetargi rozpisano w lipcu 2017 i sierpniu 2018 roku. Oba skończyły się bez rozstrzygnięcia.
I tym razem powód był taki sam, jak podczas poprzednich trzech podejść: żadna z ofert nie zmieściła się w wyznaczonym przez zamawiającego limicie. Najkorzystniejsza cenowo opiewała na 148 311 801,00 zł brutto. Wojsko planowało przeznaczyć na zakup 610 pojazdów 121 268 020,00 zł.
Wygląda na to, że Honker, który cieszy się bardzo złą opinią wśród żołnierzy, nadal pozostanie w Siłach Zbrojnych. Użytkownicy zwracają uwagę na bardzo zły stan techniczny. Tragiczne wykonanie elementów, które prowadzi to takich kuriozalnych sytuacji, jak odpadanie półosi napędowych na zakrętach, lub przy szybszej jeździe.
50-letnie czajniki
Większość wycofywanych śmigłowców stanowią wiekowe Mi-2, których obecnie jest około 55. Popularne "czajniki" służą w Siłach Zbrojnych RP już od 52 lat i na razie ich następców nie widać nawet w dalszej przyszłości. Od marca tego roku MON prowadzi negocjacje z należącym do Włochów PZL Świdnik w sprawie remontów śmigłowców. W wojsku istnieją obawy, że remonty mogą się przedłużyć, jak było to w przypadku "Sokołów" i "Anakond" - maszyny dotarły do odbiorcy z kilkunastomiesięcznym opóźnieniem, w dodatku niektóre z nich zostały naprawione błędnie i marynarze odmówili ich odbioru.
Wycofywane są także najstarsze Mi-8 Wojsk Lądowych m.in. z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Po odrzuceniu umowy na caracale w 2016 roku nowego przetargu na śmigłowce dla Wojsk Lądowych nie rozpisano i na razie takich planów nie ma. W dodatku niedawno Wojska Lądowe straciły w wypadku jeden z Mi-17 wyprodukowanych w latach 80., dodatkowo uszczuplając stan maszyn.
Bezzębne "Hokeje"
Nie jest żadną tajemnicą, że polskie śmigłowce szturmowe Mi-24 od wielu lat nie posiadają żadnej zdolności do niszczenia czołgów i jakichkolwiek ciężej opancerzonych pojazdów potencjalnego przeciwnika. Mi-24 wysłane na zagraniczne misje były uzbrojone jedynie w broń strzelecką i niekierowane pociski rakietowe 57 mm. Ponadto problem stanowią resursy tych maszyn, które dość szybko się kończą i większość maszyn ma zostać wycofana do 2022 roku. Tymczasem program "Kruk", mający na celu znalezienie następcy ponownie jest odsuwany.
"Kruk" został dodany do Planu Modernizacji Technicznej w połowie 2014 roku i dotychczas dla obu dotychczas rządzących ekip nie stanowił on priorytetu. Zarówno rząd PO-PSL, jak i PiS nie poczynił żadnych znaczących kroków, aby rozpocząć procedurę zakupu. Pierwotnie śmigłowce miały być kupione do 2019 roku. Ekipa Macierewicza jeszcze bardziej opóźniła program, choć "Kruk" trafił na listę priorytetów i kontrahent miał zostać wybrany w 2018 roku spośród ofert amerykańskich i włoskiej.
Dziś wiemy niewiele więcej. Jak w sierpniu 2018 roku pisał Skurkiewicz w odpowiedzi na interpelację poselską: "Aktualnie Inspektorat Wsparcia w zadaniu dotyczącym pozyskania śmigłowców uderzeniowych pk. "KRUK" prowadzi fazę analityczno-koncepcyjną i oczekuje na ocenę występowania podstawowego interesu państwa. Wstępne harmonogramy dotyczące pozyskania różnych typów śmigłowców (w tym również śmigłowców szturmowych) zostaną określone w ramach prac nad Programem rozwoju Sił Zbrojnych RP w latach 2017-2026 oraz Planem modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP w latach 2017-2026. Należy zaznaczyć, że precyzyjne terminy pozyskania przedmiotowych śmigłowców będą uzależnione od przebiegu postępowania na udzielenie zamówienia publicznego oraz możliwości produkcyjnych wybranego wykonawcy".
Oznacza to, że nowe śmigłowce nie trafią do Sił Zbrojnych przed 2022 rokiem, a szanse, że stanie się to do 2026 są niewielkie. Wobec tego MON zdecydował się na kolejną modernizację. Na razie urzędnicy nakazali przeprowadzenie testów zmęczeniowych na wycofanym z eksploatacji śmigłowcu Mi-24D. Testy mają być przeprowadzone w latach 2019-21 w wybranych bez przetargu WSK PZL-Świdnik. Wybory sprzętu i usług bez przetargu stają się powoli normą w obecnym MON. Tym razem ma to jednak sens.
MON tłumaczy, że jest to "jedyne znane przedsiębiorstwo, które prowadzi próby statyczne i zmęczeniowe konstrukcji śmigłowców o przeznaczeniu cywilnym i wojskowym oraz posiada pełne zaplecze techniczne do ich realizacji". Jeśli próby wykażą, że Mi-24 mają jeszcze zapas wytrzymałości strukturalnej, zostanie im przywrócona prawdopodobnie zdolność bojowa, której obecnie nie posiadają.
Raport Najwyższej Izby Kontroli
Mimo że pracownicy Ministerstwa Obrony Narodowej chwalą się, że każdego roku na wojsko przeznacza się więcej pieniędzy, to nie ma to pokrycia w modernizacji i wzmocnieniu potencjału obronnego Polski. W zamian za systemy dowodzenia i łączności, obronę przeciwlotniczą, czy pojazdy rozpoznawcze MON kupuje pociski do rozrzucania ulotek propagandowych i rzutniki obrazu.
Tragiczny stan ukompletowania i skalę zaniedbań wszystkich rządów widać na przykładzie jednostek wojskowych o niskim wskaźniku rozwinięcia, to jest takich, które w czasie pokoju utrzymują niski stan kadrowy, a rozwijają się dopiero w czasie powszechnej mobilizacji. NIK skontrolowała także wojskowe oddziały gospodarcze i Inspektorat Wsparcia Sił Zbrojnych w Bydgoszczy. Kontrola objęła lata 2014-2016.
Po przeprowadzonej kontroli okazało się, że zaledwie dwie spośród 12 jednostek wojskowych objętych kontrolą, dysponowały pełnym ukompletowaniem w sprzęt i wyposażenie. Mimo to i tak wyposażenie było przestarzałe i nadmiernie eksploatowane.
Kontrolerzy NIK podkreślają, że "okres użytkowania sprzętu transportowego trzech wybranych do kontroli służb w znacznym stopniu przekraczał 20 lat, a w skrajnych przypadkach osiągał 40 lat. Ponad 15 lat miało co najmniej 56 proc. pojazdów w służbie czołgowo-samochodowej, co najmniej 51 proc. pojazdów w służbie żywnościowej i co najmniej 36 proc. pojazdów w służbie zdrowia. Niejednokrotnie użytkowany sprzęt osiągnął już zakładany przebieg lub wiek (tzw. resurs), a mimo to był nadal użytkowany po przeprowadzeniu stosownej procedury i uzyskaniu odpowiedniej zgody."
Niestety w wielu przypadkach mimo braku zgody przełożonych i wbrew obowiązującym regulacjom prawnym, sprzęt był nadal użytkowany, zagrażając zdrowiu i życiu żołnierzy go obsługujących.
Muzealne brygady
Potrzebę wymiany i modernizacji sprzętu widać zwłaszcza w 16 Dywizji Zmechanizowanej, której brygady coraz częściej nazywa się z przymrużeniem oka brygadami rekonstrukcji historycznej. Na stanie brygad znajdują się transportery opancerzone BWP-1, które znalazły się na wyposażeniu Sił Zbrojnych w 1974 roku. Ostatnich 100 pojazdów kupiliśmy w 1988 roku. 40 lat od otrzymania pierwszych sztuk nic się nie zmieniło. W przyszłości stare pojazdy planuje się zastąpić nową konstrukcją, która ma powstać w ramach programu "Borsuk", ta jednak wciąż jest na etapie wczesnego prototypu.
Podobnie sprawa ma się z leciwymi rozpoznawczymi BRDM-2, czołgami T-72 i PT-91 "Twardy" oraz samobieżnymi haubicami 2S1 "Goździk". Są to pojazdy zupełnie nie przystające do współczesnego pola walki. W taki sprzęt wyposażone są brygady zmechanizowane 16 DZ: 9 BKPanc., 15 BZmech i 20 BZmech. Najnowocześniejszym sprzętem są czołgi PT-91 ze składu 9 Brygady. Pozostały sprzęt ma około 40 lat.
Nieco lepiej sytuacja wygląda w 12 DZ. Z trzech brygad jedna posiada KTO Rosomak - pozostałe dwie uzbrojone są, jak jednostki z Warmii. Kiedy pojawią się nowe pojazdy? Tego nie wiadomo.
Oczywiście bardzo trudno naprawić 30 lat zaniedbań, jednak słysząc liczne deklaracje obu ministrów Prawa i Sprawiedliwości, można było się spodziewać, że modernizacja techniczna ruszy z kopyta. MON chwali się wykorzystaniem w pełni budżetu. Nie wspomina jednak o tym, że kupuje przy tym interwencyjnie węgiel kamienny, remontuje drogi, które uznaje za strategiczne wedle własnych, dość dziwnych kryteriów, albo modele, które zalegają w ministerialnych magazynach. Z kolei każda modernizacja przeradza się w modyfikację, a zakup nowoczesnego sprzętu, albo jest odkładany w przyszłość, albo kupowane są homeopatyczne ilości sprzętu, które ładnie wyglądają na paradach.