Dlaczego uważamy, że to, co normalne, jest dobre?

Binewscy to niezwykła rodzina. Arty ma płetwy zamiast kończyn, Elly i Iphy to bliźniaczki syjamskie, a Oly to niskorosła albinoska. Członkowie wędrownej trupy cyrkowej widzą swoje odmienności jako talenty, ale inni nazywają ich odmieńcami bez czci i wiary. Pozory jednak mylą. Prawdziwym wrogiem jest Panna Lick, fizycznie "normalna" osoba o niegodziwych intencjach. Choć to tylko fikcja, to powieść "Jarmark odmieńców" ("Geek Love") Katherine Dunn uświadamia, że na co dzień możemy traktować normalność jako kryterium moralności.

Inny znaczy gorszy? Skąd w nas przekonanie, że normalne rzeczy są dobre?
Inny znaczy gorszy? Skąd w nas przekonanie, że normalne rzeczy są dobre?dolgachov123RF/PICSEL

Niezależnie, czy dana osoba postrzegana jest przez innych i siebie samą jako freak,geek czy normik (albo jeszcze gorzej - jako NPC), to może znaleźć się ona w dowolnym punkcie spektrum dobra i zła. Nadal jednak dość powszechne jest traktowanie tego, co typowe i normalne, jako wyznacznik tego, co dobre. Jednocześnie rodzi się awersja do tego, co odstaje od normy. Dlaczego?

Tak jest, więc tak powinno być

Dlaczego ludzie używają status quo jako kodeksu moralnego - sposobu odróżniania dobra od zła? To pytanie postawili psycholog Andrei Cimpian oraz kognitywistka Christina Tworek, którzy przeprowadzili serię badań. Inspiracją do tego projektu był filozof David Hume, który odnotował, że ludzie mają tendencję do pozwalania, aby status quo ("to, co jest") decydowało o ich moralnych osądach ("to, co powinno być"). Samo to, że jakieś zachowanie albo praktyka istnieje, nie oznacza, że jest ono dobre.

Niewolnictwo, praca dzieci czy systemowy rasizm to przykłady zjawisk, które nadal stanowią normę w niektórych częściach świata, ale ich istnienie (nawet jeśli występuje od tysięcy lat) nie sprawia, że są moralnie dobre. Jakie więc zjawiska psychologiczne występują i jaki tok myślenia zachodzi u osób, które utożsamiają normę z dobrem?

Aby zbadać korzenie rozumowania "jest-więc-powinno-być", naukowcy skupili się na podstawowym elemencie ludzkiego poznania - tym, jak wyjaśniamy to, co widzimy w naszym otoczeniu. Od młodego wieku staramy się zrozumieć, co dzieje się wokół nas i często robimy to, poprzez wyjaśnianie. Zdaniem autorów wyjaśnienia stanowią źródło wielu głęboko zakorzenionych przekonań. A te przekonania wpływają na naszą ocenę tego, co jest dobre, a co złe.

Leniwy mózg łatwo się zadowala

Gdy próbujemy nadać sens wydarzeniom wokół nas, często wydajność przegrywa z dokładnością. Wiele osób nie ma czasu ani zasobów poznawczych, by doprowadzać do perfekcji każde wyjaśnienie, decyzję lub osąd. Proste wyjaśnienia są wygodne i zaspokajają potrzebę posiadania wiedzy, nawet jeśli jest ona pobieżna albo niepełna. Tę postawę intelektualną określa się jako satysfakcjonizm. Szybkie rzucenie okiem na nagłówek czy nawet tylko na stronę wyników Google'a jest typowe dla społeczeństwa informacyjnego i wynika m.in. z braku czasu i siły na dogłębny research w wielu źródłach. Innymi słowy - zadowalamy się byle czym.

Kiedy spotykamy się z nieznanym, najbardziej efektywna ścieżka jest na skróty. Nasz mózg jest leniwy. Wybiera przetarte szlaki neuronalne i to, co już zna, dlatego próba zrozumienia czegoś nowego wymaga od nas specjalnego wysiłku woli. W innym przypadku polegamy na skojarzeniach, prostych informacjach, skrótach myślowych albo przeciwnie - na spiętrzonych teoriach, które próbujemy nakładać na nowe sytuacje, zjawiska czy osoby. A to nie zawsze pasuje.

Nasz mózg jest leniwy. Nie mamy siły ani czasu na dogłębny research
Nasz mózg jest leniwy. Nie mamy siły ani czasu na dogłębny research123RF/PICSEL

Nie zawsze to, co jako pierwsze przychodzi na myśl, jest zgodne z obserwowaną rzeczywistością. Raczej częściej niż rzadziej mogą to być "nieodłączne" albo "wewnętrzne" cechy wyjaśnianego zjawiska. Przykład? Oddzielne toalety dla kobiet i mężczyzn. Może nasuwać się wyjaśnienie, że to z powodu różnic anatomicznych.

Wydaje się to oczywiste, dlatego zwykle kończymy na tym wyjaśnieniu i nie szukamy dalszych informacji, które mogłyby nas wprawić w zakłopotanie. A jak jest naprawdę? Toalety publiczne w Stanach Zjednoczonych stały się oddzielne dla kobiet i mężczyzn pod koniec XIX wieku nie z powodu różnic w anatomii, lecz w ramach serii zmian politycznych, które wzmocniły pogląd, że miejsce kobiet w społeczeństwie różni się od miejsca mężczyzn.

Niebieskie dla chłopców, różowe dla dziewczynek

Badania przeprowadzone przez Cimpiana i Tworek miały też sprawdzić, czy tendencja do wyjaśniania rzeczy w oparciu o ich wewnętrzne właściwości powoduje, że ludzie cenią to, co typowe. Poprosili oni uczestników badania, aby ocenili, w jakim stopniu zgadzają się z różnymi wyjaśnieniami, np. "dziewczynki ubierają się na różowo, bo to delikatny, kwiatowy kolor". To najbardziej potoczne wyjaśnienie oparte na "przynależnej" cesze.

Poziom głębiej znajduje się wyjaśnienie, że dawniej kolor różowy był kolorem chłopięcym i zmieniło się to stosunkowo niedawno. Jeszcze głębsze wyjaśnienie mówi, że to poprzednie wynika z powtarzania przez popularne media informacji z książki "Pink and Blue: Telling the Boys from the Girls in America" (2012). W rzeczywistości do początków XX wieku nie istniała koncepcja "chłopięcego koloru" ani "dziewczęcego koloru", a małe dzieci ubierano tak samo. Przekonanie o odwiecznym i wynikającym z natury łączeniu kolorów z płcią nie ma więc jakichkolwiek racjonalnych podstaw.

Chłopiec czy dziewczynka? Kolor sugeruje wszystko123RF/PICSEL

W innej części badania poproszono uczestników o przeczytanie spreparowanych relacji prasowych o statystykach na temat typowych zachowań. Jedna z nich mówi np., że 90% Amerykanów pije kawę. Zapytano badanych, czy te zachowania są "dobre", czy "złe". Pozwoliło to naukowcom zmierzyć siłę rozumowania "jest-więc-powinno-być" u uczestników. W obu powyższych przypadkach okazało się, że osoby, które faworyzują "inherentne" wyjaśnienia, częściej myślą, że typowe zachowania są tym, co ludzie powinni robić.

Jeśli zatem myślę, że toalety są oddzielne ze względu na płeć z powodu różnic biologicznych, to mogę też myśleć, że ta praktyka jest odpowiednia i dobra (sąd moralny). Ta relacja zachodziła nawet wówczas, gdy badacze zmienili szereg innych tendencji kognitywnych i ideologicznych. Zastanawiali się oni również, czy na ten związek mają wpływ poglądy polityczne badanych. Istnieje bowiem teoria, że osoby bardziej konserwatywne oceniają status quo jako coś z zasady dobrego, zaś osoby progresywne nie obawiają się nowości i ma to ponoć związek z różnicami w budowie mózgu. Autorzy podkreślają jednak, że nie zostało to udowodnione. Badanie wykazało natomiast unikalne połączenie między stronniczością wyjaśniania a osądem moralnym.

Im więcej wiemy, tym trafniej oceniamy

Naukowcy chcieli też się dowiedzieć, w jakim wieku rozwija się związek między wyjaśnieniem a oceną moralną. Im wcześniej tak relacja się zakorzeni, tym mocniej może wpłynąć na kształtowanie się obrazu świata i jego oceny przez dziecko, a następnie dorosłego. Wcześniejsze badania wykazały, że skłonność do wyjaśniania poprzez informacje o "wrodzonych" (inherentnych) cechach występuje nawet u czterolatków. Przedszkolaki mogą na przykład myśleć, że panna młoda ubiera się na biało, bo jest coś specjalnego w samym kolorze białym, a nie dlatego, że jest to trend modowy, za którym większość osób w ich kulturze zdecydowała się podążać.

Czy ten zniekształcony wzorzec myślenia wpływa też na osądy moralne u dzieci? Cimpian i Tworek przekonują, że tak. Podobnie jak dorośli, tak również 4-7-latki, które faworyzują wyjaśnienia na bazie "przynależnych" cech, są bardziej skłonne postrzegać typowe zachowania jako coś dobrego i właściwego (np. chłopcy noszą spodnie, a dziewczynki - sukienki, w innym przypadku to coś złego). Innym zabawnym przykładem jest wiara niektórych małych dzieci, że kobiety noszą długie włosy i jest to ich cecha naturalnie przynależna. Maluchy, które spotkają nauczycielkę wychowania przedszkolnego, która ścięła włosy, mogą być w szoku i zadawać pytanie, czy teraz jest mężczyzną.

Badacze przedstawili hipotezę, że wraz ze zmianą sposobu, w jaki ludzie wyjaśniają to, co typowe i normalne, zmieni się również to, co uważają na temat dobra i zła:

Gdy ludzie mają dostęp do większej ilości informacji o tym, jak działa świat, może być im łatwiej wyobrazić sobie inny świat. W szczególności, jeśli ludzie otrzymają wyjaśnienia, których początkowo mogli nie brać pod uwagę, mogą oni z mniejszym prawdopodobieństwem zakładać, że "to, co jest" równa się "to, co powinno być".
Christina Tworek

Autorzy badania odkryli, że zmieniając charakter wyjaśnień, zmieniali też tendencję do tworzenia wniosków "jest-więc-powinno" u badanych. Gdy umieścili oni dorosłych w bardziej "zewnętrznym" (i mniej "przynależnym") sposobie myślenia, uczestnicy byli mniej skłonni myśleć, że powszechne zachowania są tym, co ludzie koniecznie powinni robić.

To samo sprawdziło się u maluchów. Rzadziej uważały one, że status quo (panna młoda nosi biel) jest czymś z gruntu dobrym i odpowiednim, gdy otrzymały dodatkowe wyjaśnienie - dawno temu popularna królowa ubrała się na biało na wesele i ludzie zaczęli ją naśladować. Tak powstała norma, ale czy jest ona inherentnie dobra albo zła? Czy założenie kolorowej sukni albo innego stroju na ślub będzie czymś moralnie złym?

Czym jest normalność? Kto jest normalny?

Normalność jest wyjątkowo płynnym pojęciem, które dla każdego może znaczyć coś innego. Normy zmieniają się w czasie i są zależne od grup odniesienia - inne panują w rodzinie, danym mieście i regionie, kraju czy kontynencie. Nie są też powszechnie obowiązujące. Gdyby było inaczej, nie byłoby takich starć na polu ideologicznym i politycznym, gdzie istnieje multum frakcji o różnych przekonaniach i ocenach moralnych. Można pokusić się o stwierdzenie, że normą jest to, co robi większość ludzi w danym czasie, w danej grupie i na danym terenie, np. większość Europejczyków je na co dzień, używając noża i widelca, a większość Azjatów - pałeczkami. Obiektywnie patrząc, poszczególne rodzaje sztućców nie są ani dobre, ani złe. To tylko narzędzia.

Wydaje się więc, że normalność jest postrzegana czysto subiektywnie, jednak pełni jakieś funkcje społeczne (np. pozwala uniknąć rozpadu grup), ale z szerszej perspektywy jest tylko konstruktem myślowym. Tłumaczy to więc dążenie wielu osób do normalności, czyli bycia takim samym jak ich znajomi czy osoby, które szanują i których zdanie cenią. Jest też pogląd, że osoby, które obecnie powołują się na normy, robiły w młodości to, co chciały, i w oparciu o to stworzyły standardy, które dziś starają się narzucać innym. A czy można medykalizować normalność?

Szpital psychiatryczny gorszy niż więzienie. Tam niegdyś trafiali "nienormalni"123RF/PICSEL

Słowo "normalny" bywa też potocznie używane jako synonim dla "zdrowy psychicznie". Czy słusznie? Z powodu takiego myślenia osoby wyróżniające się na tle reszty grupy bywają postrzegane jako nienormalne, a więc chore, niebezpieczne, złe i wymagające leczenia. Żyjemy jednak w XXI wieku, a nie w habsburskiej Austrii. Niecodzienne zachowanie danej osoby nie stanowi dowodu na jej zaburzenia psychiczne, a dziedziny nauki, które się nimi zajmują - psychologia i psychiatria - od lat nie używają już kategorii "normalny/nienormalny" w ocenie zachowań czy stanu zdrowia psychicznego pacjenta. Odkąd szpitale psychiatryczne przestały być traktowane jako instytucje opresji na usługach rządów (i służyć do izolowania niewygodnych politycznie osób), diagnozowanie jednostek chorobowych odbywa się według ściśle ustalonych kryteriów medycznych (DSM), a nie normatywnych.

Antropologia kultury dowodzi, że obiektywne, stałe i niezmienne normy nie istnieją, lecz podlegają one stałym zmianom. Zmiany społeczne przebiegają o wiele szybciej niż ewolucja naszej psychiki i całego organizmu, których stany patologiczne są względnie uniwersalne i stałe w czasie. Problemem w zestawieniu historii kultury (a więc i norm społecznych) i nauk o psychice może być jednak to, że nowoczesna psychiatria, a później psychologia, rozwijają się od przeszło 100-200 lat, zaś kultura ludzka sięga czasów prehistorycznych. Wiemy jednak, że już w antyku diagnozowano zaburzenia psychiczne takie same jak te dzisiejsze, choć nadawano im zupełnie inne nazwy. Starożytni Grecy w V w p.n.e. rozpoznawali depresję, której później nadano nazwę melancholii (czarnej żółci). Zaburzenie to istniało w zupełnie innej rzeczywistości kulturowej niż obecna.

Chociaż samo zachowywanie się w niekonwencjonalny sposób nie świadczy o zaburzeniach psychicznych, to czasami te dwie rzeczy mogą być ze sobą związane. Przykładem jest osobowość dyssocjacyjna (psychopatyczna, socjopatyczna), której jednym z syndromów jest lekceważenie i łamanie norm społecznych. Jednak nie każda osoba łamiąca normy to psychopata albo socjopata. Wydaje się, że znacznie częściej zaburzenia psychiczne rozwijają się u osób, które zmuszają się (lub są zmuszane) do zachowań uznawanych przez ich otoczenie za normalne, ale które są niezgodne z ich wewnętrznymi przekonaniami.

Kiedyś to było, czyli "dawniej" znaczy "lepiej"

Istotnym czynnikiem decydującym o ocenie moralnej jakiegoś zjawiska może być też jego historyczność. Mamy tu w zasadzie dwa poglądy. Pierwszy zakłada, że jeżeli coś istnieje odpowiednio długo, to oznacza to, że jest to moralnie dobre, np. "ludzie od tysięcy lat jedzą mięso", jak gdyby czas usprawiedliwiał i uzasadniał daną czynność niejako przez "zasiedzenie". Inny pogląd zamyka się czasem we frazie "kiedyś to było". I tu kolejny kontrowersyjny przykład - feminatywy. Występowały one naturalnie w języku polskim już setki lat temu, a jeszcze na początku XX wieku tworzono je na potęgę dla nazw zawodów wcześniej niewykonywanych przez kobiety (nie z powodu ich przynależnych cech, lecz odgórnego zakazu), np. "doktorka".

Feminatywy systemowo usunęły ze słownika władze PRL, zastępując je formami typu "pani doktor". Dziś, gdy feminatywy powracają, spotykają się z negatywną oceną moralną środowisk konserwatywnych. Ich tradycjonalizm w kontekście feminatywów nie odwołuje się jednak do mitycznej lepszej przeszłości sprzed II Wojny Światowej, ale właśnie do okresu PRL, w którym feminatywy odgórnie wyrugowano. Pojawiają się opinie, że formy "doktorka" czy "profesorka" brzmią głupio, śmiesznie i stanowią ujmę (ale "sprzątaczka" już nie). Ale jeszcze przed stu laty takie określenia były raczej nobilitacją. Jak daleko sięga tradycjonalizm? Często do okresu młodości jego wyznawcy, kiedy świat wydawał się prostszy i bardziej zrozumiały, a wszystko, co stało się później, jedynie zburzyło ten iluzoryczny porządek.

Przykładem uprzedzonych sądów moralnych może być też zjawisko znane jako obwinianie ofiary. Ma ono różne oblicza i często pojawia się, gdy ofiarą przemocy pada członek jakiejś dyskryminowanej grupy, np. mniejszości etnicznej albo seksualnej. W rozumowaniu osoby stosującej victim blaming wina jest przerzucana z oprawcy na ofiarę. Ten rodzaj myślenia występował także w ocenie zbrodni wojennych, takich jak ludobójstwa. Próbowano je racjonalizować, twierdząc, że ofiary te łączy jakaś wrodzona, przynależna cecha, która wręcz sprowadza na nie pogrom. Może to być rozumowanie "skoro im się to przytrafia, to znaczy, że tak musi być" albo "istnieją po to, aby nam służyć". Gdyby jednak odwrócić role, to te same osoby zapewne nie widziałyby się w roli naturalnie urodzonych ofiar.

Wspólne przekonania mogą jednoczyć. Wyjątkowy przykład Japonii

Badania przeprowadzone przez Andreia Cimpiana i Christinę Tworek ujawniły trochę psychologicznych i kognitywnych aspektów ludzkiego rozumowania, które prowadzi do wniosku, że to, co jest normalne, jest również dobre. Autorzy zdają sobie jednak sprawę, że potencjalnych czynników jest z pewnością dużo więcej. Jaskrawym przykładem może być społeczeństwo japońskie, które słynie z konformizmu i kolektywizmu (w przeciwieństwie do większego indywidualizmu społeczeństw zachodnich). Japończycy bardzo często stosują się do norm kulturowych, a nawet są do tego zmuszani daleko posuniętym ostracyzmem. Jedno z wyjaśnień mówi, że to ze względów bezpieczeństwa. Zdyscyplinowane, ujednolicone społeczeństwo jest według tego poglądu jest bardziej skłonne do złączenia sił w walce z katastrofą czy wrogiem narodu. Potencjalnie ma ono też większą łatwość w tworzeniu więzi społecznych.

Japonia jest krajem wyjątkowo narażonym na trzęsienia ziemi, a dobrze zorganizowane, przewidywalne społeczeństwo jest bardziej skłonne do wzajemnej pomocy. Dlatego też bardziej cenione są jednostki wyglądające i zachowujące się tak samo, jak wszyscy. Uniformizacja zaczyna się od najmłodszych lat, a outsiderzy mają przechlapane. W wielu szkołach panuje np. specyficzna zasada "burakku kousoku", zgodnie z którą uczniowie muszą mieć czarne włosy. Jeśli ktoś ma naturalnie inny kolor włosów, musi to udowodnić. Zdarza się, że uczniowie muszą farbować włosy na czarno. W czym czarne włosy są lepsze od kolorowych? Nie wiadomo, ale wydaje się, że ułożone, posłuszne społeczeństwo jest łatwiejsze w sterowaniu, np. przez szefów firm, którzy zmuszają pracowników do długiego zostawania po godzinach (oczywiście za darmo). Kto się wyłamuje - ten nie je. Bushido w akcji.

Czy oznacza to, że wszyscy Japończycy wierzą w to, co robią? Oczywiście, że nie. Po pierwsze, świadczy o tym wysoki odsetek samobójstw, zaburzeń depresyjnych i niska dzietność. To właśnie w Japonii rozwinęły się zjawiska hikkikomori (długotrwałego niewychodzenia z domu czy nawet pokoju, radykalnego wycofania społecznego) czy karojisatsu(samobójstwa z przepracowania). Nadmierne dostosowanie do norm może być gwarancją społecznego sukcesu, ale za cenę osobistego nieszczęścia. Z drugiej strony zawsze w jakimś stopniu występuje zjawisko internalizacji, czyli przyjmowania poglądów z zewnątrz (od osób i instytucji uważanych za autorytety) i uważania ich za swoje własne. Dotyczy to także ocen moralnych. Internalizacja jest "normalna". To zjawisko rozwojowe, zachodzące w trakcie socjalizacji człowieka. Nie zawsze jednak jest "dobra", np. gdy dziecko wychowywane jest przez pełnych uprzedzeń rodziców i przejmuje ich poglądy.

Po drugie, wystarczy wejść na japońskiego Twittera (dziś platformę X), aby złapać się za głowę. Gdy opadają wyjściowe maski i panuje względna anonimowość, ludzie dają upust emocjom i zaczynają wyrażać swoje prawdziwe poglądy, często w przesadny sposób. Bywają one diametralnie inne od tego, co można usłyszeć na ulicy czy w sklepie. Jak jednak każda inna grupa społeczna, tak również Japończycy nie są całkowicie jednolitym społeczeństwem, a na ich temat krąży wiele nieprawdziwych stereotypów. Są jednak na tyle różni od przedstawicieli zamerykanizowanego świata, że często używa się ich jako jaskrawej figury, z którą możemy się porównać, aby np. lepiej zrozumieć, dlaczego sami robimy coś tak, jak robimy. Często możemy sobie uzmysłowić nieoczywistość naszych wyobrażeń o świecie dopiero w zestawieniu z "Innym". I kto teraz jest normalny?

Źródło: Tworek, C. M., & Cimpian, A. (2016). Why do people tend to infer “ought” from “is”? The role of biases in explanation. Psychological Science, 27(8), 1109-1122. https://doi.org/10.1177/0956797616650875, opracowanie własne

"Wydarzenia": Tajemniczy konwój w Poznaniu. Miasto szuka gorącej wodyPolsat NewsPolsat News